Kułaków odłożyli na później…

Wylegitymowałem się zaświadczeniem o demobilizacji i jednocześnie zgłosiłem gotowość wstąpienia do oddziału na ochotnika. Zostałem przyjęty – wspomina Tadeusz Wolak.

Kolonia Taraż, w której urodził się Tadeusz Wolak powstała w okresie osadnictwa na Wołyniu po Powstaniu Styczniowym, w wyniku kasacji, parcelacji i uwłaszczenia przez carat znajdujących się w okolicach Łucka polskich majątków ziemskich. Dobra, na których leżała kolonia Taraż od XIX w. należały do rodziny Kożuchowskich, a wcześniej do Sanguszków, Radziwiłłów i Leszczyńskich.

– W miejscu, w którym powstała moja rodzinna kolonia do 1861 r. istniał pańszczyźniany folwark „Tarasz” – mówi Tadeusz Wolak. – Po parcelacji powstało w tym rejonie wiele osad – kolonii polskich, niemieckich i czeskich. Osadnicy w Tarażu pochodzili z różnych stron Polski. Najwięcej z nich przyjechało ze zubożałych zaścianków szlacheckich z okolic Łucka, Ołyki i Podlasia. W miejscu zabudowań folwarcznych „Tarasza” osiedliły się po sąsiedzku dwie rodziny. Moja, czyli Wolaków i Domalewskich, zajmując po parę włók ziemi. W okolicy panował tam jednak nadal żywioł ukraiński rozmieszczony w dużych okolicznych wsiach ukraińskich zamieszkałych przez pańszczyźnianych chłopów. Dominowali oni zdecydowanie w takich wsiach jak: Ostrowy, Rudniki, Czernyż , Omelno, Starosiele i Raźnicze. Także pobliskie miasto Kołki miało ukraiński charakter, choć mieszkało w nim także sporo Żydów, trudniących się handlem i rzemiosłem. W pobliżu Taraża znajdowała się również polska kolonia Hołodnica. W czasie I wojny światowej Taraż uległ znacznemu zniszczeniu, ponieważ znajdował się w strefie przyfrontowej, a linia frontu przebiegała przez rzekę Styr. Taraż przechodził z rąk do rąk. Stacjonowały w nim na przemian wojska rosyjskie, austriackie, węgierskie, a także Legiony Piłsudskiego. Odbudowa Taraża nastąpiła dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i zakończeniu wojny polsko- bolszewickiej.

70 rodzin

Okres międzywojenny, a zwłaszcza lata trzydzieste Tadeusz Wolak pamięta doskonale. Był najstarszym z trzech synów Mieczysławy i Józefa Wolaków, prowadzących w Tarażu gospodarstwo rolne. Takich jak Wolakowie rodzin było około siedemdziesięciu. Byli wśród nich m.in. Krupińscy, Rosińscy, Kownaccy, Adamowiczowie, Zalewscy, Domalewscy, Drzewieccy i in. Rodzina Wolaków wyróżniała się społecznym zaangażowaniem, kultywowaniem szlacheckich tradycji i dużym gospodarstwem. Liczyło ono 40 ha ziemi. Oprócz gruntów odziedziczonych po rodzicach, rodzice Tadeusza Wolaka otrzymali jeszcze ziemię z nadziałów. Dzierżawili też jeszcze kilkanaście hektarów lasów. Prowadzili też zarodową hodowlę jałówek. Nie obrabiali oczywiście całego gospodarstwa sami. Wynajmowali do pracy ukraińskich robotników.

Ojciec pana Tadeusza nie tylko walczył o Polskę podczas I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, ale także uczestniczył w tworzeniu na Wołyniu polskiej administracji na tym terenie. Pełnił funkcję pierwszego wójta gminy Kołki, do której należał Taraż. Gdy odszedł z tego stanowiska, pałeczkę od niego przejął brat jego żony.

– W okresie międzywojennym Taraż dźwignął się z ruin, i znacznie się rozwinął stając się zamożną osadą – mówi Tadeusz Wolak – Wraz z sąsiednią kolonią, Hołodnicą stanowił ośrodek polskości w rejonie kołkowskim. Istniał tu dobrze działający Związek Strzelecki, Związek Młodzieży Katolickiej Żeńskiej i Męskiej, Kółko Rolnicze, Kółko Teatralne, chór oraz orkiestra, którą dyrygował były kapelmistrz 24 pułku piechoty. Mieściła się tu też czteroklasowa szkoła podstawowa. Wieś na tle innych była raczej zamożna. Jej mieszkańcom powodziło się jak na ówczesne warunki stosunkowo nieźle, choć ci co mieli mniejsze gospodarstwa, musieli dorabiać w tartaku.

Niezła oferta

Tadeusz Wolak najpierw ukończył szkołę czteroklasową w Tarażu, a następnie pełną Szkołę Podstawową w Kołkach, po której przyjęto go do Gimnazjum w Łucku. Mieściło się ono w nowym, specjalnie zbudowanym dla niego budynku, w ramach wielkiej akcji inwestycyjnej podjętej przez władze polskie we wszystkich miastach Wołynia, mającej doprowadzić do ich awansu cywilizacyjnego. W Łucku, który pełnił rolę stolicy województwa wołyńskiego, zakres prac był największy. Dla Tadeusza Wolaka, młodego gimnazjalisty oferta miasta była całkiem niezła. Funkcjonowało w nim kilka księgarń, a także bibliotek publicznych. Działał Klub „Ognisko”, „Sokół”, „Macierz Szkolna”, kilka klubów sportowych i Wołyńskie Towarzystwo Krajoznawcze i Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Rozwijało się też „Muzeum Wołyńskie” i jedyny w województwie Teatr Miejski im. Juliusza Słowackiego. Miasto ze względów historycznych miało też swoją atmosferę i trochę zabytków. Stale zwiększała się też w Łucku liczba polskiej inteligencji, dla której rozbudowywano tzw. Kolonię Urzędniczą. Gdy w 1939 r. Tadeusz Wolak zrobił w gimnazjum „małą maturę”, miasto liczyło 40 715 mieszkańców, w tym 41 proc. Polaków, 39 proc. Żydów, 17 proc. Ukraińów, resztę stanowili przedstawiciele innych narodowości: Niemcy, Rosjanie i Czesi.

Gdy wybuchła wojna

Gdy wybuchła wojna we wrześniu 1939 r. Tadeusz Wolak jako ochotnik wstąpił w Łucku do batalionu Obrony Narodowej.

– Kompania tego batalionu, do której mnie przydzielono została skierowana na zachód do odległego o 36 km Torczyna – wspomina.- 17 września dowiedzieliśmy się, że Sowieci wkroczyli do Polski. Nasz dowódca zarządził natychmiastowy nocny marsz w kierunku Łucka. Rano dotarliśmy do koszar w tym mieście. Tu dowiedzieliśmy się, że żadnej obrony miasta nie będzie. Zostaliśmy zdemobilizowani i odesłani do domu z zaświadczeniami o tym, że rozpuszczono nas do domów. Wracając do domu spotkałem po drodze oddział Wojska Polskiego, który eskortował jakieś paki na wozach. Liczył około 50 żołnierzy. Z tym oddziałem dotarłem do przeprawy przez rzekę Styr. Tam został on zaatakowany przez Ukraińców. Oddział odpowiedział ogniem. Ja musiałam się wycofać, bo nie miałem broni. Kontynuowałem swój marsz do domu. Po drodze zanocowałem u wujostwa Zalewskich w Trościańcu, z którego do swojej rodzinnej miejscowości miałem jeszcze 12 km. Gdy następnego dnia zbierałem się do odejścia, do osady wkroczył duży zwarty oddział Korpusu Obrony Pogranicza, cofający się na Zachód. Gdy znalazł się już w centrum miejscowości, został ostrzelany przez Ukraińców. Oddział zachował się po wojskowemu, likwidując szybko punkty ogniowe przeciwnika. Część żołnierzy rozbiegła się po obejściach, szukając napastników.

Na Kobryń

– Kilku wpadło do chaty, w której nocowałem. Od razu zobaczyli, że jest to dom polski. Wisiał w nim bowiem portret Piłsudskiego, obrazy katolickie itp. Ja wylegitymowałem się zaświadczeniem o demobilizacji i jednocześnie zgłosiłem gotowość wstąpienia do oddziału na ochotnika. Zostałem przyjęty. Oddział ten kierował się w kierunku Kobrynia i Szacka, gdzie koncentrowała się Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” generała Franciszka Kleeberga. Gdy my dotarliśmy w miejsce koncentracji okazało się, że Kleeberg przeszedł już na druga stronę Bugu. Ruszyliśmy za nim, ale nie zdążyliśmy go dogonić, bo otoczyły nas oddziały sowieckie, biorąc do niewoli. Zostaliśmy przetransportowani do Kowla i zebrani w dawnych koszarach polskich. Po kilku dniach załadowano nas do wagonów i powieziono na Wschód. Nie miałem ochoty iść do sowieckiej niewoli i na stacji w Hołobach uciekłem.Za bardzo nas nie pilnowali i kto chciał, mógł uciec. Musze jednak powiedzieć, ze niewielu żołnierzy miało na to ochotę. Większość była zrezygnowana, niektórzy wręcz cieszyli się, że dla nich wojna już się skończyła. W ogóle nie zdawali sobie sprawy, czym może grozić sowiecka niewola. Ja byłem młody i postanowiłem zaryzykować. Dzięki temu prawdopodobnie żyję. Na stacji w Hołobach pociąg zatrzymał się na dłuższy postój. Eskorta otworzyła drzwi wagonów towarowych, w których nas wieziono. Każdy z nich był pilnowany przez jednego wartownika z karabinem. Na rampie w Hołobach wartownicy zebrali się w jednej grupie na papierosa. Postanowiłem to wykorzystać. Zeskoczyłem pod wagon, przeturlałem się na jego druga stronę i dałem dyla w plątaninę torów i wagonów, stojących na stacji. Nikt mnie nie ścigał. Ukryłem się w jednym z wagonów, a jak transport odjechał, zapukałem do drzwi jednego z domków przy stacji. Wiedziałem, że w takich mieszkali tylko polscy kolejarze. Nie pomylił się. Kolejarz zaopatrzył mnie w cywilne ubranie i przenocował. Powiedział też, że następnego dnia jego znajomy będący maszynistą, będzie prowadził pociąg towarowy do Kiwerc i poprosi go, żeby mnie do nich przewiózł. Maszynista zgodził się oczywiście i ukrył mnie w tendrze na węgiel. Jechaliśmy długo, co kilkanaście godzin często się zatrzymując, ale w końcu dotarliśmy do Kiwerc. Z tej miejscowości do domu miałem już blisko. Ojca w nim nie zastałem. Znał dobrze bolszewików i nie zamierzał na nich czekać. Słusznie przypuszczał , ze każdy kto z nimi walczył w 1920 r. może być represjonowany i w najlepszym razie pojechać na Sybir.

Grupa przerzutowa

Dla Tadeusza Wolaka, młodego człowieka wychowanego w patriotycznym duchu upadek Polski był szokiem. Chciał walczyć dalej. Jak wielu żołnierzy próbował przedostać się przez Węgry lub Rumunię na Zachód. We Lwowie działała grupa przerzutowa, z którą się skontaktował. Nie było to łatwe. Bez „komandirowki” do Lwowa nie wolno było jeździć. Dzięki pomocy osób zajmujących się szmuglem towarów, udało mu się dojechać do Lwowa. Ta forma podróżowania także była zakazana, ale przy kontroli łapówka rozwiązywała wszystkie problemy. Z przerzutu przez granicę nic jednak panu Tadeuszowi nie wyszło. Gdy drugi raz przyjechał do Lwowa okazało się, że cała siatka została rozbita. Musiał szybko wracać na Wołyń.

– Trzeba było jakoś się urządzić i żyć – wspomina. – NKWD moją osobą się nie interesowało. Byłem wprawdzie synem kułaka, ale w pierwszym okresie swojej władzy na Wołyniu Sowieci kułakami zbytnio się nie interesowali, odkładając ich sobie na okres późniejszy. W pierwszym okresie NKWD aresztowało i deportowało wszystkie osoby związane w jakiś sposób z państwem polskim: rodziny oficerów, policjantów, leśników, urzędników itp. Z Taraża wywieziono dwadzieścia jeden osób. Do Polski wrócił z nich tylko jeden mój kuzyn Paszkowski. Jego pięciu braci i rodzice pozostali na Zachodzie. Wraz z Armią Andersa udało im się także, jak innym wywiezionym z Taraża wydostać z ZSRR. Nie jest też chyba bez znaczenia fakt, że moja rodzina miała dobra opinię wśród okolicznych Ukraińców, a to ich donosy miały często decydujące znaczenie przy sporządzaniu list do wywózek. Tymczasem mój ojciec z Ukraińcami żył dobrze. Nie tylko dawał im pracę, ale pomagał na przednówku przeżyć. Pożyczał zboże, mąkę czy nawet pieniądze. Nie bez znaczenia też był fakt, że przewodniczącym gminy w Kołkach nie był Ukrainiec czy Rosjanin, ale Ormianin, w kontaktach z którym odniosłem wrażenie, ze lubi Polaków. Jego zdanie w kwestii wywózek też się liczyło. Często przyjeżdżał do wioski na różne zebrania i zawsze wobec nas zachowywał się życzliwie. Ja starając się jakoś urządzić, zacząłem intensywnie uczyć się języka rosyjskiego i przyjąłem się do pracy w Raj-Potreb-Sojuzie, czyli w czymś w rodzaju spółdzielni, do której należały kooperatywy prowadzące sklepy dla rolników.

Ośrodek postępu

– Władze sowieckie centralę tej instytucji obejmującej dziesięć ukraińskich wsi umieściły nie w Kołkach, ale właśnie w Tarażu, uznając, że tylko ta gospodarna wieś może być „ośrodkiem postępu w okolicy”. Może też i dlatego na Taraż nie spadły jakieś wielkie represje. Ja w „Raj-Potreb-Sojuzie” najpierw pracowałem jako kasjer, a później jako przewodniczący klubu. Nie byłem oczywiście jedynym Polakiem zatrudnionym w tej organizacji. Jej prezesem był np. mój wuj. Dotrwałem tak szczęśliwie do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Byłem świadkiem, jak do Kołek wkraczali Niemcy i byli radośnie witani przez tamtejszych Ukraińców. Nota bene tych samych komunistów, którzy wcześniej entuzjastycznie witali Sowietów. Na Wołyniu nacjonalistów było wówczas bardzo mało. Dominowlai w tym regionie zdecydowanie komuniści.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply