Kiedyś gen. Sikorski przemawiał na wiecu w Chicago. Słuchało go 70 tysięcy ludzi. Nasz organ urzędowy „Dziennik Polski” napisał:
– Jakże w tej chwili Hitler musiał zazdrościć Sikorskiemu.

Film Paryż woła, amerykańska szmira: w okupowanym przez Niemców Paryżu działalność konspiracyjna, rewolwery, potajemne radia, zabójstwa, Gestapo. Ale w chwili gdy Gestapo ma już pochwycić sympatyczną bohaterkę i wszystkich jej współtowarzyszy, zjawia się z niebios amerykański aeroplan. Happy-endełes. Wszyscy uratowani. Uciekają.

Ludzie, którzy otrzymują wieści z takiej Warszawy, Poznania, Wilna, Lwowa, gdzie istotnie tragedia snuje się po ulicach i zagląda ludziom w oczy, ale żaden aeroplan nie zatrzymuje się na bruku, aby zbawić i uwieźć – ludzie tacy wychodzą z kina z niesmakiem. Film amerykański zamiast otuchy gotów jest wzbudzić gorycz. Oto jest przykład złej propagandy.

W „Dzienniku Polskim” przeczytałem ostatnio artykuł p. Hinterhoffa pt. Dymy propagandy. Gotów jestem podpisać się pod tym artykułem, gdy p. Hinterhoff mówi:

Te metody nie uległy zresztą większej zmianie i po stronie naszych Sprzymierzonych zimą 1939–1940. Propaganda francuska i brytyjska wypisuje całe artykuły na temat rzekomych tarć pomiędzy Reichswerą[1]i Gestapo, o rzekomych spiskach w kołach ciężkiego przemysłu niemieckiego, gotowego do obalenia Hitlera i do rokowań pokojowych… Jednocześnie zaś roztacza ona miraże przyszłego łatwego zwycięstwa nad Niemcami, które będzie uzyskane w sposób wygodny i przede wszystkim bezkrwawy: przez wygłodzenie ich za pomocą blokady i spowodowanie upadku Hitlera na skutek wewnętrznego załamania Niemiec…

Klęski pod Sedanem i Dunkierką rozwiały, jak bańki mydlane, te wszystkie brednie. W czasie krótkotrwałej kampanii we Francji ta sama propaganda wciąż łudziła opinię publiczną zapowiedzią jakiejś nowej kontrofensywy francuskiej znad każdej nowej rzeki, na którą wycofywały się pobite wojska francuskie: biada temu, kto w to nie wierzył.

Mówiąc nawiasem ten opis p. Hinterhoffa można by uzupełnić pełnymi beztroski wypowiedzeniami polskich mężów stanu jeszcze w wigilię ewakuacji Paryża. Pan Hinterhoff wspomina o złej propagandzie niemieckiej, francuskiej, rządu polskiego w Polsce, a nawet angielskiej. Nie tylko one jednak grzeszyły tym nieznośnym optymizmem, który nie sprawdzając się pozostawiał po sobie swąd zakłamania i szerzył tylko niewiarę. A metody propagandy obecnego naszego rządu? Chyba brak miejsca w „Dzienniku Polskim” spowodował, że w tym artykule wzmiankowane nie były. A może na redakcję „Dziennika Polskiego” wpłynął ten wzgląd, że obecny nasz rząd jest bardzo skromny i nie lubi, jak się o nim dużo pisze.

Kiedyś gen. Sikorski przemawiał na wiecu w Chicago. Słuchało go 70 tysięcy ludzi. Nasz organ urzędowy „Dziennik Polski” napisał:

– Jakże w tej chwili Hitler musiał zazdrościć Sikorskiemu.

A pogadanki przez radio tak wybitnego dziennikarza jakim jest p. Stroński, członek obecnego rządu? Jakaż panuje w nich beztroska. Oto jedna z ostatnich kończyła się zwrotem następującym:

– Achajowie Homera byli Germanami.

A Niemcy Hitlera są wprawdzie nie Kreteńczykami, ale na pewno kretynami.

Jeśli Niemcy są tacy głupi, to czemuż na miłość Boską siedzimy w Londynie, a nie rozporządzamy się w Berlinie?

Człowiek, który w obronie Ojczyzny lekceważy życie własne zasługuje na szacunek. Ale mniej zachwytu wzbudza mąż stanu, który przez aparat radiowy okazuje lekceważenie wrogowi, rozstrzeliwującemu w jego kraju tysiące ofiar.

Minęły już dwa i pół roku wojny. Sytuacja się znakomicie pogorszyła przez napaść Japonii. Końca nie widać. Systematyczne niszczenie przez Niemców w Polsce całej naszej inteligencji sprawia, iż naród polski przeżywa obecnie najcięższy okres całej swej historii. Nie łudźmy się! – Prześladowania carów, Hakata, wywłaszczenia Bülowa, ustawy „kagańcowe” w XIX i XX wieku[2], były to niewinne zabawki w porównaniu z tym, co dzisiaj nas spotkało. W XIX wieku płomień polskości przenosił się z dzielnicy do dzielnicy. Mieliśmy to życie państwowe w Warszawie, to, gdy ono tam zgasło, powstała autonomia Galicji. Gdzieś zawsze znicz polski mógł się schronić, gdzieś uciec. Poza życiem politycznym była jeszcze siła, która nas wspierała, a była nią gospodarcza siła polskości. Ziemia i jej płody były w naszym ręku od Warty po Dniepr i poza Dniepr jeszcze. Dziś to wszystko nie istnieje. Gdziekolwiek by w kraju rodzinnym pracowały dziś ręce polskie, pracują one w łańcuchach! Czy można nawet porównać jakąś pruską spółkę kolonizacyjną z tym, czym dzisiaj rozporządza wobec nas Hitler! Czy można prześladowania szkolne w XIX wieku porównać z tym stanem rzeczy, przy którym dzieci nasze w ogóle są wyrzucane ze szkół, gdy wydawać się może, że Bóg zapomniał o Polakach lub im piekło na ziemi wyznaczył. I wobec tego bezmiaru tragedii Polaków w Kraju wywracają mi się wnętrzności, gdy słyszę ten frywolnie lekceważący a zawsze lekkomyślny głosik i tonik.

Defetyzm? – Wierzcie mi, że najlepiej przygotowują defetyzm ci właśnie, którzy z piątku na sobotę obiecują nam nocleg we własnych łóżkach w Kraju. Ci, którzy śpiewają kołysanki nad groźną rzeczywistością.

Kryzys propagandy w 1942 roku powinien polegać na rozstaniu się z radosnym „byczo jest” na londyńską przerobionym nutę. Trzeba ludziom nie kłamać, lecz ich uodparniać. Trzeba rozwijać w nich nie nadzieję na bliskie zwycięstwo, lecz poczucie musu walki ciężkiej, długiej, tytanicznej, wymagającej bezmiernego męstwa.

I oto pierwsze zalecenie pod adresem naszej propagandy:

Precz z tanim optymizmem.

Precz z nieprawdą.

Jeden z wybitnych naszych publicystów napisał, że gdyby we wrześniu 1939 roku Anglia i Ameryka żądały od nas porozumienia z Niemcami i kapitulacji Gdańska, to byśmy jednak wybrali wojnę z Niemcami. Istotnie naród nasz jest narodem bitnym i to jest nasz wielki walor, ale nie uważam, aby tego rodzaju formuły, jak powyższa, były szczęśliwe w propagandzie w stosunku do społeczeństwa angielskiego. Za znacznie słuszniejszą propagandę uważałbym głoszenie prawdy, że Ribbentrop przyjeżdżał w styczniu 1939 roku do Warszawy, żądając od Polski obietnicy neutralności na wypadek zaatakowania przez Niemcy Francji i Anglii, i że Polska tej obietnicy odmówiła, wobec tego została napadnięta pierwsza. To właśnie nieprzychylni Polakom defetyści francuscy i pacyfiści angielscy mówią, że wojna jest o Gdańsk, ale na miłość Boską nie gadajmy my sami tego głupstwa, tak nieprawdziwego i tak szkodliwego dla naszych interesów. Wojna jest nie o Gdańsk, lecz wojna jest o istnienie Anglii i o swobodę Francji; my, Polska, opowiedzieliśmy się za Zachodem, przeciw Niemcom, stąd płyną prawa Polski do żądania pomocy w odzyskaniu całości naszego terytorium. Nie osłabiajmy tego prawa do żądania wdzięczności, pamiętajmy, że to jest jedno jedyne, co nam pozostało.

Stanowisko naszej propagandy wobec Rosji sowieckiej graniczy wprost z obłędem. Polacy cierpią w Rosji sowieckiej prawdziwą gehennę, z tygodnia na tydzień jest im gorzej. W ostatnich miesiącach nastąpiły dalsze, ciężkie pogorszenia sytuacji. A oto jaką jedyną wzmiankę w czasie ostatnich kilku tygodni o Polakach w Rosji przeczytałem na stronie 1 naszego urzędowego organu:

Władze sowieckie zawiadomiły przedstawicielstwo polskie w ZSSR, że Polacy, obywatele polscy, są wolni od obowiązku pracy podczas Świąt Wielkiej Nocy 5 i 6 kwietnia. Jest to wyjątkowe zarządzenie dla Polaków, gdyż w ZSSR święta religijne nie są uwzględniane.

Przecież będziemy mieli spór graniczny z Rosją sowiecką. Przecież musi nam chodzić o to, aby w tym sporze mieć opinię publiczną angielską za sobą. Jeśli mamy tylko chwalić sowieckie porządki, to Anglicy się nas zapytają, czemu nie chcemy współżyć z Sowietami, kiedy tam jest tak dobrze.

Jedna pani Polka poszła do swej znajomej staruszki, osoby z najlepszego towarzystwa angielskiego. W rozmowie opowiedziała, że meble jej zostały rozkradzione przez bolszewików.

Staruszka Angielka dobrotliwie poklepała ją po ramieniu:

– Nic nie szkodzi, zobaczy pani, że Stalin wszystko każe pani zwrócić.

Zaś po wizycie, w przedpokoju, ma miejsce taki dialog:

Staruszka-Angielka: Oto jest nowa laska mego męża.

Pani Polka: A mój mąż ciągle gubi swoje laski.

Staruszka-Angielka: (nie dosłyszawszy) Nic nie szkodzi, droga pani, nic nie szkodzi. Stalin to wszystko każe zwrócić.

Ta pół-zabawna, pół-makabryczna przygoda rysuje nastrój opinii angielskiej w pewnych sferach. Trzeba pamiętać, że jeśli wojnę wygramy, to w sporze terytorialnym polsko-niemieckim będziemy mieli Anglików raczej za nami. Tutaj przekonują ich nie tyle prace urzędników p. Strońskiego i biura celów wojny, ile Coventry i inne rzeczy podobne[3]. Natomiast wiemy, że różne czynniki starają się okłamać Anglików na temat Wilna, na temat Lwowa. Poznań jest zagrożony tylko w razie przegranej, ale wtedy nie tyle zagrożona, ile zgubiona jest cała Polska i w razie takiej tragicznej ewentualności żadna polska w Anglii propaganda nie pomoże. Natomiast tragedia Lwowa i Wilna polega na tym, że los ich może być zagrożony nawet wtedy, gdy do udziału w dyspozycji tymi ziemiami dopuszczona będzie opinia angielska. Z tego zestawienia faktów wynika absolutnie jasno i logicznie, że nasz propagandowy wysiłek powinien być rzucony właśnie na odcinek Lwowa i Wilna, gdyż 1) jest to odcinek najbardziej zagrożony, 2) jedynie na tym odcinku nasza propaganda może coś pozytywnego zrobić.

Oczywiście że nie należy zaniedbywać okoliczności do powiadamiania angielskiej opinii publicznej, że Polska jest prześladowana bardziej niż inne kraje. Ale rozumując na zimno, wiemy że tempo wojny Anglii z Niemcami nie zależy od naszej propagandy – właśnie dlatego że Anglia prowadzi tę wojnę nie o Gdańsk, lecz o samą Anglię, i że w razie zwycięstwa Anglia będzie musiała postąpić z Niemcami zgodnie z własnym aż nadto oczywistym interesem. Natomiast właściwa dyskusja z nieprzychylnymi dla nas lub źle informowanymi prądami musi się rozegrać o ziemie wschodnie. Nie możemy się cofać przed tą dyskusją. Nie możemy się z nią spóźniać i znajdywać powodów do opóźniania. Będzie to tylko oportunizm, pójście po linii najmniejszego oporu i polityka strusia. Zawsze będziemy mieli przeciw sobie sympatyków komunizmu w Anglii. Ale tę dyskusję podjąć musimy.

Gdyby istotnie w razie wygranej wojny od Polski miało odpaść Wilno i Lwów – oczy i dusza Polski, krzywda nasza nie miałaby równej w historii. Ja wierzę w naród angielski, w to, że w jego opinii zwycięży uczciwość i honorowość. Wierzę, że można dużo zrobić przedstawiając mu prawdę.

Stanisław Cat-Mackiwicz

Fragment pochodzi z książki Trzylecie. Broszury emigracyjne 1941-1942, wyd. Universitas, Kraków 2014.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata Mackiewicza w krakowskim Universitas.


[1]W tym okresie siły zbrojne III Rzeszy stanowił już (oparty na powszechnym obowiązku służby wojskowej) Wehrmacht, którym w 1935 zastąpiono Reichswerę – niemiecką armię zawodową utworzoną w okresie Republiki Weimarskiej.

[2]Hakata – potoczna nazwa niemieckiej organizacji nacjonalistycznej DeutscherOstmarkenverein, utworzonej 1894 w Poznaniu w celu germanizacji ziem polskich w zaborze pruskim. Ustawą „kagańcową” nazywano wprowadzony w 1908 w Rzeszy nakaz posługiwania się językiem niemieckim na zebraniach publicznych (jedynie na zebraniach przedwyborczych w tych miejscowościach, gdzie nie-Niemcy stanowili ponad 60% ogółu ludności, można było posługiwać się innym językiem).

[3]W latach 1940 i 1941 Coventry zostało poważnie zniszczone przez naloty lotnictwa niemieckiego.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply