Najmłodszy żołnierz Żubryda

– Chodząc po mieście zachowywał się jak udzielny książę. Nie wiadomo czemu przybiegł aresztować Żubryda sam. Może nie miał nikogo pod ręką, albo tylko sobie chciał przypisać zasługę ujęcia groźnego bandyty. Wprost od drzwi ruszył do stolika, przy którym siedzieli Żubryd ze Skibą. Od razu zapytał – kak wasza familia? – Żubryd, który doskonale znał rosyjski zapytał go – szto wam nada? – Ten zaś dalej indagował – kak wasza familia? – Żubryd wyjął wtedy z kabury pistolet, położył na stoliku i powiedział – eto moja familia. – Cićwierikow zaczął wtedy uciekać. Żubryd strzelił za nim raz, czy dwa i nie wiadomo, czy nie chciał go trafić, czy też źle wycelował, w każdym bądź razie tylko drasnął tego Cićwierikowa gdzieś w ramię. Ten wyskoczył na Rynek i darł się jak opętany.

– Uciekając spod aresztu NKWD z Marianem Czajkowskim, szczęśliwie udało się nam doprowadzić go do domu matki, która bardzo się o niego niepokoiła – wspomina Julian Kilar. – Maniek w domu długo nie zabawił. Przywitał się z mamą, zabrał do plecaka jakieś rzeczy i sobie znaną ścieżką ruszył przez góry do Iwonicza-Zdroju. Jego matka bardzo nam podziękowała za uwolnienie syna i my szybko uwolniliśmy się z jej domu. Wiedzieliśmy, że NKWD będzie ścigać Mariana. Nie pomyliliśmy się. Jeszcze tej nocy „bojcy” otoczyli dom Mariana i wtargnęli do środka. Nie zastawszy go chcieli zabrać jego brata, który ciężko chory leżał w łóżku. W jego obronie stanął kwaterujący w domu Mariana radziecki oficer, który ani słowem nie pisnął, że Marian i kilku jego kolegów byli niedawno w domu. Wyzwał „bojców” od swołoczy i nie pozwolił go zabrać. NKWD jednak nie odpuściło. Rano kilku enkawudzistów przyszło i zabrało matkę Mariana. Trzymali ją przez kilka tygodni i wtedy mieliśmy stracha. Znała nas wszystkich i w chwili załamania mogła nas wsypać. Ta dzielna kobieta wytrzymała śledztwo i nikogo nie wydała.

Gdzie jest pani syn?

– Na przesłuchaniach pytali ja zaś w kółko – gdzie jest pani syn? – i kto pomógł mu w ucieczce? Gdyby się załamała, o co trudno mieć do niej pretensje, wszyscy pojechalibyśmy „na białe niedźwiedzie”. Po rozwiązaniu AK nasza „grupa rymanowska” dalej istniała. Wszystkich jej członków zacząłem znać z widzenia. Przychodzili oni do restauracji, prowadzonej przez mojego brata. Zaraz po wyzwoleniu brat na podstawie koncesji ojca na sprzedaż alkoholu i papierosów otworzył restaurację, stanowiącą główne źródło utrzymania naszej rodziny. Stała się ona także nieformalnym punktem kontaktowym „grupy rymanowskiej”, której członkowie oficjalnie przychodzili cos zjeść, albo na wódkę. Gdy popołudniami po szkole przychodziłem do restauracji, by pomóc bratu, to docierały do nas strzępy rozmów jego kolegów. „Grupa rymanowska” miała początkowo charakter nieformalny. Jej członkowie nie zaprzątali sobie głowy sprawami ideologicznymi. Większość zaprzątała sobie głowy problemem, z czego żyć i za co prowadzić działalność konspiracyjną. Niektórzy zgłaszali propozycje, żeby nałożyć kontrybucję na osoby kolaborujące w czasie wojny z Niemcami i które dorobiły się na tym znaczących majątków. Takie osoby niewątpliwie były w Rymanowie.

Opłacał się Niemcom

– Przy czym nie chodziło tu o konfidentów gestapo, ale o osoby prowadzące za aprobatą Niemców różnorakie interesy, głownie sklepy i restauracje. Ich powodzenie zależało od życzliwości Niemców. W znacznej mierze funkcjonowały one poza stworzonym przez Niemców systemem kartkowym. Przez całą okupację jeden z restauratorów prowadził lokal, w którym można było zjeść i wypić bez oddawania kartek żywnościowych. Częstymi gośćmi byli w nim Niemcy. Restaurator ten z pewnością opłacał się Niemcom, niewykluczone , że przekazywał im też informacje zebrane wśród gości knajpy, którym po pijanemu rozwiązywały się języki. Byli też w Rymanowie sklepikarze, działający na podobnych zasadach. Kilku chłopaków z „grupy rymanowskiej” postanowiło oskubać tych kolaborantów i odebrać im część pieniędzy zgromadzonych dzięki dobrym stosunkom z okupantem. Napisali do nich listy , w których powiadomili ich, że w tym a tym dniu mają przygotować określoną kwotę, po którą zgłosi się posłaniec. Ostrzegli też swych adresatów, że jeżeli nie zastosują się do ich poleceń, to dostaną kulę w łeb. Sprawa nie wypaliła, bo nie dopuścił do jej sfinalizowania Adam Zmarz. W ostatnim momencie zawrócił chłopaków spod furtki domu osoby, do której m.in. wysłali oni ten list. Zrugał ich strasznie – Co to wyciągacie rękę po złodziejskie pieniądze! – wrzasnął na nich, przywołując do porządku. Był to człowiek bardzo uczciwy, któremu w głowie nigdy by nie powstało, by ci, którzy walczyli o niepodległość ojczyzny, mogli czerpać środki z bandyckiej działalności. Wkrótce dowództwo nad grupą objął Edmund Sawczyn , który używał też nazwiska Sawczyszyn, a pseudonimów „Mundek” i „Puma”. Czy było to prawdziwe nazwisko, nie wiadomo. Wiedzieliśmy tylko, że pochodził z Kresów.

„Osioł” zastrzelił ubowca

– Strasznie nienawidził Sowietów i komunistów, których obwiniał za utratę rodzimych stron. Przybył w okolice Rymanowa latem1945 r. Tu ożenił się z Michaliną Stiach. W samym Rymanowie znalazł się on po jednej z akcji w Mrzygłodzie, podczas której został przypadkowo ranny. Wzięto podczas niej do niewoli jakiegoś ubowca. Jeden z żołnierzy „Mundka” przyprowadził go do niego na przesłuchanie. W trakcie przesłuchania Stanisław Dębiec pseudonim „Osioł” uderzył go kolbą automatu, żeby rozwiązać mu język. Automat wystrzelił i ranił „Mundka” w rękę. „Osioł” widząc, co zrobił, zastrzelił ubowca. „Mundka” przywieźli podwładni do Rymanowa. Wśród nich byli m.in. mój kuzyn Bolesław Kilar i Stanisław Ryglewicz. Rana „Mundka” okazała się groźniejsza niż się wydawało. Musiał zostać przetransportowany do szpitala w Krośnie. Tu operował go lekarz Adam Skoczyński, który jak później się dowiedzieliśmy też należał do konspiracji. Po operacji przywieziono go na kwaterę do Rymanowa. W tym czasie na Sanocczyźnie panował duży bałagan. Zaczęły działać na niej różne grupy zbrojne, wśród których trudno było się rozeznać. Tworzyli je dezerterzy z wojska, milicji, UB, a także mieszkańcy polskich wsi, zagrożonych przez działalność band Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ukraińcy stanowili prawie połowę mieszkańców powiatu. Sanok w czasie II wojny światowej, z czego mało kto zdaje sobie sprawę, był w Generalnym Gubernatorstwie jednym z głównych centrów ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego.

Bandy wzmogły działalność

– Gdy w 1939 r. Niemcy wkraczali do Sanoka, to Ukraińcy witali ich bramami powitalnymi i ogromną owacją na ulicach. Niemcy powołali w Sanoku ukraiński zarząd miejski. Ukraińcy objęli też urzędnicze stanowiska w administracji okupacyjnej. Okupanci zgodzili się nawet na stworzenie reprezentacji ukraińskich interesów narodowych, które nazywało się Ukrainischer Volksrat. W pamięci mieszkańców Sanocczyzny krwawo zapisała się też wspomagająca hitlerowców ukraińska policja, której dowódcą był Wasyl Mizerny, późniejszy herszt UPA na tym terenie o pseudonimie „Ren”. Stosowała ona bezwzględny terror wobec ludności polskiej. Po przejściu frontu bandy banderowskie wzmogły swoja działalność w powiecie sanockim. Niemal codziennie słyszeliśmy o napadach i zabójstwach milicjantów, sołtysów, żołnierzy i ludności polskiej. W tej sytuacji w polskich wsiach tworzyły się oddziały samoobrony, a do milicji, czy nawet Urzędów Bezpieczeństwa wstępowali członkowie Armii Krajowej, by móc skutecznie bronić ludności polskiej przed Ukraińcami. Taka była według mnie ich główna motywacja. Także oddziały zbrojne trwające w podziemiu stawiały sobie obronę ludności polskiej przed Ukraińcami za jeden ze swych głównych celów. W północnej części powiatu sanockiego działała tzw. „grupa mrzygłodzka”, która zaczęła współpracować z „rymanowską”.

Wizyta Żubryda

– Wkrótce dołączyła do nich kolejna grupa, dowodzona przez Antoniego Żubryda, który objął kierownictwo nad całością. Od tej pory w świadomości społecznej nasza „grupa rymanowska” stała się częścią oddziału Antoniego Żubryda. Był to zawadiaka nie lada. Pierwszy raz przyjechał do Rymanowa mundurze oficerskim na koniu w towarzystwie Mariana Skiby, który we Wróbliku Szlacheckim stworzył grupę podobną do tej, jaką w Rymanowie miał Sawczyn. On tez podporządkował ją Żubrydowi. Przyjechali do „Mundka” na jakieś rozmowy. Uczynili to w biały dzień nie bardzo się przejmując, że w mieście była sowiecka wojenna komendantura i stacjonowali Sowieci. „Mundka” w Rymanowie Żubryd nie zastał. W trybie alarmowym poderwał całą grupę, bo otrzymał meldunek, że ukraińska banda podchodzi pod Rymanów Zdrój i może go zaatakować. Nie zastawszy nikogo, Żubryd ze Skibą przywiązali konie przy słupie na Rynku i poszli do restauracji na rogu Rynku, prowadzonej przez Franciszka Ziajkę. Szybko okazało się jednak, że w Rymanowie jest więcej szpicli niż obywateli. Ktoś doniósł sowieckiej komendanturze, że w mieście jest Żubryd. Wkrótce do restauracji Ziajki przybiegł sam sowiecki komendant Cićwierikow, którego imienia niestety nie pamiętam. Rymanowianie dobrze go zapamiętali, bo puszył się strasznie.

Wyjął pistolet

– Chodząc po mieście zachowywał się jak udzielny książę. Nie wiadomo czemu przybiegł aresztować Żubryda sam. Może nie miał nikogo pod ręką, albo tylko sobie chciał przypisać zasługę ujęcia groźnego bandyty. Wprost od drzwi ruszył do stolika, przy którym siedzieli Żubryd ze Skibą. Od razu zapytał – kak wasza familia? – Żubryd, który doskonale znał rosyjski zapytał go – szto wam nada? – Ten zaś dalej indagował – kak wasza familia? – Żubryd wyjął wtedy z kabury pistolet, położył na stoliku i powiedział – eto moja familia. – Cićwierikow zaczął wtedy uciekać. Żubryd strzelił za nim raz, czy dwa i nie wiadomo, czy nie chciał go trafić, czy też źle wycelował, w każdym bądź razie tylko drasnął tego Cićwierikowa gdzieś w ramię. Ten wyskoczył na Rynek i darł się jak opętany. W miasteczku podniósł się alarm, ale zanim Ćićwerikow ściągnął posiłki, to Żubryd ze Skibą wsiedli na konie i odjechali. Na drugi dzień Sowieci zrobili w Rymanowie obławę, ale nikogo nie złapali. Żubryd przyjechał potem jeszcze raz do Rymanowa. Nie lazł w oczy władzy, tylko zatrzymał się u mojego kuzyna Bolesława Kilara. Chłopaki zaraz się tam zgromadzili. Żubryd bowiem przyciągał jak magnes. Ja także od razu w tym domu się zjawiłem. Kuzyn Bolesław chciał mnie przegonić, ale Żubryd nie pozwolił. Zapytał mnie, czy umiem czyścić broń. Wyciągnął z kabury pistolet i spytał się, czy z tym sobie poradzę.

Sam wykonywał wyroki

– Odpowiedziałem wówczas, że tak. Wyjął wtedy magazynek i dał broń. Nie pamiętam już, jaki to był pistolet. Jeśli się nie mylę, to niemieckie parabellum, ale głowy za to nie dam. Czyścić go za dużo nie trzeba było, bo pistolet był dobrze utrzymany. Duma mnie oczywiście rozpierała, że sam Żubryd powierzył mi wyczyszczenie swojej spluwy. Gdy mu ją oddawałem, uśmiechnął się, pozostawił w magazynku tylko trzy naboje, wręczył mi paczkę po papierosach i kazał wypróbować, jak strzela wyczyszczona broń. Wyszedłem do ogrodu , ustawiłem paczkę papierosów na płocie i wystrzeliłem te trzy naboje. Nie pamiętam, czy trafiłem do tej paczki po papierosach, ale byłem bardzo podekscytowany, gdy zwracałem Żubrysowi pistolet. Wtedy nie zdawałem sobie nawet sprawy, że z tej broni zginęło wielu ludzi. Żubryd bardzo często sam wykonywał wyroki… Wspominając te powojenne czasy w Rymanowie sądzę, że trzeba powiedzieć, jaką rolę w naszym środowisku odgrywał Zdzisław Ryglewicz. Zdzisiu pełnił rolę jego duszy. Na spotkaniach towarzyskich u mojego kuzyna Bolesława Kilara grał zawsze pierwsze skrzypce. Przychodzili na nie Adaś Zmarz, mój brat Dominik, Kaziu Oberc, ja, zawsze uczestniczyły w nich także moje dwie kuzynki i wielu innych. Zdzisiu Gryglewicz, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, zapewniał na tych spotkaniach program artystyczny.

Nad naszą ojczyzną

– Nie znaczy to, że się na nich popisywał. Deklamował wiersze, śpiewał piosenki itp. Najczęściej wykonywał własne utwory, dotyczące aktualnej sytuacji. Nie była to może twórczość najwyższych lotów, ale też nie tzw. rymy częstochowskie. Pamiętam taką pieśń, którą często śpiewał:

„Nad nasza ojczyną

Zawisła niewola

Myśmy poszli w lasy

Ciężka nasza dola

Lecz łez nie ronimy,

Chociaż serce płacze.

Po lasach błądzimy

My polscy tułacze.

Las jest naszą kryjówką.

Las jest domem naszym.

Pociecha szumiący,

Muzyka śpiew ptaszyn

Lecz na wszystkie strony

Jesteśmy szarpani

Ciężka nasza dola

Myśmy partyzanci

Las naszą kryjówką

Las jest domem naszym.

Ni kuchni nie mamy

Ni stołu ni ławy,

Za łoża nam służą

Źdźbła tej leśnej trawy,

Lecz nie narzekamy

Na te niewygody,

Znosimy je cierpliwie

Dla polskiej swobody.”

Takich wierszy Zdzisiu napisał multum. Na każde spotkanie miał przygotowany nowy. Pamiętam, że raz nagrodziliśmy go rzęsistymi brawami, gdy wykonywał on kuplecik, podsumowujący aktualną sytuację. Jego fragment jeszcze pamiętam. Brzmiał on mniej więcej tak:

„Za niemieckich czasów ludzie narzekali,

Że Niemcy kryminały nami ładowali,

Niemcy byli wrodzy, więc nic dziwnego

Przyszli sojusznicy i tego samego.

Niosą nam oświatę, niosą nam kulturę.

Po dziesięć wszy włazi w każdą jedną dziurę.

Nasi sojusznicy jak psy wściekłe chodzą,

Kradną i rabują, z wszystkiego nas swobodzą.

Są tu tylko od kilku tygodni,

A już wiemy, jak w obejściu są modni.

Na każdym ogrodzie sterczą jak kureczki,

Błyszczą się do słońca rosyjskie dupeczki.”

Zdzisiu po mistrzowsku oddał też sytuację nowej władzy w Rymanowie.

„Oto posłuchajcie, z tej kandydatury

Chcę ja wam przedstawić trzy ważne figury.

Siedzą trzej garbusy przy flaszce likieru

Całe gospodarstwo partii Pepeeru,

Widzisz tam kulawych, widzisz tam garbatych,

Ślepych, zezowatych, krzywych i niemrawych

I jak na to patrzę, to aż śmiech mnie bierze,

Bo gdzie jaka kaleka, wszystko w Pepeerze.”

Śmiechu przy słuchaniu tego kupletu było co nie miara, bo był to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Już jak mówiłem, wszyscy działacze PPR byli ułomni. Nikt ich tu specjalnie nie kochał, bo wykazywali się wielką obłudą. Nawet ten garbaty I sekretarz Komitetu Miejskiego, co z towarzyszami przez 20 lat czekał na Armię Czerwoną, to na 1 maja 1945 r. ze Sztandarem PPR poszedł na Mszę św. do kościoła. To samo powtórzyło się podczas święta 3 maja. To w powszechnym odbiorze nie licowało jakoś z ideologią komunistyczną. Ludzie traktowali to jako oszustwo.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply