Racja stanu II Rzeczypospolitej a sojusz z Niemcami

„Germanofile” byli przekonani, i uważali to za fakt nieulegający wątpliwości dla żadnego dyplomaty na świecie, że Polska utrzymująca zaognione stosunki z Niemcami i zaognione stosunki z ZSRR jest państwem narażonym na wojnę na dwa fronty, a w momencie wybuchu konfliktu na jednej z granic w zasadzie pewne będzie uderzenie w plecy – pisze Jan Sadkiewicz.

Na poparcie tezy o konieczności zawarcia przymierza z Niemcami mam kilka milionów argumentów – pisze Piotr Zychowicz w głośnej książce Pakt Ribbentrop-Beck. – Argumentem takim jest bowiem każdy zamordowany przez okupantów obywatel Polski”[1]. Maciej Korkuć, jeden z przeciwników sojuszu z III Rzeszą, broni polityki Becka zestawiając scenariusze alternatywne z wojennymi losami innych państw naszego regionu[2]. To tylko dwa przykłady ilustrujące stopień, do jakiego debata o idei przymierza polsko-niemieckiego została zdominowana przez perspektywę ex post. Wydarzenia lat 1939–1945 i późniejszych są dziś podstawowym punktem odniesienia dla oceny wyborów dokonanych przez władze II Rzeczypospolitej. Siłą rzeczy argumenty formułowane zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników tytułowego sojuszu często oparte są na faktach nieznanych kierownikom polskiej polityki zagranicznej lat 30., a świadomość wszystkiego, co nastąpiło „później”, od paktu niemiecko-sowieckiego z sierpnia 1939 roku, przez Wrzesień i dwie okupacje, po Jałtę i zamknięcie Polski na pół wieku w bloku komunistycznym, musi rzutować na ocenę tak polityki Becka, jak i alternatywnych programów polskiej polityki zagranicznej.

Perspektywa ex post sprzyja tworzeniu scenariuszy historii alternatywnej, w których znajdziemy wizje i Polski mocarstwowej, i dwudziestowiecznego Księstwa Warszawskiego czy siedemnastej republiki ZSRR. Nie negując bynajmniej intelektualnej wartości eksperymentów myślowych opartych na słowie „gdyby”, chciałbym zaproponować spojrzenie z innego punktu widzenia. Zamiast zastanawiać się, czy i jak można było uniknąć losu, jaki nas spotkał, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: co właściwie powinniśmy byli robić w latach 30., do czego dążyć, jakie cele postawić przed polską polityka zagraniczną?

Poniższa próba odpowiedzi na to pytanie oparta jest na publicystyce przedwojennych zwolenników porozumienia polsko-niemieckiego. Ich przemyślenia mają tę wartość, że mogły być bez przeszkód wzięte pod uwagę nie tylko przez recenzentów, ale i przez twórców polityki zagranicznej II Rzeczypospolitej. Być może z racji szczupłości grupy, którą nazywać będziemy umownie „germanofilami”[3], być może z powodu porzucenia przez gros jej czołowych przedstawicieli koncepcji aliansu polsko-niemieckiego w 1939 roku często przechodzi się do porządku dziennego nad jej istnieniem, a sformułowane przez nią argumenty rzadko przebijają się do pierwszoplanowych dyskusji. Można nad tym ubolewać tym bardziej, że argumenty te nie stanowią oderwanych od siebie elementów, ale układają się w spójną i logiczną całość. Możemy potraktować je także jako teoretyczny model formułowania racji stanu państwa, którego analiza może być inspirująca dla obu stron toczącego się do dziś sporu.

Model ten oparty jest na publicystyce trzech czołowych w latach 30. rzeczników idei porozumienia z Berlinem, w mniejszym lub większym stopniu związanych z wileńskim „Słowem”[4]: Władysława Studnickiego, nestora orientacji niemieckiej w Polsce, jego ideowego ucznia Stanisława Cata-Mackiewicza, oraz młodego Adolfa M. Bocheńskiego, czerpiącego zarówno z dorobku obu starszych kolegów, jak i z myśli politycznej Romana Dmowskiego oraz szkoły krakowskiej. Nie byli oni oczywiście ze sobą idealnie zgodni w każdej sprawie, nawet ich „proniemieckość” miała różne odcienie, niemniej na potrzeby niniejszego tekstu można nad tymi różnicami przejść do porządku dziennego, jako że wszyscy trzej byli zgodni w sprawach zasadniczych, stanowiących oś poniższego wywodu.

W tekście tym nie chodzi – zaznaczam – o charakterystykę myśli politycznej jednego czy drugiego publicysty, ale o ujęcie w jedną spójną konstrukcję podstawowych argumentów orientacji niemieckiej, jakie sformułowano w publicystyce polskiej przed wrześniem 1939 roku.

Fundamentami tej konstrukcji są dwa podstawowe „prawa”, funkcjonujące zdaniem „germanofilów” w polityce z podobną dokładnością, z jaką w ekonomii działają prawa podaży i popytu. Pierwszym z nich jest tzw. „zasada relatywizmu politycznego”, nazywana też przez Mackiewicza „lex Bocheński”, ze względu na zasługi młodego publicysty w jej popularyzowaniu. Według tej zasady „potęga państwa jest odwrotnie proporcjonalna do siły państw i narodów, z którymi ma ono sprawy sporne”[5]. Mackiewicz ujmował ją często bardziej lapidarnie pisząc, że silne państwo to takie, które ma słabych sąsiadów, a słabe państwo to takie, które ma silnych sąsiadów[6]. W myśl tej zasady działanie na rzecz osłabienia sąsiadów jest równie naturalnym elementem racji stanu, co wzmacnianie sił własnych.

Drugie prawo Cat nazwał pretensjonalnie „lex Mackiewicz” i sformułował w sposób następujący: „Dola i niedola polityczna Polski jest uzależniona od stosunków pomiędzy Niemcami a Rosją. Jeśli stosunki rosyjsko-niemieckie są dobre, jeśli istnieje współpraca polityczna niemiecko-rosyjska to sytuacja Polski jest zła, katastrofalna, rozpaczliwa. Jeśli odwrotnie stosunki między Rosją a Niemcami są złe, jeśli wzbiera antagonizm, lub wybucha wojna, sytuacja Polski staje się dobra, mocna, a nawet otwierająca nam mocarstwowe perspektywy.”[7]

Jakie wnioski należy wyciągnąć z tak sformułowanych założeń?

Po pierwsze, co wynika z „lex Mackiewicz”, w interesie Rzeczypospolitej leży prowokowanie i utrzymywanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Stosunki międzynarodowe stanowią jednak obszar o dużej dynamice. W każdym państwie, a już szczególnie w państwach dużych, istnieją różne koncepcje polityki zagranicznej, a o ich realizacji bądź odrzuceniu decyduje przede wszystkim skuteczność grup, które formułują i popierają poszczególne koncepcje. Różnorodność czynników wpływających na decyzje polityczne pozwala bowiem w sposób racjonalny uargumentować nawet najbardziej sprzeczne ze sobą idee. Trudno więc liczyć na to, aby najsprawniejsza nawet polityka Warszawy zdolna była utrzymywać antagonizm niemiecko-rosyjski w nieskończoność, a jego wygaśnięcie zawsze grozić będzie Polsce kolejnym rozbiorem[8].

Trwałe oddalenie tego zagrożenia mogła zapewnić, w myśl zasady relatywizmu politycznego, zmiana układu sił, która pozwalałaby mieć nadzieję na obronę niepodległości w razie powrotu ekspansji sąsiadów w kierunku Rzeczypospolitej. Wobec siły nacjonalizmów w ówczesnej Europie możliwości bezpośredniego wzmocnienia państwa polskiego w sferze polityki zagranicznej były jednak bardzo ograniczone – ekspansja terytorialna miała bowiem sens tylko wtedy, kiedy chodziło o przyłączanie obszarów zamieszkanych przez naród panujący w danym państwie. Polsce, już obarczonej wysokim odsetkiem mniejszości narodowych, pozostawało więc dążenie do osłabiania sąsiadów, a najlepiej – rozbicia przynajmniej jednego z nich na szereg organizmów państwowych wzajemnie się neutralizujących[9]. Utrzymywanie status quo, jako niezapewniającego długotrwałego bezpieczeństwa, nie mogło być najwyższym nakazem racji stanu.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Stawiając kropkę nad i trzeba powiedzieć, że w świetle poglądów „germanofilów” II Rzeczpospolita była państwem rewizjonistycznym, zainteresowanym w zmianie układu sił w regionie, wbrew popularnemu nie tylko wśród ówczesnych polityków, ale także w naszej tradycji myślenia o dwudziestoleciu międzywojennym przekonaniu, że Polska, jako beneficjent traktatu wersalskiego, powinna była go bronić w całej rozciągłości. Na początku lat 20. znalazło ono wyraz w sformułowanej przez Konstantego Skirmunta doktrynie „obrony traktatów”[10].

Przewidywała ona występowanie przeciwko nie tylko obojętnym, ale nawet pożądanym dla Polski zmianom traktatów powojennych (np. kwestii przywrócenia historycznej granicy polsko-węgierskiej) z obawy przed stworzeniem precedensu, który ułatwiłby Niemcom rewizję ich granicy wschodniej. „Nawet gdy chodziło o Szanghaj, o Mandżurię – zżymał się Cat, – to się w pałacu Brühlowskim mówi, czy aby nie wziąć strony Chińczyków, bo… nienaruszalność traktatów.”[11] Doktryna ta była uważana przez „germanofilów” za kompletny absurd. „Cała historia od początku istnienia państw aż do roku 1937 – pisał Bocheński, – roi się od precedensów łamania traktatów. Nie można przypuścić, aby człowiek będący przy zdrowych zmysłach żądał, aby obawie przed dodaniem do tych wszystkich precedensów jeszcze jednego, podporządkowywać najkardynalniejsze wskazania polskiej narodowej racji stanu.”[12]

Potencjał państwa polskiego różnie był postrzegany przez „germanofilów”, o czym w sugestywny sposób świadczą rozmaite szczegółowe oczekiwania, jakie wysuwali wobec Józefa Becka i jego resortu. Mackiewicz stawiał przed polską dyplomacją zadanie uzgadniania polityki francusko-niemieckiej, i to na dodatek tak, aby nie naruszyć interesów Londynu[13]. Studnicki chciał jedynie, by Warszawa godziła Rumunów z Węgrami[14]. Tymczasem Bocheński formułował „polską doktrynę Monroe”[15]. Niemniej żaden z nich nie uważał, aby Polska samodzielnie mogła dokonać pożądanych zmian w konfiguracji politycznej Europy Środkowej i Wschodniej. Stąd kolejnym elementem budowanej na bazie ich publicystyki analizy powinno być rozważenie możliwych do zawiązania sojuszy.

Koncepcję aliansu z Zachodem jako podstawy bezpieczeństwa państwa wszyscy trzej odrzucali zdecydowanie, choć z innymi uczuciami robili to kulturowi frankofile Mackiewicz i Bocheński, z innymi ewidentny frankofob Studnicki[16]. Doświadczenie historycznych kontaktów polsko-francuskich, które uogólnić zresztą możemy jako tzw. „zasadę silniejszego sojusznika”, uczyło bowiem, że państwo Zachodu, poszukujące sprzymierzeńca przeciwko Niemcom, szukać będzie przede wszystkim sojusznika możliwie najpotężniejszego i jego interesom poświęcać będzie interesy słabszych aliantów. Problem Polski polegał na tym, że „w ciągu dziejów była bardzo rzadko tym możliwie najpotężniejszym sprzymierzeńcem. Co więcej, była prawie zawsze w zatargach z tymi cennymi, potężniejszymi sprzymierzeńcami”[17] – Szwecją, Turcją, wreszcie Rosją. Jak więc wynika z powyższego, Zachód nie może być dla Polski pewnym sojusznikiem ani przeciw Niemcom, zabezpieczenia przed którymi będzie szukał w porozumieniu z silniejszym partnerem, ani przeciw Rosji, którą właśnie będzie chciał skaptować do obozu antyniemieckiego.

Możliwości Warszawy w stosunkach międzynarodowych ograniczone były dodatkowo przez dwustronne zagrożenie. „Germanofile” byli przekonani, i uważali to za fakt nieulegający wątpliwości dla żadnego dyplomaty na świecie, że Polska utrzymująca zaognione stosunki z Niemcami i zaognione stosunki z ZSRR jest państwem narażonym na wojnę na dwa fronty, a w momencie wybuchu konfliktu na jednej z granic w zasadzie pewne będzie uderzenie w plecy. Takie państwo nie stanowiło atrakcyjnego partnera dla nikogo na świecie: ani dla mocarstw Zachodu, ani dla małych państw Europy Środkowej i Wschodniej, ani dla Japonii. „Sojusznik to ten – pisał Mackiewicz, – który może dać pomoc, a nie ten, którego trzeba ratować”[18], a Polsce zaatakowanej ze wschodu i z zachodu nawet na pomoc samej sobie sił by już nie starczyło.

Co więcej, utrzymywanie złych relacji z obu sąsiadami w naturalny sposób prowokowało koalicję niemiecko-sowiecką przeciw Polsce. Po trzecie wreszcie, w polityce, podobnie jak w sztuce wojennej, obowiązuje zasada koncentracji na jednym przeciwniku. Oczywistym wymogiem racji stanu państwa mającego sprawy sporne z kilkoma sąsiadami musi być dążenie, aby w danej chwili załatwiać je tylko z jednym, a nie ze wszystkimi na raz. Rzeczpospolita nie może więc – konkludowali „germanofile” – prowadzić jednocześnie antyniemieckiej i antyrosyjskiej polityki, a uzyskanie jakiejkolwiek swobody manewru w polityce międzynarodowej, a tym samym – możliwości realizacji wybranej koncepcji politycznej, wymaga wygaszenia antagonizmu na przynajmniej jednej z granic[19].

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Sformułowane wyżej trzy podstawowe wytyczne polskiej polityki zagranicznej uszeregujmy teraz w kolejności od kwestii najpilniejszej i najbardziej palącej do sprawy o znaczeniu najbardziej strategicznym i dalekosiężnym. Otrzymamy następującą listę zadań dla polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w połowie lat 30.:

1) Wygaszenie antagonizmu na granicy polsko-niemieckiej lub polsko-sowieckiej;
2) Podtrzymanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego;
3) Wskazanie tego miejsca w aktualnej konfiguracji politycznej regionu, w którym możliwe będzie przeprowadzenie korzystnych dla Polski zmian – oraz podjęcie odpowiednich działań względnie przyjęcie postawy sprzyjającej takim zmianom.

Abstrahując na chwilę od faktu, że wszystkie trzy wytyczne stanowią elementy tej samej konstrukcji myślowej, przyjrzyjmy się każdej z osobna w poszukiwaniu wskazówek dla pożądanej orientacji politycznej Warszawy – oczywiście uzbrojeni w przemyślenia i argumenty z dorobku międzywojennych „germanofilów”.

1) Nieuniknionym warunkiem wygaszenia antagonizmu z państwem, z którym mamy sprawy sporne, musi być jakiś kompromis. Skoro zaliczamy uspokojenie jednej z granic do podstawowych nakazów racji stanu, siłą rzeczy powinniśmy być przygotowani na poświęcenie interesów leżących niżej w przyjętej hierarchii. Nawet jeżeli nie będziemy zmuszeni do ustępstw od razu, to przynajmniej liczyć należałoby się z tym, że utrzymanie pożądanego na danym kierunku spokoju może postawić nas wobec takiej konieczności.

W tej sytuacji dla prawidłowego ukierunkowania polityki zagranicznej niezbędna będzie odpowiedź na pytanie: na której granicy łatwiej i bezpieczniej będzie zlikwidować antagonizm? Z którym z sąsiadów niższym kosztem możemy dojść do porozumienia?

W publicystyce „germanofilów” problem ten rozstrzygnięto poprzez analizę skali zagrożenia terytorialnego oraz ideologicznego z jednej i drugiej strony. Ich zdaniem Polska zrealizowała w całości swój program terytorialny na zachodzie, wobec czego nie miała żadnego interesu w utrzymywaniu konfliktu. Niemieckie roszczenia terytorialne cechował natomiast względnie ograniczony zasięg. Rzesza groziła Polsce w najgorszym wypadku zaborem ziem zachodnich oraz uzależnieniem politycznym i gospodarczym, co nie pozbawiało szans na poprawę sytuacji przy zmianie koniunktury[20]. „Germanofile” liczyli przy tym na czynniki ekonomiczne i demograficzne, kierujące ekspansję niemiecką z dala od terytorium Rzeczypospolitej: na zachód, zgodnie z kierunkiem migracji ludności, przenoszącej się z terenów rolniczych do centrów przemysłowych, i na południe, gdzie lokowali najważniejsze interesy gospodarcze Rzeszy[21]. Deficyt surowców mógł również skłaniać Berlin do rewindykacji utraconych kolonii[22]. Nawet zwrot na wschód w poszukiwaniu terenów rolniczych nie musiał oznaczać zagrożenia ziem polskich, które ze względu na przeludnienie nie były dla Niemców atrakcyjnym terenem kolonizacji; ekspansja taka mogła ominąć Polskę i skierować się w stronę państw bałtyckich lub ZSRR[23].

Na wschodzie natomiast „germanofile” dostrzegali niebezpieczeństwo większe, i to niezależnie od kolorów flagi powiewającej nad Kremlem. „Biała” Rosja aspirowała do przynajmniej połowy obszaru odrodzonej Rzeczypospolitej. Komunistyczny „wojujący kościół rewolucji” nie tylko rozszerzał te pretensje na całość terytorium Polski, ale zagrażał również jej ustrojowi politycznemu, dorobkowi kulturowemu i cywilizacyjnemu, a także fizycznej egzystencji elit państwa[24]. Co więcej Studnicki i Cat postrzegali wschód jako teren możliwej ekspansji terytorialnej, zarówno ze względu na sentymenty historyczne, pozostawioną w zachodnich obszarach ZSRR ludność polską, konieczność pozyskania terenów kolonizacyjnych, wreszcie strategiczno-militarny wymóg korzystniejszego ukształtowania granicy[25].

Trwałe odprężenie stosunków na jednej z granic mogło wiązać się z ułatwieniem przenikania do Polski ideologii komunistycznej bądź narodowo-socjalistycznej – zagrożenia te jednak nie były równoważne. Naród niemiecki był jedynym polem ideowej ekspansji hitleryzmu, którego rasistowski charakter nie czynił go atrakcyjnym ani dla Polaków, ani dla większości pozostałych obywateli Rzeczypospolitej. Komunizm natomiast mógł pociągać znacznie większą część społeczeństwa[26].

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Warto przy tym zwrócić uwagę, że orientacja polityczna „germanofilów” nie wiązała się z sympatią do nazizmu, postulatem zainstalowania podobnego ustroju w Polsce czy też przemilczaniem hitlerowskich zbrodni. „Jesteśmy zwolennikami polsko-niemieckiego porozumienia – pisał Cat, – a przecież nie napiszemy nigdy, że Żydzi w Niemczech nie są prześladowani”[27]. Ideologię i system III Rzeszy podawał za przykład ówcześnie najwyższego (nie licząc ZSRR) zniewolenia myśli, przekonań i działań obywatela[28]. Z tym, że o ile ustrój narodowo-socjalistyczny na łamach „Słowa” potępiano, ale nie uważano go za przeszkodę we współpracy z Rzeszą, o tyle jakakolwiek kooperacja z ZSRR nie była nawet rozważana[29].

2) Realizacja drugiego zadania wymaga zastosowania pewnego ogólnego schematu stosunków między Polską, Niemcami i Rosją, któremu warto poświęcić więcej uwagi nie tylko ze względu na jego kluczowe znaczenie dla argumentacji zwolenników orientacji niemieckiej w latach 30., ale także z powodu jego uniwersalnego charakteru dla stosunków trójstronnych co najmniej od połowy XVIII wieku. Schemat ten opisał precyzyjnie Bocheński, nie przypisując sobie przy tym bynajmniej jego autorstwa, przyznając, że koncepcja ta była żywa w polskiej polityce już od stu kilkudziesięciu lat. Podobnie zresztą Cat stwierdzał, że „wielu historyków polskich rozumiało tą zasadę, wielu polityków polskich stosowało ją mniej lub więcej świadomie”[30].

U podstaw tego schematu leży założenie, że w ramach każdego antagonizmu wyróżnić można stronę, która pragnie porozumienia, oraz drugą, która porozumienie odrzuca. Tym samym trwałość antagonizmu jest bezpośrednio uzależniona od siły tej strony, która nastawiona jest bardziej nieustępliwie; im silniejsza zaś jest pozycja strony nastawionej ugodowo, tym większe prawdopodobieństwo zażegnania konfliktu. „Z powyższego teoretycznie wynika, że jeżeli polityka polska pragnie możliwie przedłużyć trwanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, powinna występować przeciw stronie, która pragnie porozumienia z przeciwnikiem, wzmacniać zaś stronę usposobioną nieustępliwie, a nawet agresywnie.”[31] Warto zauważyć, że schemat ten stanowi  wyjątek od innej zasady – przyjętego w stosunkach międzynarodowych przekonania, że jeżeli ma się dwóch przeciwników wzajemnie skłóconych, należy raczej popierać słabszego z nich przeciw silniejszemu, aniżeli odwrotnie.

Przegląd historycznych relacji z sąsiadami kazał Bocheńskiemu przyznać, że bardzo długo to Prusy, później Niemcy, były nastawione ugodowo, wobec czego polska racja stanu wymagała oparcia się na Rosji. Sojusz polsko-pruski, przyspieszający II rozbiór, uważał za ciężki błąd Sejmu Czteroletniego. To Rosja broniła wtedy całości Rzeczypospolitej przeciw zakusom pruskim, a antyrosyjska wolta Berlina była jedynie pozorna – w istocie motorem jego polityki była chęć nabytków terytorialnych w Polsce, do czego najprostsza droga wiodła przez porozumienie podziałowe z Katarzyną. Warunkiem uniknięcie zabójczego porozumienia rosyjsko-pruskiego było wspieranie cesarzowej, podobnie jak niedługo później chęć wywołania konfliktu między zaborcami wymagała od Polaków stanięcia przy Aleksandrze I. Mimo właściwej diagnozy i wielkiego wysiłku Adama Czartoryskiego – oceniał Bocheński, – brak punktów spornych między mocarstwami nie pozwolił poderwać Rosji przeciw Prusom, niemniej jednak politykę księcia uważał za jak najbardziej słuszną[32].

Podobnie prorosyjską koncepcję Dmowskiego uznał za początkowo całkowicie uzasadnioną; Rosja bowiem na początku XX wieku trzymała się konsekwentnie antyniemieckiego sojuszu z Francją, a do porozumienia dążył cesarz Wilhelm II, inicjator podpisanego w 1905 roku na wyspie Björkö ale nieratyfikowanego traktatu z Mikołajem II[33]. Opowiedzenie się po stronie Rosji wytrącało Niemcom możliwość pogodzenia się z nią kosztem Polski, którą skrzętnie wykorzystał Bismarck w 1863 roku, i co tak wielkie usługi oddało później „żelaznemu kanclerzowi”. Dmowski jednak, zdaniem Bocheńskiego, przeoczył zasadniczą zmianę, jaka dokonała się w Niemczech pod wpływem zwycięstw na froncie wschodnim wielkiej wojny: „od czasu Ludendorffa i jego «Balticum», wielkie, potężnie rozbudzone aspiracje ekspansji niemieckiej w głąb Rosji bezsprzecznie wzięły górę nad małym planem imperialistycznym zdobywania w porozumieniu z Rosją piaszczystych powiatów Pomorza”[34]. Berlin wrócił co prawda do koncepcji porozumienia w epoce Rapallo i Stresemanna, ale polityka Hitlera nie pozostawiała Bocheńskiemu wątpliwości, kto w aktualnym antagonizmie niemiecko-rosyjskim jest stroną zaczepną.

Zwracał przy tym uwagę na niebezpieczeństwo, jakie kryło się w ewentualnym dołączeniu Polski do bloku antyniemieckiego: osłabienie strony agresywnej przybliża porozumienie rosyjsko-niemieckie, a jak już ustalono – nie ma dla Polski gorszej koniunktury.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

3) Wykorzystywanie możliwości podziału sąsiada na szereg organizmów wzajemnie się neutralizujących to naturalny wymóg racji stanu. Stosowanie tej metody wobec Chin Mackiewicz przypisywał Japończykom, wychodzącym ze słusznego założenia, że przy zjednoczonym i niezanarchizowanym „państwie środka” ich własna mocarstwowość znacząco zblednie[35]. Podobnie Włochy stały się mocarstwem dopiero wtedy, kiedy silne mimo wszystko Austro-Węgry zastąpione zostały przez szereg państw mniejszych i skłóconych ze sobą. Z kolei upadek mocarstwowości francuskiej zwolennicy idei relatywizmu wiązali z fatalną polityką zagraniczną Napoleona III, który, przyczyniając się do zjednoczenia Włoch i Niemiec, położył podwaliny pod przyszłą antyfrancuską oś Berlin–Rzym[36].

W pierwszych latach działalności „Słowa” publicyści dziennika zabezpieczenie przed niemieckim rewizjonizmem widzieli w rozbiciu Rzeszy na mniejsze państwa (królewską Bawarię, republikańską Nadrenię, etc.), co miało Polsce pozwolić nie tylko na odsunięcie zagrożenia utraty „korytarza”, ale i poszerzenie terytorium o część Prus Wschodnich. Jedynie Studnicki od początku odrzucał tę koncepcje, ze względu na zwiększenie niebezpieczeństwa zbliżenia niemiecko-sowieckiego[37]. Z czasem pozostali „germanofile” również uznali, że koła historii do czasów przedbismarckowskich cofnąć się jednak nie da, a koncepcję rozczłonkowania Niemiec trzeba zaliczyć do rejestru niewykorzystanych okazji – tak z powodu fatalnych błędów polityki francuskiej, jak i, przede wszystkim, z powodu siły nacjonalizmu niemieckiego[38]. Wspomniana już wcześniej idea narodowa była kluczem do rozstrzygnięcia ostatniego z trzech głównych problemów polityki zagranicznej II Rzeczypospolitej.

U jego podstaw legło przekonanie, że utrzymywanie podziału przedstawicieli jednej narodowości na kilka państw będzie na dłuższą metę niemożliwe, czego dowodem były solidarne dążenia Niemców z Rzeszy i Austrii do Anschlussu. Stosowana z powodzeniem polityka antyniemiecka (czyli np. wygrana wojna) mogła, przyjmijmy, przynieść Polsce pewne nabytki terytorialne na Śląsku czy Mazurach, ale ze względu na brak możliwości oparcia się na separatyzmach regionalnych wewnątrz Rzeszy nie dawała nadziei na znaczące i trwałe osłabienie zachodniego sąsiada. Co gorsza, jej ubocznym skutkiem mogło być zwycięstwo komunizmu w Rzeszy – a gorszy scenariusz dla Polski trudno byłoby sobie w ogóle wyobrazić. „Mielibyśmy wówczas powrót do epoki, kiedy oprócz wspólnych interesów politycznych Prusy i Rosja były również połączone węzłami dynastycznymi”[39], co szybko musiałoby przynieść polityczne porozumienie obu mocarstw. Sukces ewentualnej polityki antyniemieckiej, paradoksalnie, krył w sobie zagrożenie większe od jakichkolwiek spodziewanych korzyści.

Ta sama jednak idea narodowa, która działała przeciwko Polsce na zachodzie, stanowiła szansę na wschodzie. Fakt, że większość ludności ZSRR stanowiły mniejszości narodowe, pozwalał liczyć na rozbicie wschodniego sąsiada na szereg zwalczających się nawzajem organizmów państwowych, co zlikwidowałoby zagrożenie rosyjskie oraz niebezpieczeństwo koalicji niemiecko-rosyjskiej. Co więcej, ze względu na siłę idei narodowej, podział ZSRR, jak to ujął Bocheński, leżał „na linii rozwoju dziejów”[40], co wpisywało się znakomicie w podkreślaną wielokrotnie przez Cata zasadę, że „polityka zagraniczna udaje się dobrze dopiero wtedy, gdy płynie z prądem wydarzeń politycznych, gdy płynie z nurtem historii”[41]. Nawet jeżeli podział Sowietów nie miałby być bezpośrednio przez Polskę przeprowadzony, Warszawa powinna przyjąć wobec niego sprzyjające stanowisko, niezależnie od tego, czy wywołałby go rozkład wewnętrzny, konflikt na Dalekim Wschodzie czy też ewentualne starcie niemiecko-sowieckie.

W sprawie samego sojuszu polsko-niemieckiego skierowanego przeciw ZSRR Bocheński zajął niejasne stanowisko. Jeszcze w 1936, uznając antysowiecki program Hitlera za szansę na trwałe usunięcie wschodniego zagrożenia, postulował nie utrzymanie pokoju, co jego zdaniem na dłuższą metę było niemożliwe, lecz niedopuszczenia do wojny na obu granicach jednocześnie[42]. Rok później uchylił się jednak od rozstrzygnięcia tej kwestii, za wskazane uznając jedynie istnienie w Polsce licznej i wpływowej grupy zwolenników takiego aliansu – odebranie Niemcom nadziei na wspólny z Polakami marsz na Moskwę nadwyrężałoby bowiem antagonizm niemiecko-sowiecki[43].

Studnicki uznał ten unik za efekt oportunizmu młodego publicysty[44]. Sam, wobec zagrożenia sowieckiego, a tym bardziej zagrożenia porozumieniem niemiecko-rosyjskim, zdecydowanie opowiedział się za sojuszem z Rzeszą[45]. Stanowisko Cata wobec polsko-niemieckiej wyprawy na wschód ewoluowało. W połowie 1934 roku zastrzegał się, że nie jest jej zwolennikiem[46]. Trzy lata później stwierdzał, że ze względu na przyrost naturalny za jakiś czas Polska będzie zmuszona do ekspansji i pozyskania terenów kolonizacyjnych[47]. Niecały rok dalej stwierdzał, że wespół ze Studnickim od lat (!) postulował porozumienie polsko-niemieckie dla rozbicia Rosji[48]. Cat najprawdopodobniej w miarę upływu czasu i pogłębiającej się dysproporcji sił między Niemcami a Polską zdawał sobie sprawę, że tak potrzebne Warszawie porozumienie z Berlinem wymaga jakiegoś wspólnego celu – jakiegoś przedsięwzięcia, w którym Niemcy będą potrzebować Polski, co da szansę na utrzymanie niezależności wobec potężnego sąsiada.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Publicystyka „germanofilów” dostarcza przy tym argumentów do polemiki ze stawianym ich koncepcji do dziś zarzutem, jakoby rozbicie ZSRR przez Rzeszę grozić miało niebezpiecznym dla Rzeczypospolitej wzmocnieniem zachodniego sąsiada. Pomijając nawet, że w XX w. nabytki terytorialne nie stanowiły już takiej korzyści, jak w czasach przed rozwojem nacjonalizmu, a współczesna wojna, jak twierdził Bocheński, osłabiała obie walczące strony[49], największym atutem takiego scenariusza było oddalenie zagrożenia koalicją rosyjsko-niemiecką. Upadek Rosji i choćby czasowe wyeliminowanie jej z rozgrywki mocarstw podniosłoby wartość Polski jako potencjalnego sojusznika dla Zachodu, Berlin zaś, pozbawiony możliwości powrotu do polityki Rapallo, zmniejszyłby, a nie zwiększył swoje pole manewru wobec Warszawy. Błędem byłoby uważać rozbicie ZSRR za „koniec historii”, skazujący Polskę na wieczną podległość Rzeszy, która miałaby rzekomo w sprawie wschodniego sąsiada rozwiązane ręce.

Nota bene popularne przeświadczenie, że po zwycięstwie nad ZSRR Niemcy zwróciliby się przeciwko Polsce, jest jednym z dowodów perswazyjnej klęski „germanofilów”. Ich koncepcja opierała się bowiem na przekonaniu, że porozumienie leży zarówno w polskim, jak i niemieckim interesie[50], a załatwienie kwestii spornych nie powinno sprawić większych trudności. Sprawę „korytarza”, tj. generalnie zagadnienie niemieckich roszczeń terytorialnych wobec Polski, na łamach „Słowa” uważano za kwestię drugorzędną i dla niemieckiej racji stanu mało istotną. Daleko ważniejszymi jej elementami były Anschluss, zwrot kolonii, równouprawnienie w dziedzinie zbrojeń, przyłączenie Sudetenlandu[51]. Poparcie tych postulatów przez Warszawę miało stanowić rekompensatę za rezygnację Berlina z roszczeń terytorialnych wobec Polski i punkt wyjścia do dalszej współpracy, której kolejnymi przedsięwzięciami miały być formowanie politycznego (Mackiewiczowa koncepcja „nowego Björkö”[52]) lub gospodarczego bloku państw europejskich („blok środkowoeuropejski” Studnickiego[53]), rozbiór Czechosłowacji, a w dalszej perspektywie: rozbicie ZSRR. „Germanofile”, postrzegający politykę jako dziedzinę dynamiczną, trwałą kooperację polityczną i gospodarczą uznali za najlepsze zabezpieczenie przed niemieckim rewizjonizmem, a także szansę na wzmocnienie własnej pozycji wobec małych i średnich państw regionu, dla których Polska–sojusznik Rzeszy miała być atrakcyjniejszym partnerem (protektorem), niż państwo zagrożone wojną na dwa fronty. Pozycję Niemiec miało z kolei wzmacniać istnienie buforu, oddzielającego ich od agresywnego ZSRR.

Najsłabszym punktem stworzonej przez „germanofilów” koncepcji była niewątpliwie trudność z utrzymaniem równoprawnych stosunków Warszawa–Berlin, wynikająca z różnicy siły obu państw. Już w punkcie wyjścia próby jej realizacji, za który przyjąć możemy wiosnę 1933 roku, można było dostrzec, że Rzesza dysponuje również znacznie większym potencjałem wzrostu, przede wszystkim w postaci kilku milionów rodaków pozostających poza granicami państwa. Przekonanie Mackiewicza, że porozumienie pozwoli na równomierne wzmocnienie obu partnerów, było fałszywe.

Studnicki, najbardziej wytrwały z „germanofilów”, gotów był pogodzić się nawet z ewentualnym zwasalizowaniem Polski przez Rzeszę. Jego zdaniem państwa „słabe” nie mogły uniknąć takiego losu – nawet Francja poddała się wpływom brytyjskim, nawet Włochy stały się wasalem Niemiec. Rozgrywkę między mocarstwami postrzegał jako szansę, a jeden z ostatnich artykułów opublikowanych na łamach wileńskiego dziennika zamknął słowami: „5 potęg [Wielka Brytania, USA, ZSRR, Niemcy i Japonia – przyp. JS] występuje do walki o hegemonię nad światem. Los tej walki nie jest obojętny dla innych państw; w charakterze satelitów mogą one dużo zdobyć lub dużo stracić. Do potęgi państwa drugorzędne dochodzą przez satelictwo państwa pierwszorzędnego”[54].

Początków upadłej już wtedy idei porozumienia polsko-niemieckiego szukać możemy w 1915 roku, we wrażeniu, jakie na podróżującym po Królestwie Polskim Studnickim, dotąd przedstawicielu orientacji austriackiej, zrobiły groby żołnierzy niemieckich poległych w wojnie z Rosją. Rozwój nastąpił w drugiej połowie lat 20., gdy zyskała ona zwolenników w osobach fundatorów i redaktora wileńskiego „Słowa”, a potem także Adolfa Bocheńskiego. Po dojściu Hitlera do władzy i odprężeniu stosunków polsko-niemieckich, ukoronowanym deklaracją o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 roku, Mackiewicz ogłosił jej tryumf[55]. W roku 1937 publicyści orientacji niemieckiej nakreślili plan maksimum – rozbicie ZSRR, co możemy uznać za szczytowy moment idei porozumienia w latach 30., po którym nastąpił szybki upadek w wyniku katastrofy politycznej roku 1938, za jaką Cat uznał dopuszczenie do wzmocnienia Rzeszy bez rekompensaty dla Polski, a co gorsza – bez uregulowania kwestii spornych (warto wiedzieć, że uregulowanie sprawy Gdańska w formie dwustronnego układu polsko-niemieckiego Mackiewicz postulował już w 1935 roku, kiedy stosunek sił obu państw był dużo korzystniejszy dla Polski niż w 1938). W 1939 roku idea porzucona została przez wszystkich z wyjątkiem Studnickiego, który nie pogodził się z jej upadkiem nawet po Wrześniu.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

„Ciężko jest każdemu człowiekowi – napisał Mackiewicz w swoistym epitafium dla propagowanej przez kilkanaście lat koncepcji – patrzeć na katastrofę [podkr. oryg.], przed którą przestrzegał, która powinna być zwycięstwem, gdyby się jego plan wykonało. I ciężko jest znosić wyniosłą obojętność poczciwców wobec myśli inteligentnej”[56]. Rok 1939 oznaczał koniec idei porozumienia polsko-niemieckiego w takim kształcie, w jakim propagowano ją w kręgu „Słowa”. Pozostaje pytanie, co wartościowego możemy wyciągnąć z niej dzisiaj?

Bez jej uwzględnienia trudno o rzetelną ocenę polityki zagranicznej II Rzeczypospolitej. Spójność, logika i konsekwencja wywodu pozwalają z pewnością bronić jej w zestawieniu z każdą inną koncepcją sformułowaną w tamtym okresie (a już szczególnie z „mało przemyślaną”, jak ją nazywał Bocheński, polityką „równowagi”[57]), czy nawet wysuwaną ex post. Dorobek „germanofilów” zawiera przy tym elementy uniwersalne dla refleksji o historii i polityce. Formułowane przez nich reguły funkcjonowania państwa w otoczeniu międzynarodowym do dziś mogą stanowić źródło inspiracji do ciekawych rozważań i pouczających wniosków. Stojący za ich publicystyką sposób myślenia o polityce, postrzegania jej mechanizmów oraz formułowania racji stanu zasługuje na przypomnienie – tym bardziej, że nie jest on bynajmniej nadreprezentowany ani w naszej tradycji, ani w historiografii, ani w polityce.

Publicyści „Słowa” postrzegali stosunki międzynarodowe jako pole gry, której wynik nie jest jednoznacznie zdeterminowany stosunkiem sił poszczególnych graczy, podobnie jak o losach bitwy nie decyduje z góry przewaga liczebna jednej ze stron. Wbrew popularnemu we wszelkiego rodzaju rozważaniach o historii II Rzeczypospolitej przekonaniu, jakoby losy danego państwa miały być przesądzone obiektywnymi czynnikami geopolitycznymi, demograficznymi czy ekonomicznymi, przyznawali polityce zagranicznej duże znaczenie w prowadzeniu państwa i narodu w górę lub w dół międzynarodowej hierarchii. Towarzyszyło im przekonanie, że kierownictwo zbiorowości jest w stanie zawsze, w danych warunkach, osiągnąć lepsze lub gorsze efekty, wykorzystać lub zmarnować dobrą koniunkturę, zminimalizować lub pogłębić skutki koniunktury złej, wreszcie – last but not least – nie pozostaje bez wpływu na koniunkturę, w której musi funkcjonować.

W dobie powrotu mocarstwowych aspiracji Niemiec i Rosji szczególnie cenne wydaje się być zwrócenie uwagi na prymat stosunków z wielkimi sąsiadami. „Polityka polska – pisał Mackiewicz po latach – to zawsze i jedynie polityka w stosunku do Rosji i do Niemiec. Nasza sytuacja geograficzna, stosunek naszych sił do sił sąsiadów przesądziły o tym. Polityka polska wobec Francji, Anglii, Ameryki czy kogokolwiek bądź na świecie była tylko odblaskiem, tylko konsekwencją, tylko skutkiem naszego stosunku do Rosji i do Niemiec.

Prawdę tę o wiele mniej niż Piłsudski czy Dmowski rozumiał Beck.”[58]

Jan Sadkiewicz

[2013]

Szerzej na temat przedwojennej koncepcji sojuszu polsko-niemieckiego J. Sadkiewicz pisze w książce ”Ci, którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego w publicystyce Władysława Studnickiego i wileńskiego „Słowa” (do 1939), Universitas, Kraków 2012.

[1] P. Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki, Poznań 2012, s. 32.

[2] M. Korkuć, W obronie polityki Becka. Ani Hitler, ani Stalin nie chcieli być sojusznikami Polski. Chcieli naszego upadku, Rebelya.pl [http://rebelya.pl/post/3476/korkuc-w-obronie-polityki-becka-ani-hitler-ani–4].

[3] Używając tego określenie trzeba zawsze mieć na uwadze, że proniemieckość W. Studnickiego, S. Cata-Mackiewicza i A.M. Bocheńskiego była wyłącznie natury politycznej, bynajmniej nie kulturowej. Jedyną cechą Niemców, jaka imponowała publicystom „Słowa”, była ich sprawność militarna.

[4] Mackiewicz był jego redaktorem naczelnym, Studnicki stałym publicystą, Bocheński pisywał w nim sporadycznie, będąc silniej związanym z „Buntem Młodych” (później „Polityką”).

[5] A. Bocheński, Granice relatywizmu politycznego, Ośrodek Myśli Politycznej, [http://www.polskietradycje.pl/article.php?artykul=268], (oryg. „Bunt Młodych”, nr 25-26: 1935). Zob. także: Cat, Oby tą książkę przeczytał każdy inteligentny patriota polski, „Słowo” z 21 listopada 1937.

[6] Idem, Nad czem się nie zastanawia tryumfująca dziś ulica, „Słowo” z 3 października 1938.

[7] Idem, Oby tą książkę przeczytał każdy inteligentny patrjota polski, „Słowo” z 21 listopada 1937. Zob. także: A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Kraków−Warszawa 2009, s. 36.

[8] Ibidem, s. 25-27.

[9] Ibidem, s. 46-47.

[10] Sowa A.L., U progu wojny, Kraków 1997, s. 192.

 [11] Cat, W odpowiedzi posłowi Czapińskiemu, „Słowo” z 15 października 1934.

[12] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 44-45.

[13] Cat, Na bliższą i dalszą metę, „Słowo” z 18 października 1932.

[14] W. Studnicki, Stosunki polsko-rumuńskie, „Słowo” z 28 kwietnia 1937.

[15] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 187-194.

[16] Studnicki nie tylko był sceptyczny wobec politycznej współpracy Warszawy z Paryżem, ale oskarżał też Francuzów o podsuwanie Polakom sprzętu wojskowego słabej jakości (W. Studnicki, Sielanka polsko-francuska, „Słowo” z 10 stycznia 1937), demoralizowanie polskich robotników, infekowanie ich bakcylami „komunizmu, neomaltuzjanizmu i syfilisu”, wreszcie wpędzanie ich w choroby psychiczne (W. Studnicki, Zasadnicze problematy polityki międzynarodowej, „Słowo” z 5 czerwca 1938.

[17] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 105. Zob. także: W. Studnicki, Dziś i w 1914 r., „Słowo” z 20 października 1937.

[18] Cat, Edward Benesz, „Słowo” z 11 października 1938.

[19]A. Bocheński, Z literatury politycznej. Recenzenci R. Dmowskiego, „Słowo” z 3 stycznia 1933; Cat, Duży sukces dyplomacji sowieckiej, „Słowo” z 5 lipca  1933.

[20] W. Studnicki, P.P.S. wysługująca się Sowietom, „Słowo” z 6 maja 1936.

[21] Idem, Z dyskusji o zasadniczej linii nowej polityki zewnętrznej, „Słowo” z 17 lipca 1937; Cat, Zagadki i sprzeczności gdańskie, „Słowo” z 28 sierpnia 1938.

[22] W. Studnicki, Przeciwnicy i zwolennicy przymierza polsko-niemieckiego, „Słowo” z 1 sierpnia 1937.

[23] Cat, Nie można kolonizować ziemi przeludnionej, „Słowo” z 26 lipca 1937; W. Studnicki, Hitler w „Mein Kampf” podejmuje ideę „Drang nach Osten”, „Słowo” z 6 lipca 1938.

[24] W. Studnicki, P.P.S. wysługująca się Sowietom, „Słowo” z 6 maja 1936. Zob. także: Cat, Konferencja wileńska, „Słowo” z 31 lipca 1932; Idem, Z.S.R.R zorganizował „poputczików” w Europie, „Słowo” z 7 lipca 1933; A. Bocheński, Książka Polaka o Ukraińcach po ukraińsku, „Słowo” z 16 maja 1933.

[25] J. Gzella, Traktat ryski w ocenie Władysława Studnickiego, w: Traktat ryski 1921 roku po 75 latach, red. Wojciechowski M., Toruń 1998, s. 196-197; Cat, Hasła imperialistyczne narzuci nam życie, „Słowo” z 13 września 1937.

[26] Cat, Roman Dmowski. Z.Z.Z. „Robotnik”, „Słowo” z 15 kwietnia 1936; W. Studnicki, Kongres narodowo-socjalistyczny i jego stosunek do bolszewików, „Słowo” z 19 listopada 1936.

[27] Cat, Minister szczęśliwej ręki, „Słowo” z 17 listopada 1933.

[28] Idem, Pomiędzy Hitlerem a Stawiskim, „Słowo” z 14 stycznia 1934.

[29] W. Studnicki, Nie hitleromani, lecz także nie hitleromaniacy, „Słowo” z 9 lutego 1935; Cat, Mniejszość polska winna trwać i zostać, „Słowo” z 16 stycznia 1936.

[30] Idem, Oby tą książkę przeczytał każdy inteligentny patrjota polski, „Słowo” z 21 listopada 1937.

[31] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 37.

[32] Ibidem, s. 39-41.

[33] 24 lipca 1905 cesarz niemiecki Wilhelm II oraz rosyjski Mikołaj II podpisali na wyspie Björkö sekretny traktat sojuszniczy, mający wejść w życie wraz z zakończeniem wojny rosyjsko-japońskiej. Zadaniem strony rosyjskiej miało być także wynegocjowanie poszanowania nowego sojuszu w Paryżu. Wobec istnienia antyniemieckiego sojuszu francusko-rosyjskiego, sprzeciwu kanclerza Bülowa i ministrów rosyjskich traktat nie wszedł w życie.

[34] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 41.

[35] Cat, Musimy polemizować, „Słowo” z 25 stycznia 1935; idem, Śmierć mistrza, „Słowo” z 13 lutego 1936.

[36] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 47; Cat, Łańcuch błędów polityki francuskiej, „Słowo” z 13 maja 1938.

[37] Gzella J., Zaborcy i sąsiedzi Polski w myśli społeczno-politycznej Władysława Studnickiego: (do 1939 roku), Toruń 1998, s. 249.

[38] S. Mackiewicz, Dziś i jutro, s. 90-93; A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 47-48.

[39] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 48.

[40] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 50.

[41] S. Mackiewicz, Tezy i aforyzmy o polskiej polityce zagranicznej, „Wiadomości Literackie” z 12 lutego 1933. Zob. także: Idem, Dziś i jutro, s. 26; Cat, Konferencja obłudy, „Słowo” z 28 maja 1933; Idem, Zagadka, czy nie zagadka, „Słowo” z 25 sierpnia 1938.

[42] A. Bocheński, Roman Dmowski i Stanisław Mackiewicz, „Słowo” z 26 stycznia 1936.

[43] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 53-56.

[44] W. Studnicki, Adolf Bocheński: Między Niemcami a Rosją, „Słowo” z 27 października 1937.

[45] Idem, Z dyskusji o zasadniczej linii  nowej polityki zewnętrznej, „Słowo” z 17 lipca 1937.

[46] Cat, Jednomyślność w sprawie paktu wschodniego, „Słowo” z 29 sierpnia 1934.

[47] Idem, Hasła imperialistyczne narzuci nam życie, „Słowo” z 13 września 1937.

[48] Idem, Człowiek i jego idea, „Słowo” z 28 maja 1938.

[49] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 51.

[50]Cat, Ukonsekwentnia to i ulogicznia, „Słowo” z 12 października 1932.

[51]Idem, Oferta Hitlera wobec Polski, „Słowo” z 15 maja 1933; idem, Niemieckie akcje stoją nisko, można je teraz kupić, „Słowo” z 22 maja 1933; S. Mackiewicz, Tezy i aforyzmy o polskiej polityce zagranicznej, „Wiadomości Literackie” z 12 lutego 1933; W. Studnicki, W sprawie ugody z Niemcami. Odpowiedź Gazecie Warszawskiej, „Słowo” z 15 września 1933; idem, W sprawie porozumienia polsko-niemieckiego, „Słowo” z 26 listopada 1933.

[52] Mackiewicz uważał porozumienie francusko-niemiecko-polskie za system zapewniający Europie pokój, bezpieczeństwo i rozwój. Na potrzeby swojej publicystyki nazywał je powrotem do koncepcji „sojuszu kontynentalnego”, jaki na wyspie Björkö Wilhelm II miał zaproponować Mikołajowi II. Zob. m.in.: Cat, Starajmy się, aby doszło do francusko-niemieckiego porozumienia, „Słowo” z 29 grudnia 1935.

[53] Idée fixe Studnickiego było stworzenie gospodarczego bloku państw Europy Środkowej, w którym Polska, jako drugie co do siły państwo po Rzeszy, nie musiała by się obawiać ich dominacji. Koncepcję tę wyłożył przede wszystkim w wydanej w 1935 książce System polityczny Europy a Polska, w okrojonym kształcie wznowionej w: Studnicki Władysław, Pisma wybrane, tom II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, Toruń 2001., s. 17-262.

[54] W. Studnicki, Podstawy systemu politycznego świata, „Słowo” z 11 marca 1939.

[55] Cat, Zwycięstwo „Słowa” w publicystyce polskiej, „Słowo” z 29 stycznia 1934.

[56] Idem, Ci, którzy przekonać nie umieją, „Słowo” z 10 czerwca 1939.

[57] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, s. 35.

[58] S. Cat-Mackiewicz, Polityka Becka, Kraków 2009, s. 33.

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. tagore
    tagore :

    Cały ten rozbudowany tekst właściwie pozycjonuje na śmietniku z mniemanologią stosowaną niemiecki plan “Ost” ,którego założenia i cele opracowano wiele lat przed drugą wojną światową.

  2. jazmig
    jazmig :

    Tyle wodolejstwa, a sensu nie ma w nim ani za grosz. Polska powinna wejść w układ z Czechami. Czesi produkowali wyśmienitą broń, w tym czołgi, Polacy mieli bitne wojsko, razem mogliśmy stawić czoła Niemcom. Należało pomóc Czechom obronić Sudety, to by zablokowało niemiecką agresję na nasz kraj.