Pochowali ich pod dębem

Pewnego razu oficer od tej walizki miał na polu zajęcia z żołnierzami i nie zamknął jej. Ojciec nie mógł się powstrzymać i zajrzał do środka. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oficer trzymał w niej garnitur, półbuty i kapelusz. Najzwyczajniej myślał, jak tu dać dyla. Jeszcze nie zaczął wojować, a już przygotowywał się do ucieczki… Nie był bohaterem.

Józef Stachura jest jednym z ostatnich żyjących żołnierzy z oddziału „Jura” Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Przeżył masakrę swego oddziału w zasadzce UB tylko dlatego, że działał na jego obrzeżu, będąc łącznikiem.

– Urodziłem się w 1930 r. we wsi Jankowice, leżącej w gminie Ładzice w zachodniej części powiatu radomszczańskiego – wspomina. – Moi rodzice byli rolnikami, posiadającymi niewielkie gospodarstwo. Mój ojciec jeszcze jako kawaler wziął udział w wojnie polsko – bolszewickiej. Wraz z armią dowodzoną przez gen. Rydza „Śmigłego” pomaszerował na Kijów. W trakcie odwrotu znad Dniepru, co miał zapisane w książce wojskowej, walczył w pięciu bitwach. Po wojnie powołano go do służby wojskowej w Straży Granicznej. Stał na strażnicy w Krzepicach, strzegąc granicy polsko-litewskiej. Później był ławnikiem sądu wojskowego w Częstochowie przy ul. Kilińskiego, którego przewodniczącym był major Teschner. W sumie w wojsku spędził cztery lata. Później założył rodzinę i osiadł w Jankowicach.

Oficer rezerwy

– Była to niewielka wieś, licząca jakieś 40 gospodarstw, w której nikomu się nie przelewało. Wszyscy gospodarzyli na lichej ziemi, praktycznie samych piaskach, na których rosło tylko żyto, owies i ziemniaki. Ojciec miał 6 morgów ziemi, czyli około 3,5 hektara. Przed wojną zdążył dokupić jeszcze jeden hektar łąki. Był on jednak światłym oczytanym człowiekiem i stosował nowoczesną agrotechnikę. Jako jeden z nielicznych w wiosce używał np. nawozów sztucznych. W 1938 r. urodził się mój brat Zdzisław. Ja już wtedy zacząłem chodzić do szkoły, która powstała we wsi dzięki nauczycielowi Janowi Gibusowi, oficerowi rezerwy Wojska Polskiego, który starał się zarazić naszą wieś kultura fizyczną. Nie czynił tego latem, kiedy ludzie pracowali od świtu do zmierzchu, ale zimą. Zachęcał wszystkich głównie swoim przykładem. Jeździł na nartach i łyżwach. On również doprowadził do zbudowania szkoły w Jankowicach. W sierpniu 1939 r. w naszej wsi stacjonowała jednostka kawalerii, którą później skierowano na formujący się front. W naszej stodole stała taczanka z francuskim karabinem maszynowym. Jej obsługę stanowili woźnica, plutonowy i kapral. Spali na sianie w stodole.

Alarm!

– Na posiłki chodzili natomiast do szkoły, pod którą stała kuchnia polowa. Mnie zawsze zapraszali na posiłki. Jadałem więc z nimi śniadania, obiady i kolacje. Bardzo mi smakowała wojskowa grochówka. Jak mama ugotowała obiad, to też wołała żołnierzy, by dodatkowo się posilili. W przeddzień wojny wszyscy żołnierze w kolumnie udali się do kościoła do spowiedzi. Jeden z żołnierzy, którzy spali w naszej stodole, był prawosławny i do kościoła nie poszedł. U sąsiadów też w stodole spał jeden prawosławny. Obydwaj poszli nad rzekę i nałapali ryb. Rzeka była czysta i nie trzeba było nad nią długo siedzieć, żeby nałapać koszyk. Matka im te ryby oskrobała i usmażyła. Zaprosiła wszystkich do stołu. Pamiętam, ze pogoda była wspaniała. Koniec sierpnia był taki ciepły, że nocą w samej koszuli można było spać bez przykrywania się. Nikt przy jedzeniu ryb się nie spieszył. Okna były szeroko otwarte, wpadały przez nie odgłosy wsi. Nagle od strony szkoły rozległ się okrzyk – alarm! W ciągu kilku chwil we wszystkich gospodarstwach zaczął się ruch i wkrótce jednostka stała już w szyku marszowym na drodze. Wszyscy wiedzieli, że jadą na stanowiska nad niemiecką granicę i lada moment wybuchnie wojna! Zanim kolumna ruszyła drogą na Brzeźnicę, mama spakowała ryby, których kawalerzyści nie zdołali zjeść, w torby po cukrze. Ludzie wylegli na ulicę żegnać się z żołnierzami.

Gruchnął śpiew

– Rozległy się komendy, gruchnął śpiew i kawalerzyści ruszyli. Widok jadących ułanów robił wrażenie. Wszyscy myśleli, że jak Niemcy zaczną wojnę, to nasi zaraz ich pobiją i wojsko wróci do domu. Nie wszyscy żołnierze, którzy szli na stanowiska, wierzyli w zwycięstwo. U naszego sąsiada w stodole kwaterował oficer. Zwrócił wszystkich uwagę, bo miał ze sobą cywilną walizkę, która nie pasowała do wojskowego ekwipunku. Mojego ojca bardzo to intrygowało. W głowie mu się nie mieściło, ze frontowy żołnierz jedzie na wojnę z walizką. Pewnego razu oficer od tej walizki miał na polu zajęcia z żołnierzami i nie zamknął jej. Ojciec nie mógł się powstrzymać i zajrzał do niej. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. W środku oficer trzymał garnitur, półbuty i kapelusz. Oficer ten najzwyczajniej myślał, jak tu dać dyla. Jeszcze nie zaczął wojować, a już przygotowywał się do ucieczki… Nie był bohaterem. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że Wojsko Polskie żadnych szans w walce z Niemcami nie miało. Jak zobaczyłem we wrześniu ich czołgi, to od razu zrozumiałem, że nasi ułani z nimi sobie nie poradzą. Nie mieli z nimi czym walczyć. W okresie okupacji ja kontynuowałem naukę w szkole podstawowej, a rodzice pracowali na gospodarce, żeby zdobyć środki na utrzymanie.

Szmugiel przez granicę

– Nie było to łatwe. Niemcy nałożyli kontyngenty na każde gospodarstwo i zakolczykowali wszystkie sztuki bydła i trzody, których nie wolno było na własną rękę zabić. Wywozili za to do obozu koncentracyjnego. Rodzice zajmowali się szmuglem przez granicę między Generalnym Gubernatorstwem a Rzeszą. Przekradali się do Brzeźnicy, leżącej już w Rzeszy i kupowali chleb, który był tam dwa razy tańszy niż w GG. Jak im się udało przynieść dwa bochenki, to jeden zostawał w domu, a po drugi przyjeżdżał student z Częstochowy. W czasie wojny nauczycielem w naszej szkole był niejaki Stefańczyk. Jana Gibusa już nie było, bo w 1939 r. zmobilizowali go do armii i z wojny już nie wrócił. Ten Stefańczyk był komendantem Narodowych Sił Zbrojnych na całą okolicę. Wszyscy o tym wiedzieli. W tak małym środowisku wszyscy wiedzieli, kto jest kim. Żadnych kapusiów, którzy by donosili Niemcom nie było. Do Niemców wszyscy mieli stosunek negatywny. Bali się ich. Gdy jakiś oddział NSZ-u pojawił się w lesie, Stefańczyk przychodził do nas, a ja wtedy brałem jakąś bańkę z mlekiem i bochenek chleba i zanosiłem partyzantom. Raz, jak pamiętam, mieli jednego rannego i mój wujek zawiózł go furmanką przez Kijów na Zalesie, skąd przetransportowano go do Radomska.

Poszli do Rzeszy

– W sierpniu 1944 r. Niemcy wpadli chyba na jakiś trop partyzantów. Nie przeprowadzili pacyfikacji, ale rzucili do akcji samolot. Ten latał nad całą okolicą i podpalał wybrane obiekty. W okolicy naszej wsi ostrzelał gajówkę, a następnie zrzucił na nią świece zapalające, podpalając jej zabudowania. Spaliły się one doszczętnie. Partyzanci, jak mi później opowiadali, byli rzecz jasna w tej gajówce. Mogli zestrzelić samolot , ale nie chcieli, żeby nie potwierdzić, że istotnie z niej korzystali. Sądzili, że Niemcy przypadkowo zaatakowali gajówkę, a o nich nic nie wiedzą. Uważali, że jeżeli zestrzelą samolot, to Niemcy w odwecie mogą spalić naszą wieś. Partyzanci zabrali się i poszli do Rzeszy. Pewnie, żeby wziąć odwet za spalenie kwatery. Po jakimś czasie trzech z nich jednak wróciło. Przespali się w lesie, a następnie przyszli do naszego domu. Jednego z nich znałem. To był Tadeusz Jabłoński z Krupina. Drugiego poznałem po kilku latach, jak pojechałem do dziewczyny. Leżał na łóżku i umierał na gruźlicę. Kiedyś do naszej wsi zaszedł idący od Kruszyny oddział Ukraińców w służbie niemieckiej. Liczył ze stu ludzi. Zachowywali się przyzwoicie. Prosili o żywność. Jeden z nich przyszedł do ojca. Powiedział, że jak szli do Jankowic, to pod lasem widzieli partyzantów – oni nie strzelali, to i my nie strzelali – powiedział. Ojciec coś mu tam dał. Niemcy oczywiście robili obławy na partyzantów w naszej okolicy.

Mogli go stuknąć

Pamiętam, że jakiś czas po tych Ukraińcach do Jankowic wkroczył oddział Niemców, który przemaszerował od strony Jedlna. Zajęli stanowiska na wysokim brzegu Warty, która na tym odcinku silnie meandrowała. Okopali się w kilku miejscach, ustawili karabiny maszynowe i czekali na partyzantów, którzy istotnie w tym miejscu często na drugi brzeg przechodzili, idąc lasem od strony Kruszyny. Dowódca Niemców zajął stanowisko na najwyższym wzniesieniu przy końcu Jankowic. Górowało ono nad lustrem Warty jakieś 12 metrów. Niemiec wystawił z okopu lornetę nożycową i obserwował okolicę. Kilkunastoosobowy oddział NSZ-u chciał istotnie wrócić do Jankowic. Przeszedł rzekę koło Łęgu i szedł brzegiem rzeki wprost pod lufy Niemców. Za jednym z zakoli nadziali się nagle na Niemca. Jak mi później opowiadali, zbaranieli i on też. Mogli go sprzątnąć, ale nie chcieli. Tym bardziej, że on nie sięgnął po broń, tylko błyskawicznie znikł za zakolem. Oni się cofnęli bez hałasu.

Dostał serię

Niemiec, jak się okazało, wcale nie pobiegł , żeby zaalarmować swoich. Wdrapał się na brzeg i pobiegł jakieś osiemset metrów w górę, gdzie stały takie dwie chałupy zwane Łęgami. Wszedł do jednej i zapytał gospodarzy – czy nie widzieli bandytów? – Oni odpowiedzieli- tu wcale nie ma takich! – On zaś się uśmiechnął i stwierdził – są przy rzece, ja ich widziałem, bo by mnie pierwszego na nich posłali. – Niemiec się bał, że koledzy wezmą go na przewodnika i partyzanci go rypną. Partyzanci przeczekali do wieczora i też trafili na te Łęgi, gdzie gospodarze opowiedzieli mu o tym Niemcu. Dotarło ich w sumie jedenastu. Od tej grupy odbiło się dwóch chłopaków Chobocz i Brzuchania z Woli Wiewieckiej, którzy zostali złapani przez Niemców. Porozbierali ich i zabili. Jednego z nich rąbnęli od razu w zagajniku. Drugi miał szansę zwiać, ale się nie pospieszył i też dostał serię. Niemcy zostawili ich ciała i poszli. Stefańczyk zorganizował ekipę, która ich pochowała pod dębem. Jeszcze i dziś przypomina o tym dołek. Po wojnie ich bowiem ekshumowano. Chobocz leży w Jedlnie na cmentarzu, a Brzuchanie wywieźli do Wiewca, gdzie była jego parafia. Ta obława na partyzantów nie była oczywiście jedyną , której świadkiem były Jankowice.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply