Najłatwiejszy łup

“(…) Druże Ruban! Przekazuję do waszej wiadomości, że w czerwcu 1943 r. przedstawiciel centralnego Prowodu, dowódca UPA – “Piwnicz”, “Kłym Sawur” przekazał mi tajną dyrektywę w sprawie całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej”.

Konspiracja po wkroczeniu Niemców na Wołyń w rodzinnych stronach pana Władysława Tołysza powstała bardzo szybko. Na jej czele stanął Kazimierz Filipowicz.

– Został on komendantem obwodu w Lubomlu, a ja objąłem funkcję jego pierwszego łącznika – wspomina Władysław Tołysz. – Zapewniałem mu kontakt z polskimi wsiami takimi jak: Ostrówki, Wola Ostrowiecka, Kąty , Jagodzin, Nowy Jagodzin, Rymacze, Terebejki, Jankowce, Kuglacze, czyli z najbardziej zwartym w całej okolicy skupiskiem ludności polskiej, prawdziwym zagłębiem, na którym ona dominowała. W każdej z polskich wsi działała placówka konspiracyjna wykonująca zadania zlecone przez komendanta. Ja przekazywałem im jego rozkazy i odbierałem meldunki. Po mnie funkcję tą przejęła Agnieszka Staniuk. Fantastyczna dziewczyna, odważna, pracująca z niezwykłym poświeceniem. Mnie wtedy por. „Kord”, czyli Kazimierz Filipowicz zlecił trudniejsze zadanie. Miałem obserwować transporty niemieckie jadące na Wschód. Szczegółowo je opisywałem, jakie były duże i co zawierały, jaki rodzaj sprzętu przewoziły na odkrytych lorach. Z jaką częstotliwością kursowały itp. W tamtym momencie było to już chyba, jak pamiętam, tuż przed utworzeniem oddziału partyzanckiego, zamiast czołgów czy armat Niemcy na odkrytych platformach zaczęli wozić słomę. Transporty te przestały być wysadzone w powietrze. Nie było przecież sensu marnować środków wybuchowych na niszczenie słomy. Po pewnym czasie postanowiłem osobiście sprawdzić, czy istotnie Niemcy wożą na Wschód w swoich transportach słomę.”

Złoty krzyż zasługi

– Ukraińcy mówili wprawdzie, że Niemcy podurnieli i słomę wożą koleją, ale mnie nie bardzo w to chciało się wierzyć. Transporty dobrze strzeżono. Do transportu wojskowego nie można było sobie ot tak podejść i wsadzić rękę w słomę, by sprawdzić, czy tylko ona jest na platformie. Stacja w Jagodzinie była ogrodzona drutem kolczastym i do bocznicy nie dało się ukradkiem doskoczyć. Na każdym wagonie stało też dwóch strażników. W czasie postoju jeden obserwował jedną stronę wagonu, drugi drugą. Wyjścia jednak nie miałem. Zachmurzoną nocą, podczas której jak się u nas mówiło chmury chodziły kolanami po ziemi, podkradłem się do stacji w Jagodzinie, uzbrojony w nożyce do cięcia drutu znajdującego się nawet pod napięciem elektrycznym, które wcześniej udało mi się ukraść Niemcowi. Przeciąłem delikatnie drut i wykorzystując ciemności pobiegłem do wagonu. Rozgarnąłem słomę i zobaczyłem czołgowe gąsienice. Nie było wątpliwości, Niemcy w transportach ze słoma wozili uzbrojenie. Słoma służyła tylko za środek maskujący. Za to rozpoznanie dostałem „Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami”. Meldunek, który w tej sprawie napisałem szybko dotarł z okręgu w Lubomlu do obwodu w Kowlu, a z niego do Komendy Głównej AK, wywołując duże zainteresowanie.

Swoje obowiązki konspiracyjne Władysław Tołysz wykonywał bez większych trudności (choć w stałym zagrożeniu życia), aż do masowych mordów ludności polskiej latem 1943r. Szczęście mu sprzyjało i nie wpadł w ręce hitlerowców ani ukraińskiej policji.

Gajowy z UPA

– Do nas do domu przychodził gajowy z lasu Byrki – wspomina Władysław Tołysz. – był to Ukrainiec, który przed wojną odbył służbę w Wojsku Polskim, zdobywając stopień kaprala. Nazywał się Fedko Chałchun i często pijał z ojcem wódkę, choć zachowywał się dziwnie, żeby nie powiedzieć podejrzanie. Wyglądało, że ma jakieś zamiary. W połowie sierpnia 1943 r. w niedzielę rano też przyszedł do naszego domu. Rodzice wybierali się do kościoła w Rymaczach na Mszę św. Ja miałem zostać sam na gospodarstwie i pilnować krów, owiec, koni i źrebaków. Ojciec widząc Fedkę, postanowił też zostać, a ponieważ przyszedł jeszcze cioteczny brat mamy, wyciągnął butelkę „mocniejszej” i postawił jakąś zakąskę. Postawił kieliszki i nalał gościom. Mnie oczywiście nie, bo byłem jeszcze szczeniakiem. Fedko nie wypił, ale zaczął mówić. – Źle się dzieje, panie Tołysz! – Ojciec spytał go, co ma na myśli mówiąc, że źle się dzieje? – Ten zaś odpowiedział, że na Wschodnim Wołyniu w rejonie Sarn i Kostopola Polacy mordują Ukraińców. – Ojciec spokojnie odparł – wiesz co Fedko, my wiemy, że mordują, ale to nie Polacy Ukraińców, tylko Ukraińcy mordują Polaków i czekamy tylko aż tu zaczniecie to robić. – Fedko, który trzymał w ręku wypełniony kieliszek odstawił go, wstał bez słowa i wyszedł. Więcej się nie zjawił. Jakieś kilka dni później przybiegł do naszego domu syn tego Ukraińca. Zobaczył na podwórku moją matkę i zapytał, czy jest pan Tołysz? Mama zapytała, o co chodzi? – On zaś powiedział, że – krowa zachorowała i ojciec wysłał go, żeby przyprowadził pana Tołysza, bo on się na tym zna.- Ojciec istotnie znał się nieco na weterynarii, miał nie tylko wiedzę praktyczną, ale także teoretyczną. Czytał dużo książek na ten temat. Ojca nie było jednak w domu. Poszedł z jakąś sprawa do Jagodzina.

Łoże śmierci dla ojca

– Matka zadeklarowała wtedy, że ona pójdzie. Gajówka w Byrkach była odległa od naszego domu jakieś dwa i pół kilometra. Na miejscu okazało się, że krowa gajowego została nakarmiona koniczyną i napojona, w efekcie czego dostała wzdęcia i groziło jej uduszenie. Matka ją jednak uratowała i postawiła na nogi. Chciała wracać do domu, ale żona gajowego nalegała, żeby została na noc. Zaczęło się ściemniać, a w lesie w oddali rozległy się strzały. Zaprowadziła ją do pokoju, stawiając przed nią na stole bułkę z masłem i kubek ugotowanego mleka. Matkę jednak coś tknęło. Zobaczyła, ze na łóżku jest tylko siennik wypchany słomą bez pościeli. Matka spojrzała na to łóżko i od razu domyśliła się, że owo „łoże” było przygotowane dla ojca. Zostałby poczęstowany wódką na zgodę, a gdy usnąłby zarżnięto by go, a następnie na sienniku wyniesiono na dwór i razem z nim spalono. Matka od razu powiedziała Ukraince, że chcieli ojca zamordować i na łóżku, na którym miała spać urządzić mu łoże śmierci. Ta zdrętwiała, nie wiedziała, co powiedzieć, nie spodziewała się takiej reakcji. Matka zaś wybiegła z gajówki i rzuciła się na przełaj lasem do domu. Gdzieś tak o dziesiątej wieczorem wróciła do domu, zdając relację z całego wydarzenia. Dziękowała Bogu, że ojca nie było w domu, bo mógłby ulec sugestii i pójść do gajówki, z której by już nie wrócił. Ukraińcy podejrzewali ojca, że ma związki z konspiracją, cieszy się autorytetem wśród mieszkańców Nowego Jagodzina i postanowili go zlikwidować. Jest bardzo prawdopodobne, że najzwyczajniej zniknął bez śladu i już…

Mord w Ostrówkach

– Pan Władysław pamięta wszystko z najdrobniejszymi szczegółami i trudno się dziwić. Stałe zagrożenie śmiercią sprawiało, że tamtejsze wydarzenia mocno odcisnęły mu się w pamięci. Szczególnie zaś zapamiętał potworny mord dokonany tydzień po wizycie matki w gajówce, na obrzeżu polskiego skupiska przez ukraińskie bandy w Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej i Kątach.

– Wioski te leżały pod lasem i stanowiły najłatwiejszy łup dla zbrodniarzy – ocenia Władysław Tołysz – Tu było im najporęczniej. Gdy tylko przyszła informacja o tym, że Ukraińcy zaczęli rżnąć Polaków w naszej gminie, natychmiast w plutonie, do którego należałem został zarządzony alarm. Każdy chwycił broń i na furmankach wyruszyliśmy do mordowanych Ostrówek. Gdy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, dostaliśmy się nagle pod ostrzał Niemców, jadących samochodami do Lubomla. Natychmiast rzuciliśmy się na pole ziemniaków, szukając schronienia w radlinach. Gdyby nie one, Niemcy by nas wytłukli do nogi. Po krótkim ostrzale Niemcy uznali, że stanowimy małą grupkę i pojechali dalej. Dopiero pod wieczór udało się nam dostać do Ostrówek. Udało się nam znaleźć jeszcze kilku żywych rannych, będących świadkami mordu. Ukraińcy zasypywali ziemią jeszcze żywych sądząc, że w ten sposób zatrą za sobą ślady. Wydobyliśmy z grobu jeszcze kilka matek z dziećmi, które jeszcze żyły. Matki z dziećmi Ukraińcy popędzili w stronę cmentarza w Ostrówkach i tam ich zamordowali. Bardzo to przeżywałem, bo wśród zamordowanych było wielu moich kolegów i znajomych ze szkoły w Rymaczach. Uczniów i nauczycieli. Uratował się późniejszy podporucznik „Cień”, który zagrzebał się w jakimś dole, udając zabitego. Przeżył także dyrektor Jeż, który z Rymacz został przeniesiony na Ostrówki. Dał on nura do przepustu kanału pod drogą. Tak jednak w nim ugrzązł, ze później nie można go było wyciągnąć. Zakleszczył się w nim całkowicie. Jakoś jednak udało się nam go wyciągnąć. Oglądając miejsce zbrodni od razu zauważyłem, że nie tylko bliskość lasu zdecydowała, że Ukraińcy zaatakowali Ostrówek i pozostałe miejscowości.

Dzieci na sztachety

Wsie stanowiły bowiem ulicówki. Bardzo łatwo było je, jak mówią Rosjanie, w krótkich abcugach zamknąć, uniemożliwiając wszystkim ucieczkę. Nowy Jagodzin np. był osadą rozrzuconą na przestrzeni czterech kilometrów i gdyby chcieli go zniszczyć, musieliby użyć ogromnych sił. Dlatego też uderzyli na ulicówki. W Ostrówku i Woli Ostrowieckiej bandytom udało się bestialsko zamordować ponad tysiąc osób. Wśród nich znaczną część stanowiły kobiety i dzieci. Obrazy, które tam zobaczyłem śnią mi się ciągle po nocach. Zezwierzęcenie Ukraińców osiągnęło tam swoją pełnię. Dzieci były nabite na sztachety. Niektóre zwyrodnialcy wrzucali też wprost do studni, znajdując w tym upust dla swojego sadyzmu. Mam w swoich zbiorach relację jednego z mieszkańców Ostrówek, który przyprowadzony nad wykopany dół w stodole, do którego Ukraińcy wrzucali swoje ofiary, zobaczył swoich sąsiadów zabitych siekierą, kołkiem, czy młotkiem do cechowania drzewa, przeskoczył jednak dół i zdołał uciec do lasu. Był wysportowany i pobiegł do przodu. Dostał pięć kul, ale przeżył. Dobiegł do Bugu i tam dopiero padł. Okoliczni mieszkańcy przewieźli go na drugą stronę i dostarczyli do Chełma do szpitala. Umarł jakieś osiem lat temu. Wcześniej zawsze dawał świadectwo prawdzie jako ofiara, która stała nad własnym grobem i zdołał ujść oprawcom. W Kątach widzieliśmy jeszcze drastyczniejsze sceny. Widziałem zamordowanego swego kolegę, a jednocześnie wspaniałego ucznia. Nazywał się Prończuk. Gdy banderowcy mordowali jego matkę, rzucił się jej na pomoc. Oprawcy odrąbali mu ręce i nogi i położyli na taborecie. Umarł z upływu krwi. Ukraińcy dokonali też mordu we wsi Czmykos. Była to osada ukraińska, ale miała kolonie polską. Kilkunastu młodym mieszkańcom udało się ujść nożom i siekierom oprawców. Starsi zostali wyrżnięci. Ukraińcy zamordowali m.in. nauczycielkę Jakubowską, którą znałem i wielu innych.

Z rozkazu Kłyma Sawura

Akcja ukraińskich nacjonalistów w Ostrówkach była też realizacją tajnej dyrektywy terytorialnego dowództwa UPA – „Piwnicz”, podpisanej przez „Kłyma Sawura”, czyli Dmytro Kłaczkiwśkiego. Czytamy w niej m.in.: ”(…) powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat.(…) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły leśne. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”. Dyrektywę tą oddziały UPA realizowały z wyjątkowym okrucieństwem. Mordowali nie tylko mężczyzn w zalecanym przedziale wiekowym, ale wszystkich, którzy się nawinęli pod nóż, w tym zwłaszcza kobiety, starców i dzieci. Jurij Stelmaszczuk „Rudyj” pisał do „Rubana” – „(…) Druże Ruban! Przekazuję do waszej wiadomości, że w czerwcu 1943 r. przedstawiciel centralnego Prowodu, dowódca UPA – „Piwnicz”, „Kłym Sawur” przekazał mi tajną dyrektywę w sprawie całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej”.

O tym, ze dyrektywa ta była wykonywana z całą bezwzględnością świadczy raport dowódcy kurenia „Łysego”, który dokonał właśnie eksterminacji wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka. Pisał w nim m.in.: „29 sierpnia 1943 r. przeprowadziłem akcję we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki.(…) Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia”.

Według ustaleń polskich historyków we wsi Wola Ostrowiecka zginęło 628 Polaków i 7 Żydów, w tym 220 dzieci w wieku do 14 lat, a we wsi Ostrówki zamordowano 521 Polaków i 2 Żydów, w tym 246 dzieci do 14 lat. W sierpniu 1992 r. staraniem władz polskich dokonano ekshumacji szczątków wymordowanej ludności polskiej, która w całości potwierdziła ustalenia historyków.

Mobilizacja plutonu

Pan Władysław mówi o mordzie w Ostrówkach, Kątach i Woli Ostrowieckiej z ogromnym przejęciem i nie ma się temu co dziwić, jest jednym z nielicznych żywych jeszcze świadków, który daje w tej kwestii świadectwo prawdzie. Potwierdza, że mieszkańców tych bliskich i znanych mu miejscowości zamordowali ukraińscy zbrodniarze…

Gwałtowny atak na polskie wsie zmobilizował oczywiście Polaków z okolic Jagodzina i Rymacz do wzmocnienia samoobrony.

– Tego samego dnia z Lubomla przybył do nas por. Ryszard Markiewicz, który wysłuchał sprawozdania o dokonanym przez Ukraińców mordzie – wspomina Władysław Tołysz. – Złożył mu je por. Filipowicz „Kord”. Jego reakcja na nie była krótka, stwierdził- ja tu zostaję! Od tej chwili oddział OP – „Bug” zwany potocznie plutonem, licząc około 90 osób został zmobilizowany, pozostając stale w gotowości bojowej. Stacjonował początkowo w Nowym Jagodzinie. Każdego dnia po kolacji u gospodarza X o godzinie 10 wieczorem wędrowano na nocleg w inną część wsi. Czasami wymarsz na nocleg odbywał się jeszcze później. Nie wiadomo bowiem, czyje oczy śledzą za oddziałem. Na północy od nas w każdej wsi ukraińskiej działał oddział UPA dokonujący napadów na ludność polską. Gdy nasz pluton szybko okrzepł, przystąpiliśmy do likwidacji tych oddziałów. Najpierw w kilka dni po wydarzeniach w Ostrówku, uderzyliśmy na Leśniaki. W tej wsi żyło sporo osób nadających się na gałąź, mających ręce obficie ubroczone w polskiej krwi. Wieś stanowiąca zaplecze UPA została zniszczona. Jej niedobitki schroniły się we wsi Zapole znacznie oddalonej i nie stanowiącej bezpośredniego zagrożenia dla polskich ośrodków. Później uderzyliśmy na wieś Rowno całkowicie zaskakując tamtejszych upowców. Cała ich grupa została rozniesiona. Po paru dniach „Kord” zadecydował o przejściu oddziału operującego dotąd po północnej stronie torów kolejowych na stronę południową, by bronić przed atakami ukraińskimi tamtejszą ludność. Ta, która mieszkała po północnej i nie została wymordowana przeniosła się do wiosek leżących po południowej stronie torów. Nowy Jagodzin cały np. spłynął do Rymacz. Oprócz nich pozostały jeszcze po południowej stronie torów Terebejki, Kupracze i Jagodzin. „Kord” uważał, ze jeżeli oddział przeniesie się tam, to szybko będzie mógł przybyć na ratunek zaatakowanej przez Ukraińców wsi. Po przebazowaniu oddział krążył po całej okolicy, zachowując maksymalna mobilność. Jeżeli np. na kolacji byliśmy w Ostrowach, to na nocleg szliśmy do Zamłynia. Następnego dnia kwaterowaliśmy w Suszkach, a nocowaliśmy w Rakowcu. Tutaj też musieliśmy likwidować upowskie ośrodki, najbardziej zagrażające polskiemu podziemiu. Jeden z nich znajdował się w Wysocku.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply