Moralny obowiązek

Podsumowując swoje życie, Tadeusz Socha uważa, że było udane. Jest wdzięczny za nie Bogu, który nigdy nie opuścił go w najtrudniejszych dla niego chwilach. – Zdobyłem sporo dowodów na to, że rozwiązywanie problemów życiowych nie zależy wyłącznie od nas samych, że ogromnie dużo zależy od sił , które z pozycji człowieka wierzącego trzeba oceniać w kategorii Bożej Opatrzności – podkreśla.

W 1972 r. ukazała się książka żołnierza 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, Józefa Czerwińskiego zatytułowana „Z wołyńskich lasów na berliński szlak”.

– Jej lektura dostarczyła mi wiele wzruszeń – wspomina Tadeusz Socha. – Na 145 stronie autor umieścił zdjęcie związane z moją osobą. Było to zdjęcie ładnej i sympatycznej panny Janeczki, którą przypadkowo poznałem podczas mojego pobytu w niemieckim szpitalu w Warszawie przy ulicy Dobrej. Chodząc na jego podwórku, przez płot starałem się rozmawiać z przechodzącymi ulicą ludźmi. Jedna z nich była właśnie Janeczka, której już przy drugim spotkaniu powiedziałem, skąd się wziąłem w szpitalu i gdzie zostałem ciężko ranny. W pierwszej chwili się trochę przeraziłem swoją szczerością, zwłaszcza, że przez następnych kilka dni jej nie widziałem i różne myśli chodziły mi po głowie. Mile mnie jednak rozczarowała, gdy przy następnym spotkaniu, na które jak zwykle oczekiwałem przy płocie, wręczyła mi małą kopertę i zaleciła obejrzenie jej zawartości bez żadnych świadków. Polecenie wykonałem, a w kopercie znalazłem zdjęcie Janeczki z dedykacją: ”Noś to na sercu. Żadna kula tego nie przebije. Moja miłość będzie ci pancerzem. – Uwielbiająca Cię i dumna z Ciebie Janeczka. Warszawa 27 VI 1945 r. Dedykację umieszczona na ofiarowanym zdjęciu potraktowałem jako zapis ku pokrzepieniu ducha”.

Wdzięczny za modlitwę

– Zdjęcie oczywiście zachowałem i nosiłem przy sobie. Gdy kol. Czerwiński zbierał materiały do swojej książki, to mu je wypożyczyłem. Gdy je zamieścił razem z dedykacją, niespodziewanie dla mnie po jej wydaniu pani Janeczka się odezwała. Jakimś zbiegiem okoliczności książka kolegi Czerwińskiego dotarła do jej rąk. Napisała ona do niego list z prośbą o mój adres. Gdy go otrzymała, napisała do mnie długi list, wyrażając nim swą radość, że jej modlitwa o uratowanie mojego życia została wysłuchana i że mogła się ona o tym dowiedzieć. Uprzejmie i grzecznie odpowiedziałem jej na list i jeszcze raz podziękowałem za wszystko, co dla mnie zrobiła. Przy okazji dowiedziałem się, że nazywa się Janik. Z panią Janeczką się jednak nie spotkałem, gdyż w liście zastrzegła, że nie chce wprowadzać choćby cienia podejrzeń co do intencji spotkania się z bliską jej niegdyś osobą. Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie jej córka i opowiedziała mi o swojej matce i jej przeżyciach w Powstaniu Warszawskim, które nadwerężyły jej stan psychiczny i zniszczyły zdrowie. Biorąc to pod uwagę, nie próbowałem się narzucać tej damie i po czterokrotnej wymianie korespondencji nasze kontakty ustały. W ostatnim liście, można by rzec pożegnalnym, dopisałem kilka wersów ułożonych w rymach częstochowskich i wysłałem medal 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK pani Janeczce na pamiątkę. Jestem ogromnie wdzięczny za modlitwę, wszelkie wsparcie w momencie, gdy moje życie wisiało na włosku. Być może dzięki jej modlitwie przeżyłem w Niemczech i stale czuwała nade mną Opatrzność…

Odznaczony Virtuti

– Po przejściu na emeryturę Tadeusz Socha miał więcej czasu, by angażować się w działalność środowiska 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. W 1989 r. dzięki swoim kolegom z dywizji przeżył jedno z najważniejszych wydarzeń w swoim życiu.

– Zostałem na wniosek moich dowódców z partyzantki odznaczony Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari – wspomina. – Jak mi powiedział jeden z oficerów naszej dywizji pułkownik Tadeusz Sztumberk-Rychter, stosowny wniosek w tej sprawie został złożony z początkiem lat sześćdziesiątych, ale wówczas takiego odznaczenia AK-owcom nie przyznawano. Dekoracji mnie tym odznaczeniem dokonali ppłk Zygmunt Górka-Grabowski, ongiś dowódca jednego z batalionów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty oraz pułkownik Witold Łokuciewski, pilot walczący z Niemcami u boku Anglików. Swój bliski mi sercu krzyż przekazałem jako votum za uratowane życie do kościoła w rodzinnej Czarnej Tarnowskiej, a ksiądz Stanisław Biernat umieścił go przy obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

W 1994 r. mijała 50. rocznica odniesienia ciężkich ran przez Tadeusza Sochę i uratowania mu życia przez holenderskiego esesmana w służbie niemieckiej noszącego nazwisko Ian van den Broock.

Modlitwa za wybawcę

– Gdyby nie on, to niewątpliwie bym zmarł z ran w obozie w Okszowie – podkreśla Tadeusz Socha. – Zawsze czułem wobec niego dług wdzięczności i byłem niepocieszony, jak już w 1948 r. się dowiedziałem z listu Holenderskiego Czerwonego Krzyża, że najprawdopodobniej nie żyje. W latach siedemdziesiątych jeszcze raz chciałem sprawdzić, czy nie zaszła jakaś pomyłka, łudziłem się, że może mój wybawca żyje. Zwróciłem się z pismem do Ambasady Holandii, w którym poprosiłem o sprawdzenie, czy Ian van den Brock istotnie żyje. Otrzymałem w odpowiedzi oficjalne powiadomienie, że Ian van den Brock został uznany za zaginionego 18 lutego 1945 r. i najprawdopodobniej nie żyje. Żadnych późniejszych informacji na jego temat w archiwach urzędowych nie znaleziono. Nie mogłem więc zaprosić mego wybawcy na uroczystość, podczas której chciałem mu podziękować za uratowane życie. Sama uroczystość się jednak odbyła. Chciałem, by była spektakularna, ale jednocześnie spokojna i dostojna. Odbyła się ona w pięknym, drewnianym kościółku w Laskach. Razem z żoną pracowaliśmy bowiem społecznie w Zakładzie dla ociemniałych w Laskach i znaliśmy się dobrze z kapelanem zakładu, wspaniałym człowiekiem, żywym świętym ks. Tadeuszem Fedorowiczem. Moja żona jako Sybiraczka znała go bardzo dobrze. On też był bowiem Sybirakiem tyle, że z własnego wyboru. Pojechał dobrowolnie na zesłanie, nie chcąc zostawić wywożonych wiernych bez opieki duszpasterskiej. On też razem z kapelanem wojskowym w stopniu pułkownika odprawił na zorganizowanej uroczystości Mszę św. Miała ona piękną oprawę. Ze względu na to, że głównym bohaterem uroczystości miał być mój holenderski wybawca, udałem się do ambasady jego kraju w Warszawie i zaprosiłem jej przedstawicieli na nabożeństwo. Moje zaproszenie zostało przyjęte. Na Mszę św. do Lasek przybył I sekretarz Ambasady Królestwa Holandii z małżonką. Oprócz niego przybyła na uroczystość cała moja rodzina i rodzina mojego najbliższego kolegi z 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK Kazika Danilewicza, z którym byłem w jednym plutonie.

Słowa podzięki

– Po Mszy św. na prośbę celebransa przemówiłem przed ołtarzem do kilkudziesięciu zebranych w kościółku osób. W swoim wystąpieniu przywołałem pamięć nieżyjącego Iana van den Brocka i opowiedziałem, jak wiele ryzykował, ratując moje skromne życie. Złożyłem również gratulacje na ręce przedstawicieli Ambasady Holandii za to, że ich obywatel mimo, że we własnym kraju być może został uznany za zdrajcę, bo służył w hitlerowskiej SS, potrafił się wznieść na wyżyny człowieczeństwa i bezinteresownie narażając własne życie, uratować życie drugiemu człowiekowi. Po mnie zabrał głos przedstawiciel ambasady, dziękując za serce okazane jego współziomkowi, jak również za to, że nadałem wyrażanej przeze mnie wdzięczności taki rozgłos. Przemawiał on po angielsku, a jego wystąpienie tłumaczyła moja córka Haneczka. Wszyscy byli bardzo wzruszeni. Wierzę, że dobry Bóg da mojemu wybawcy wieczne odpoczywanie. Modlę się za niego, podobnie jak za wszystkich ludzi , którzy w życiu mi pomogli.

Tadeusz Socha jest oczywiście osobą bardzo religijną. Wierzy, że jego życiem nie kierował przypadek, a ręka Opatrzności. Uważa, że nigdy nie należy tracić wiary ani nadziei. Udało mu się wyjść obronną ręką ze wszystkich życiowych zakrętów i co podkreśla, wychować dzieci na porządnych ludzi. Ma czwórkę dzieci, z których może być dumny.

Czwórka dzieci

– Szczęśliwie, aczkolwiek nie bez kłopotów, udało nam się z żoną wychować czwórkę dzieci, które zdobyły wykształcenie i nieźle sobie radzą. Najstarsza córka Maria skończyła polonistykę i historię sztuki. W tej chwili jest dyrektorem muzeum sztuki współczesnej w Krakowie. Od wielu lat prowadzi tez prywatną galerię sztuki, gdzie swoje prace wystawiało już kilkudziesięciu artystów z całego świata. Jest autorką dwóch książek o malarstwie i setek felietonów publikowanych w różnych czasopismach i katalogach. Jej syn Karol, a mój wnuk ukończył filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim i obronił pracę doktorską. Jest autorem ciekawej książki filozoficznej „Niejedna rzeczywistość”. Młodsza córka Hanna ukończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i intensywnie pracuje w swojej profesji, co zostało uwieńczone ponad 20 wystawami indywidualnymi, w tym wielu zagranicznymi w kraju, w Europie i Ameryce, gdzie mieszka od wielu lat. Jest laureatką Nagrody dla Młodych Artystów, którą przyznaje Prezydent Rzeczypospolitej. Jej mąż Rick van Matre jest muzykiem i profesorem na Uniwersytecie w Cincinati. Razem z nim wychowała dwójkę dzieci; Amalkę i Tytusa. Zarówno Amalia, jak i Tytus są już po studiach i przed kilkoma tygodniami rozpoczęli pracę zawodową. Amalka pięknie rysuje. Tytus jako specjalista od biznesu otrzymał pracę aż w Atlancie odległej o tysiąc kilometrów od Cincinati. Mój syn Jacek ukończył studia na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Warszawskiego oraz studia specjalistyczne w Waszyngtonie i Londynie. Jest autorem trzech książek z zakresu inwestowania na rynku papierów wartościowych.

Kasia i Jaś

– W jednym z rządów pełnił funkcję ministra skarbu, choć nigdy nie należał do żadnej partii. Ma dwie wspaniałe córki z synową Dorotą, która jest specjalistką z zakresu biochemii. Ich córki, a moje wnuczki to Kasia, która obroniła prace magisterską i Joasia uczęszczająca jeszcze do szkoły średniej. Najmłodsza z moich córek Basia jest po studiach w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Jest matką dwójki dzieci Kasi i Jasia. Kasia jest studentka biologii, a Jasio uczęszcza do szkoły średniej. Mam dobry kontakt z wnukami, staram się im przekazywać wartości, o które walczyło moje pokolenie. Uważam, że nasz patriotyzm nie tylko się nie przeżył , ale jest wciąż aktualny. Zwłaszcza patriotyzm kresowy. Polacy nie powinni zapominać o tym, co się działo na Wołyniu, o tym, że wymordowano tam dziesiątki tysięcy Polaków. Nigdy zresztą jako kombatant i członek środowiska 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK nie unikałem zaangażowania w najróżniejsze działania, żeby prawdę o tragedii Wołynia mieszkańcom Polski przybliżyć. Jako ciekawostkę powiem, że jako kombatant dywizji towarzyszyłem panu doktorowi Wiktorowi Poliszczukowi z Kanady, autorowi książki „Gorzka prawda – zbrodniczość OUN-UPA” w audiencji u kardynała Józefa Glempa. Pan Poliszczuk chciał głowie Kościoła w Polsce wręczyć soja pracę, by miał on świadomość o skali zbrodni popełnionych wobec Polaków przez Ukraińców w czasie II wojny światowej. Jako człowiek, który na własne oczy widział zbrodnie popełnione przez ukraińskich nacjonalistów, udałem się do Prymasa, by zaświadczyć o tym, że praca pana Poliszczuka uczciwie opisuje tragedię ludności polskiej na Wołyniu. Autor ten za to, że chciał pokazać prawdę o zbrodniczości OUN- UPA był bowiem opluwany i ukazywany przez ukraińskie środowiska jako kłamca, który obraża naród ukraiński. Uważam, że prawda o mordach UPA musi w końcu zwyciężyć…

Pracować nad sobą

Podsumowując swoje życie Tadeusz Socha uważa, że było udane. Jest wdzięczny za nie Bogu, który nigdy nie opuścił go w najtrudniejszych dla niego chwilach.

-Zdobyłem sporo dowodów na to, że rozwiązywanie problemów życiowych nie zależy wyłącznie od nas samych, że ogromnie dużo zależy od sił , które z pozycji człowieka wierzącego trzeba oceniać w kategorii Bożej Opatrzności – podkreśla.- Ostrzegam jednak przed wyręczaniem się panem Bogiem na każdym kroku. Należy samemu pracować nad sobą, gdyż musimy pamiętać o tym, ze mamy obowiązek pomnażać swoje „talenty”, a czyniąc tak możemy liczyć na pomoc i nagrodę. Na podstawie własnych doświadczeń i licznych obserwacji życiowych zauważyłem, ze najchętniej wyciągamy pomocną dłoń do tych, którzy usiłują sobie pomagać i pracują nad sobą, nie tracąc lekkomyślnie zdrowia poprzez nałogowe palenie papierosów, picie alkoholu, czy zażywanie narkotyków. Mimo tych zastrzeżeń wyznaję jedna zasadę, ze wszystkim ludziom trzeba pomagać, a ludziom prawdziwie chorym i kalekim wręcz należy pomagać, bo jest to obowiązek moralny.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. lech
    lech :

    Moralny obowiązek, tak to mało, a czasami tak wiele.

    Gdy rodzice moi odeszli z tego świata, to obiecałem Bogu i sobie, że postaram się ze wszystkich sił im dorównać i dokonam tego.Robię to, by dać świadectwo przed Bogiem, że miałem ogromne szczęście urodzić się ich synem.Za to też wdzięcznym jestem.

    Trudne życie, piękne życie.Niesamowita historia losu człowieka i takaż pokora i wdzięczność za nie.
    Ten artykuł, to jak modlitwa dziękczynna.Zadziwia mnie istota ludzka, ludzka która w trudnych czasach potrafi wznosić się ponad schematy narzucane przez innych.Takie zachowania wynosi się z domu, ze środowisk w których się żyje.Dlaczego w czasach pokoju względnego, ta sama istota ludzka tak często szuka czegoś zgoła przeciwnego.Nie pojęte, a jedna prawdziwe.

    “Mimo tych zastrzeżeń wyznaję jedna zasadę, ze wszystkim ludziom trzeba pomagać, a ludziom prawdziwie chorym i kalekim wręcz należy pomagać, bo jest to obowiązek moralny.”

    W ogromnym uproszczeniu i zapewne na nieporównywalnie mniejszą skalę, ale mam podobnie i zależy mi, by przelać mój punkt postrzegania świata na me dzieci, być może i na innych mnie podobnych, a poszukujących sensu swego życia.Lecz to już w kwestii woli Pana mego pozostawiam, to On wie najlepiej co ja wart.

    Wszystkim ludziom trzeba pomagać, lecz nie wszystkim należy.Takie me osobiste przemyślenia, ale zapewne nie tylko moje.Jednym z przykładów tu niech będzie to, jak inni mnie pomagają, nie fizycznie, lecz swą postawą i pogodą ducha.Mam szczęście, to pozwolę sobie na przytoczenie ty jednego z wielu takich przykładów.
    Wiem, będą Panowie niektórzy próbować sztuczek słownych, by mi coś tam udowodnić i dać do zrozumienia, że postawa ma nie na miejscu, ale zapewniam.To i tak mnie nie zmieni 🙂

    “Moje przypadki szczęśliwe”
    Jadąc razu pewnego z pracy dostrzegłem młodą kobietę, najzwyklejszą, a jednak niezwykłą.To było zaledwie parę minut, lecz utkwiła ona w mej pamięci i stała się powodem mych rozmyślań nad sensem życia i szczęściem z niego wynikającym a odnoszącym się do miejsca w jakim Bóg nas stawia.
    Mija kilka dni i widzę tą samą istotę, cudne doświadczenie.Mijamy się i odruchowo uśmiech jej posyłam, odpowiedź jest natychmiastowa.Poczułem od niej coś niesamowitego, to była radość z życia i wdzięczność za coś, czego nie znam.Nadal myślę o niej nieustannie i o tym, dlaczego postawiona mi została na drodze mego istnienia.Jam przecież nikt szczególny.Mija czas jakiś i mam szczęście kolejny raz ją spotkać, jestem w 7niebie.Ona z koleżanką wsiada do tramwaju, ja widząc potrzebę pójścia z pomocną ręką podchodzę i jestem tam, gdzie być należy.Wysiadamy też na tym samym przystanku, ale tym razem jestem jej zbędnym, lecz mimochodem spoglądam w stronę tej młodej kobiety.Na me oko jest w wieku mej córki, ale takiej promiennej buzi jak w tym momencie już zapewne nigdy nie ujrzę.
    Sama Miłość biła od tego dziecka, kobiety.Me ostateczne przemyślenia.Pan nasz musi mnie/nas miłować, skoro daje nam takie cudowne chwile przeżywać, ja dziękuję za nie i marzę, bym jeszcze raz doznał łaski spotkania tej młodej kobiety, bardzo pragnę ucałować jej lico.
    Być może i innym się ona ukaże i będą mieć to szczęście co ja, mam taką nadzieję.Zapewne inaczej może już wyglądać, mnie się ukazała, jako młoda promienna kobieta.Na wózku inwalidzkim, bez obydwu nóg i lewej ręki.Nie uwierzycie mi, nic to.Ja wiem swoje, anioła spotkałem na swej drodze.

    I sądzę, że każdy ma szczęście podobne do mego i za swego życia napotyka takich ludzi, lecz jest ale
    …ale musi tego chcieć i iść odpowiednią drogą.Pan Soch miał to szczęście, a artykuł ten powinien co dnia budzić nas do codzienności.

    Pisałem i zawszę piszę prawdę, taki już jestem.Za przydługi teks wybaczcie mi staremu.