Rwali się do Walki

Potencjalnym szpiclom i agitatorom, namawiającym zbyt gorliwie do popierania nowej władzy spuszczało się manto – wspomina Mieczysław Tuźniak. – Dostawali od piętnastu do dwudziestu batów. Kapusiom, którzy z całą pewnością donosili groziło się, że jeżeli nie zaprzestaną swego procederu, to dostaną kulę w łeb.

Zabierało się też im broń i notatki. Jeden był tak przestraszony jak pamiętam, że dawał nam nawet paczki z „Unry”. Ci, co donosili na milicję, czy UB, byli przecież wianowani paczkami, zawierającymi artykuły, których normalnie na rynku nie było. Dostawali też wódkę, papierosy. Oczywiście ekipa wyznaczona do postraszenia szpicla, nigdy nie pochodziła z tej samej wioski. Podobwód był podzielony na dwie części. Ekipa z jednej wykonywała swoje obowiązki w drugiej i na odwrót.

Nie wytrzymał psychicznie

– Dzięki temu jej uczestnicy pozostawali trudni do rozpoznania. Nasze działania niewątpliwie ograniczały penetrację terytorium podobwodu przez bezpiekę. Zajmowaliśmy się też ukrywaniem zagrożonych aresztowaniem ludzi. Z tego co pamiętam, dwóch ludzi udało się uratować. Nie wpadli w łapy bezpieki. Nasz dowódca nie wytrzymał psychicznie. Ukrywał się u ludzi, każdego dnia spodziewał się aresztowania i najzwyczajniej się wykoleił. Po prostu się rozpił. Gospodarze, u których się ukrywał chcąc go uspokoić, dawali mu do picia gorzałę i był niezdolny do dowodzenia. Jego następcą został Czesław Retecki pseudonim „Stojan”. Oficjalnie pracował w Radomiu i był przewodniczącym jakiegoś związku, chyba związku więźniów politycznych. Nie spotkałem się z nim. Musieliśmy przejść na wyższy stopień konspiracji. UB nasiliło bowiem infiltrację terenu. Zgodnie z wytycznymi WiN-u staraliśmy się koncentrować na pracy propagandowej, czyli kolportowaniu ulotek i gazetek, mających dostarczyć jak najwięcej informacji społeczeństwu. Program WiN-u przecież ewoluował i rozwijał się.

Program WiN-u

– Wiosną 1946 r. kierownictwo WiN-u wydało II Deklarację Ideową zatytułowaną „O wolność obywatela i niezawisłość państwa”. Określono w niej m.in. bardzo dokładnie kształt Polski, o jaką walczył WiN. Można w niej przeczytać, że WiN chce, „aby źródłem władzy w Polsce był Naród, – aby Polską rządziła wola większości, z zachowaniem dla mniejszości prawa krytyki, – aby wola ta ujawniona została w wyborach powszechnych, równych, tajnych i bezpośrednich, – aby do życia politycznego dopuszczone zostały wszystkie ugrupowania polityczne, stojące na gruncie zasad demokratycznych, – aby stronnictw nie zmuszano do koalicji i tworzenia bloków wyborczych, albowiem odpowiedzialność za działania każdego stronnictwa winna być dla narodu jasna, – aby przestrzegana była demokratyczna zasada podziału władzy i odpowiedzialności za jej wykonanie”. Kolportowaliśmy wśród mieszkańców okolic Sienna głównie wśród znajomych takie tytuły jak „Orzeł Biały”, „Honor i Ojczyzna”, „Polskie Słowo” itp. Ich lektura ukierunkowywała też nasze działanie.

Bez walki zbrojnej

– Pamiętam taki artykuł w „Orle Białym” zatytułowany: „Nie wolno nam walczyć zbrojnie!” Jego autor wzywał czytelników, żeby nie manifestowali głośno swoich przekonań, gdyż służy to komunistom starającym się rozszyfrować opozycjonistów i daje im możliwość likwidowania najlepszych Polaków. Autor artykułu podkreśla, że zwolennicy WiN-u muszą brać czynny udział w życiu społecznym, bo inaczej będzie ono biegło obok nich i bez nich, czym pomogą tylko komunistom. Sens walki polegał według niego, aby zwolennicy WiN-u byli wszędzie, w każdym urzędzie, partii i związku. Autor podkreślał, ze dzisiaj trwa walka idei, a nie walka zbrojna i by zwyciężyć, trzeba pozyskać masy. Autor, jak pamiętam, przypominał wszystkim członkom podziemia, że dzisiaj nie możemy się bawić w Don Kichotów, że nie będzie wielkich wydarzeń w rodzaju Tobruku, czy Monte Cassino, ale czeka nas mrówcza drobiazgowa praca. Nie wszyscy młodzi członkowie naszej organizacji to akceptowali, wielu rwało się do walki.

Zachować konspirację

– Niektórzy nie przestrzegali elementarnych zasad konspiracji, mimo wyraźnych instrukcji, że należy pogłębiać konspirację, zachować milczenie nawet wobec najbliższych i udawać cichego, szarego człowieka. Jeden z kolegów miał numer wojskowy, czapkę, pas i jak szedł na tzw. „robotę”, to ubierał się niemal demonstracyjnie jak żołnierz. Pozwalał sobie w nim paradować w Chrzanówku, odległym od Sienna o dwa kilometry. Ktoś go sfotografował i UB wzięło go za dupę. Aresztowało go w czasie Świąt Bożego Narodzenia 1947 r. Resztę kolegów, w tym mnie, UB zatrzymało w styczniu 1948 r. Chłopak w śledztwie się załamał i wydał wszystkich. Podejrzewam też takiego Mazurkiewicza z Ciepielowa, który chodził do szkoły razem z kumplami. Do oddziału wniósł pepeszę razem z amunicją. On aresztowany nie został. UB nie odkryło też schowków z bronią, o których on nie wiedział. Początkowo byliśmy przesłuchiwani w UB w Starachowicach, a później na zamku kieleckim.

Więzienie progresywne

– W marcu 1948 r. skończyłem 17 lat, a 22 maja tego roku dostałem też 17 lat. 12 lat więzienia i 5 lat pozbawienia praw publicznych, obywatelskich i honorowych. W wyniku amnestii obniżono mi wyrok do 7 lat. Najpierw odbywałem go w Rawiczu, ciężkim więzieniu, w którym traktowano nas gorzej niż zwierzęta. Później przeniesiono mnie do Jaworzna. Znajdowało się w nim tzw. „więzienie progresywne”. Warunki panowały w nim znacznie lepsze niż w Rawiczu. Cele były otwarte, okna bez krat, więźniowie mieli stały dostęp do toalety i wody. Więźniowie pracowali na budowie i w kopalni. Chodzili też do szkoły. Za zarobione pieniądze mogli na „wypiskę” kupić sobie coś do jedzenia, choć wielkiego wyboru nie mieli. Sklepik więzienny oferował więźniom jak pamiętam ceres, margarynę, surowe jajka. W celi siedziało nas dwunastu młodych chłopaków. Niektórzy chodzili do szkoły, inni pracowali. W Jaworznie działało też kino, wyświetlające filmy. Pamiętam, że pierwszym filmem, który w nim zobaczyłem, była radziecka komedia „Świat się śmieje”. W celi panował duży ruch. Część chłopaków szybko przenoszono gdzie indziej. Byli wśród nich skazani za różne „przestępstwa polityczne” i pochodzili z różnych środowisk. Jeden, jak sobie przypominam, przez kilka miesięcy pracował nawet w sejmie jako sekretarz. W więzieniu tym jakoś odżyłem i podleczyłem sobie nawet zęby. Szybko okazało się, że te przywileje nie były za darmo.

Werbowanie współpracowników

– Cały progresywny ośrodek w Jaworznie w pierwszej kolejności służył do werbowania współpracowników Urzędu bezpieczeństwa. Mnie po jakichś dwóch miesiącach też wezwano na rozmowę do oficera UB. Rozmowa zaczęła się od mojego podania, które złożyłem jeszcze w Rawiczu, prosząc w nim władze o zgodę na pójście do szkoły. Oficer powiedział , że do szkoły będę mógł pójść bez przeszkód, jeżeli tylko zgodzę się na współpracę. Udałem głupiego mówiąc, że cały czas z władzą współpracuję. Wykonuję wszystkie polecenia, stosuję się do regulaminu. Za tydzień wezwano mnie po raz kolejny na spotkanie z oficerem UB. Odbywało się ono w więziennej bibliotece. Oficer, już inny, spytał mnie, czy już się namyśliłem. Zamiast mu odpowiedzieć, spojrzałem z ukosa na bibliotekarkę, młodą dziewczynę w spódnicy, która wchodząc po drabinie na regał z książkami, błysnęła udami. Ubowiec od razu to zauważył. Uśmiechnął się, a po chwili wybuchł mówiąc – jak się nie zgodzisz, to nie tylko tej dupy, ale już żadnej w życiu nie zobaczysz! – Oczywiście się nie zgodziłem. Za jakieś dwa miesiące zisem przewieziono mnie do Krakowa, a stamtąd pociągiem znowu do Rawicza. Tam siedziałem w celi zbiorowej i pracowałem w zakładzie pomocniczym, zajmującym się produkcją stolarską. Oficjalnie wytwarzaliśmy zabawki, a nieoficjalnie skrzyneczki na zapalniczki. Z tego więzienia przerzucono mnie do więzienia przejściowego w Sosnowcu.

Marek Koprowski, c.d.n.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply