By nasz ból nie umarł razem z nami

Wtedy w oczach miałem tylko widok płonącej stodoły w Żurawcu i wciąż słyszałem krzyki płonących w niej żywcem ludzi…

– Po mordzie w kościele kisielińskim Polacy, którzy nie poszli do kościoła lub ci, którzy zdołali się w nim obronić, byli w rozterce i nie wiedzieli, co dalej robić – wspomina Roman Witwicki. – Część od razu wyjechała do Zaturzec. Niektórzy, zwłaszcza ci mieszkający na koloniach pozostali, wydając na siebie wyrok. Banderowcy, na drugi dzień po mordzie w kościele napadli na Rudnię, a następnie, trzy dni później, dokonali potwornej zbrodni w Żurawcu, leżącym niedaleko Zapustu. U Zdeba w stodole spalili żywcem 25 osób, w tym sześć z rodziny Siutów. Widziałem to na własne oczy, jak tych biedaków pędzili do tej stodoły. Jakie straszne jęki i wycie wydobywały się z tej stodoły! Do końca życia ich nie zapomnę. Pobiegłem do stryja, który mieszkał bliżej, ale przed jego zabudowaniem zatrzymał mnie jakiś człowiek i wskazując głowa na łunę spytał – szto gorit?. – Odpowiedziałem – Żurawiec. On wtedy – a kto eto diełajet? Odpowiedziałem – Ukraińcy! – Stryj udzielał schronienia radzieckim spadochroniarzom i to zapewne był jeden z nich.

Młodzi Ukraińcy

– Wtedy rzecz jasna nie zdawałem sobie z tego sprawy. Szczegóły poznawałem dopiero kilkanaście lat po wojnie. Wtedy w oczach miałem tylko widok płonącej stodoły w Żurawcu i wciąż słyszałem krzyki płonących w niej żywcem ludzi… Z rodziny Siutów ocalał tylko Władysław, który był później w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. W zbrodniach tych uczestniczyli przede wszystkim młodzi Ukraińcy. Zdarzało się, jak później słyszałem, że wybierali oni z ofiar ładne dziewczęta, ładowali na wozy i zawozili do Moczułek, gdzie kwaterował sztab UPA, miały one służyć „kamandirom” do zabawy. Postawa Ukraińców mieszkających w pobliżu była różna. Starsi starali się Polakom pomagać, ale ich synowie i córki uczestniczyli w mordowaniu Polaków. Moi rodzice, widząc co się dzieje, uznali po tygodniu, że nie ma na co czekać i trzeba się z Zapustu wynosić. Na drugi poniedziałek po ataku na kościół udaliśmy się piechotą do Zaturzec. Szliśmy przez kolonię Żurawiec koło zabudowań Lubiana, Omańskiego i Ferenca. Dalej polami, przecinając trakt Kisielin – Chołopecze, doszliśmy do Szymańskich, mieszkających przy lesie zaturzeckim. Tam dojechał do nas jeden z sąsiadów – Ukrainiec Ostap Kochański naszym koniem i wozem wyładowanym naszym dobytkiem. Dzięki jego pomocy nie dotarliśmy do Zaturzec, jak większość uciekinierów, goli i bosi.

Z Zapustu uciekli wszyscy

– Z Zapustu uciekli wszyscy Polacy za wyjątkiem Mariana i Stefanii Kuźmińskich, mających sześcioro dzieci, z których najstarsze miało 13 lat. Na noc dzieci prowadzili do znajomych Ukraińców, a sami spali w zbożu. Gdy rano poszli po dzieci, w domu Ukraińców nie zastali nikogo, ani ich, ani dzieci. Najprawdopodobniej ktoś doniósł, że Ukraińcy ukrywają polskie dzieci i wraz z nimi zostali zamordowani. Najprawdopodobniej wywieziono ich pod kościół w Kisielinie i tam zamordowano. Była to bardzo częsta praktyka stosowana wtedy przez bandziorów z UPA, którzy pewnie nie mogli ścierpieć , że w Kisielińskiej świątyni nie udało im się wymordować wszystkich Polaków, a ich część obroniła się w plebanii. Kuźmińscy, jak nie znaleźli swoich dzieci, to przyszli do Zaturzec. Rwali sobie włosy z głowy. Stryjostwo z Zielonej nie chciało wyjeżdżać. Być może było mu już wszystko jedno. Zginęło 8 sierpnia 1943 r. , kiedy to UPA w rejonie Kisielina przystąpiła do ostatecznej „oczyszczuwalnej” akcji, mającej doprowadzić do całkowitego unicestwienia w nim żywiołu polskiego.

W mordowaniu bezbronnych

– Jak później ustalił Włodzimierz Sławosz Dębski, stryjenka Maria zginęła po czterech tygodniach opłakiwania zamordowanych dzieci na progu swego domu, broniąc od niego dostępu. Stryja Leona, który całkowicie się po śmierci dzieci załamał , ukraińscy napastnicy zarąbali siekierą w łóżku. Dębski ustalił później przy pomocy literatury ukraińskiej, że mordu w Kisielinie i jego okolicach dokonały oddziały UPA, wchodzące w skład batalionu należącego do Siczy Świniarzyńskiej. Batalionem tym dowodził niejaki Sosenko. Składał się on z trzech sotni. Stacjonowały one w Świniarzynie, Moczułkach i Wołczaku. Dowódcą sotni Moczulskiej, odpowiedzialnej za wszystkie mordy w okolicach Kisielina był Petro Własiuk. Stacjonowała ona w ukraińskich wsiach Osiekrów, Ośmigowicze, Sieniawka, Oździutycze i Moczułki, gdzie mieściło się jej dowództwo. Jak powstała 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK, to jak się później dowiedziałem, jej zgrupowanie „Gromada” podjęło decyzję o uderzeniu na bazę UPA w Świniarzynie. Zgrupowane w niej oddziały nie przyjęły jednak walki, tylko uciekły. UPA specjalizowała się głównie w mordowaniu bezbronnych. W starciu z uzbrojonymi oddziałami jej striłci nie wykazywali męstwa. My w Zaturcach zatrzymaliśmy się w folwarku Lipińskiego, pozostającego pod administracją niemiecką. Tu schroniło się bardzo dużo uciekinierów z Kisielina. Zamieszkaliśmy na terenie folwarku w pierwszym baraku przy bramie po lewej stronie.

Trudne warunki

– Nie było w nim ani okien, ani drzwi. Majątek był otoczony drutem kolczastym, tworzącym zasieki. Kwaterował tam niemiecki oddział i działała też, o czym nie wiedziałem, polska samoobrona. Byliśmy tu bezpieczni, ale warunki życia były ciężkie. Brakowało jedzenia. Uchodźców zaś przybywało. Niektórzy mężczyźni robili nocami wypady do rodzinnych stron licząc, ze uda im się przywieźć jakieś ukryte zapasy. Często niestety nie wracali. Upowcy robili na nich zasadzki i mordowali. Moi rodzice uznali po sześciu tygodniach, że nie ma co dłużej siedzieć w Zaturcach i trzeba jechać do Włodzimierza. Dostaliśmy się do tego miasta z transportem niemieckich żołnierzy. We Włodzimierzu zamieszkaliśmy w domu przedwojennego polskiego policjanta Skibińskiego. Policjant ten już wówczas nie żył. Dom należał do jego zięcia Owczarka. Pochodził on z Wielkopolski i jak Niemcy wkroczyli do Włodzimierza, to go wcielili do jakiejś pomocniczej służy i wywieźli do Norwegii. Tam pracował przy czymś, co miało coś wspólnego z „ciężką wodą”. Od czasu do czasu przyjeżdżał jednak do Włodzimierza. W styczniu 1944 r. przyszedł do nas ukraiński policjant i oświadczył nam, że jako Polacy mamy się wynosić za Bug. Rodzice nie bardzo wiedzieli, co robić. Za radą sąsiadów udaliśmy się na Bielin, gdzie formowało się zgrupowanie „Osnowa” jedno z dwóch, na bazie których powstała 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK. W Bielinie pod skrzydła „Osnowy” chronili się wszyscy Polacy, którzy nie mieli co z sobą zrobić. Tu niestety za długo nie mieszkaliśmy. Niemcy wyparli partyzantów z Bielina i postanowili go zlikwidować.

Bombardowali wieś

– Przez kilka dni bombardowali wieś z samolotów. W wyniku ich nalotów wiele zabudowań w miejscowości zostało zniszczonych a sporo jej mieszkańców zginęło. Później Niemcy aresztowali kilkudziesięciu mężczyzn z Bielina i okolicznych kolonii, których Ukraińcy wskazali jako partyzantów lub osoby współdziałające z nimi. Ustawili ich w czwórki i popędzili do Włodzimierza i tam w dołach za koszarami rozstrzelali. Polacy rozpierzchli się wtedy po okolicznych wsiach. My udaliśmy się do Torówki odległej od Bielina o 8 km. Tu doczekaliśmy przejścia frontu. Jak sowieci zajęli Wołyń rodzice uznali, że nie ma co się dalej tułać po świecie i trzeba wracać do Kisielina. Siedliśmy na wóz i chcieliśmy przez Mokrzec i Kupiczów dostać się w rodzinne strony. Rodzice uznali, że ruscy zrobią porządek z bandami UPA i nie ma się czego bać. Liczyli też, że po wojnie wróci tu Polska. Nad Turią spotkaliśmy oddział polskiego wojska. Matka zaczęła rozmawiać z żołnierzami i ci od razu jej poradzili, żeby do Kisielina nie jechać, tylko kierować się za Bug. – To już nie nasze! – oświadczył jeden z żołnierzy. Rodzice zawrócili i szybko znaleźliśmy się w Zosinie małej miejscowości już po drugiej stronie Bugu. Później przeprowadziliśmy się do Teratyna, miejscowości leżącej 17 km na północ od Hrubieszowa.

Pamięć o tragedii

Gdy stałem się pełnoletnim dostałem się do pracy w Werbkowicach, gdzie rozpoczęto budowę cukrowni. Najpierw zatrudniono mnie przy budowie, a później w samej cukrowni. Zdobyłem fach ślusarza maszynowego. Później pracowałem jako dźwigowy. Ożeniłem się, założyłem rodzinę. Obecnie jestem już na emeryturze. Należę do hrubieszowskiego środowiska 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, skupiającego nie tylko byłych żołnierzy tej formacji, ale także Wołyniaków i ich rodziny. Chcę też dokładać swoją cegiełkę do tego, by pamięć o tragedii, która spotkała Polaków na Wołyniu nie popadła w zapomnienie, By nasz ból nie umarł razem z nami.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply