Bez wybaczenia dla zbrodniarzy

Przez trzydzieści lat ucząc dzieci z rodzin należących do parafii, religii i innych przedmiotów uczyłam ich wzajemnej tolerancji. Jeżeli dochodziłam do przykazania – Czcij Ojca swego i Matkę swoją – zawsze pytałam dziewczynę czy chłopaka – kim jest jego ojciec? – kim jest jego matka? Wiedziałam przecież, że w Krzemieńcu jest wiele katolickich mieszanych polsko-ukraińskich. Jak chłopak mi odpowiadał, że ojciec jest Ukraińcem, a matka Polką, to mu mówiłam, że ma dwie ojczyzny: Ukrainę i Polskę i każdą musi szanować.

Ze swoimi wychowankami Irena Sandecka jest bardzo związana. W sumie przez jej ręce przeszło dwustu uczniów z polskich rodzin mieszkających w Krzemieńcu. Dzięki niej nauczyły się nie tylko wiary i języka przodków, ale także polskiej historii i kultury. Zawsze uczyła ich, że Krzemieniec to polskie miasto, że w nim dalej jest Polska, a nie żadna Ukraina.

Uczyłam je, że są na to dokumenty potwierdzające fakt przynależności Krzemieńca do Polski – wspomina Irena Sandecka – są one przechowywane w Archiwum Akt Dawnych w Warszawie. Wynika z nich, że w 1064 r. przybył do Kamieńca Bolesław Śmiały, któremu dobrowolnie jego właściciele Makosiejowie i Deniski przekazały na własność. Później zaś te ziemie przechodziły z rak do rąk. Bona je cywilizowała, a jej dzieło zniszczył Krzywonos w czasie buntu Chmielnickiego.

Pani Irenie doskwierała nie tylko „opieka” władz. Brakowało jej również podręczników do nauki dzieci. By uczyć dzieci ojczystego języka napisała ona odręcznie „Elementarz Krzemieniecki”, który potem w odpisach krążył wśród tutejszych Polaków. Składał się on z dwóch zeszytów. Czytamy w nim m.in.”…Trzeba iść do mamy chrzestnej, która mieszka w Krzemieńcu przy ulicy Szerokiej.

Prawidło: Po „t”, „ch”, „k”, „p” pisze się „rz”, choć słychać „sz”.

Wyjątek: pszczoła, pszenica.

Olek jest dobry, ale Ala jest lepsza.

Wala jest duża, ale Jula większa.

Stasia jest najpracowitsza.

Ta staruszka jest głucha, a ta głuchsza.

Prawidło: Przy stopniowaniu przymiotników piszemy po „t”, „k”, „p”, „ch” „sz”.

To jest Kościół Liceum Krzemienieckiego. 150 i 40 lat temu była tu sławna szkoła polska, 150 lat temu uczył polskiego języka w tej szkole ojciec Juliusza Słowackiego, Euzebiusz Słowacki. „Mamo moja, cudny kraj opuściłem i pewnie już do niego nigdy nie powrócę” – pisał Juliusz Słowacki do matki w Krzemieńcu… – tym podręcznikiem posługiwałam się, ucząc dzieci polskiego języka.

Twórczość dla młodzieży

Do młodzieży Irena Sandecka adresowała też swoją twórczość poetycką, której większość pozostała niestety zapisana w rękopisach. Wiersze te pisane z talentem i dużą kulturą literacką, świadczą o wyjątkowej wrażliwości na urok i piękno. Krajobrazów Krzemieńca i okolic, są niezwykłym zapisem miłości do miasta, jego mieszkańców, zwierząt, roślin, wyznania wiary i wyznaniem wiary i wyrazem postawy pełnej heroicznego oddania się bez reszty sprawie. Są cenną kroniką czasu, przenikniętą zarówno w formie jak i treści duchem poezji Słowackiego. W wierszu „w odpowiedzi komuś nieznanemu” czytamy m.in.:

„I Niechaj żywi nie tracą nadziei !

Tak woła Juliusz z marmuru Kościoła,

Wołają kości tych co poginęli

I cała przeszłość nasza narodowa

I jasne duchy w przestworzach walczące

O naszą przyszłość – o wolności słońce.”

Do KGB z pewnością docierały informacje o twórczości Ireny Sandeckiej, ale z jej powodu tak jak i z tytułu uczenia dzieci języka polskiego, historii Polski i kultury, a także religii nie miała większych problemów.

– Tutejsi komuniści nie byli tak bezwzględni jak gdzie indziej – wspomina – Zgrzytali na mój widok zębami, ale większych krzywd od nich nie doznałam. Tolerowali moją działalność.

Nie tylko bastion wiary

Jest bardzo prawdopodobne, że sowieccy czynownicy szanowali zwyczajnie panią Irenę wiedząc, że cieszy się ona wśród krzemienieckich Polaków niebywałym szacunkiem i autorytetem i sankcjonuje wymierzone w nią mogą wywołać wśród nich niepotrzebny ferment. Krzemieniec stał się zaś ośrodkiem, w którym zaczęły odbywać się różnorakie imprezy związane z osobą Juliusza Słowackiego, na które przyjeżdżali pisarze, poeci i intelektualiści z wielu krajów, w tym z Polski i władzom radzieckim zależało na stworzeniu wrażenia, że parafia w mieście działa zupełnie normalnie i Polacy będący jej wiernymi cieszą się pełnią swobód. Parafia w Krzemieńcu istotnie cieszyła się znacznie większą wolnością niż inne wspólnoty rzymskokatolickie. Żadna z nich nie miała np. prawa używać dzwonu, a parafia w Krzemieńcu normalnie dzwoniła… Nikt po prostu nie pytał się czy wolno bić w dzwony, a władze oficjalnie nie zakazywały. Była w tym zasługa Ireny Sandeckiej, która starała się ubojawiać kolejnych proboszczów, by nie zapominali, że kościół krzemieniecki jest nie tylko bastionem wiary, ale także polską placówką narodowego.

Obcowanie ze świętym

– Bardzo dobrze wspominam ks. Bronisława Mireckiego, który po śmierci ks. Jakuba Macyszyna dostał „sprawkę” czyli zezwolenie na obsługiwanie trzech jego parafii w Hałuszczyńcach, Borszczawie i Krzemieńcu – mówi. – Był to wybitny kapłan, a przy tym patriota, pochodzący z rodziny związanej z ruchem narodowym. W 1920 r. Jako młody chłopak, uczeń gimnazjum wziął udział jako ochotnik w obronie Lwowa przed bolszewikami. Uczestniczył m.in. w bitwie z bolszewikami pod Zadwórzem, które nazwano „polskimi Termopilami.” Oddział, w którym walczył Mirecki zagrodził drogę wielokrotnie silniejszym siłom bolszewickim idącym na Lwów. Niemal wszyscy polscy żołnierze zginęli, ocalało tylko kilku z nich w tym Bronisław Mirecki. Wstąpił on następnie do seminarium duchownego, dziękując Bogu za ocalenie i po jego ukończeniu trafił na Tarnopolszczyznę.

Posługując w Podwłoczyskach w czasie wojny związał się polskim podziemiem i ratował Polaków wyrzynanych przez Ukraińców w okolicach Zbrucza, za co UPA skazało go na karę śmierci. Cudem ocalał przed nożami morderców. Po wojnie mimo, że nadal groziła mu śmierć z rąk UPA i sowieckie represje nie opuścił wiernych, cierpiąc z tego powodu różne prześladowania i niewyobrażalną biedę. Dojeżdżał do nas z Hałuszczyńców, gdzie dano mu „sprawkę” pozwalając mu w nich na stałe zamieszkać. Znaliśmy go jeszcze wcześniej. Przyjeżdżał bowiem do Krzemieńca pod koniec lat czterdziestych, kiedy miał jeszcze oficjalną rejestrację. Później legalnie już tego czynić nie mógł, co nie znaczy, że nieoficjalnie nas nie odwiedzał. Krzemienczanie jeździli do niego też do Podwłoczysk, gdzie mieszkał w starej chałupie koło targowiska, służącej kiedyś za skład soli. Można było do niej dotrzeć, ze względu na sąsiedztwo targowiska, na które przyjeżdżało wiele osób z całej okolicy. Ksiądz Bronisław udzielał w swojej chałupie sakramentów, spowiadał ludzi itp. Gdy zezwolono mu na oficjalne sprawowanie funkcji kapłańskich był już człowiekiem bardzo schorowanym, który posługiwał z największym heroizmem. Obcując z nim miało się wrażenie, że przebywa się ze świętym. Ewoluowało z niego bezgraniczne zaufanie Bogu i oddanie ludziom.

Inna para kaloszy

Ksiądz Marcjan Trofimiak to zupełnie inna para kaloszy. Młody, przystojny, tuż poświęceniach w Seminarium Duchownym w Rydze nie wzbudził od razu naszego zaufania i entuzjazmu. Niektórzy parafianie podejrzewali go, ze jest nasłanym agentem KGB, który objął krzemieniecką parafię, by ją zlikwidować. W głowach nam się nie mieściło, że młody chłopak mógł bez przeszkód wstąpić do seminarium duchownego. Wiedziałam od ks. Mireckiego, że wszystkim takim kandydatom na duchownego proponowano współpracę z KGB i jeżeli się na nią nie zgodził to mógł zapomnieć o przyjęciu do ryskiej uczelni. Obserwowalismy ks. Trofimiaka bardzo uważnie. Czy prawidłowo odprawia Mszę św. I sprawuje sakramenty. Chodziłyśmy do niego do spowiedzi, by sprawdzić, jak zachowuje się w konfesjonale itp. Czekałyśmy czy grzechy, które w nim wyznajemy docierają do władz itp. Trwało to wiele miesięcy, aż nasze stosunki się ułożyły. Nigdy nie były one ciepłe a na plus ks. Trofimiaka trzeba zapisać, że „cierpiał” moją osobę przez 17 lat swojej posługi w Krzemieńcu, traktując jako swoisty dopust Boży. Wiele razy stawiałam mu okoniem nie pozwalając na zmianę oblicza parafii. W Borszczowie wprowadził on np. język ukraiński w liturgii, tłumacząc, że na nabożeństwa przychodzi wielu grekokatolików. To samo chciał zrobić w Krzemieńcu, ale zmobilizowałam wiernych, by mu na to nie pozwolili. Gdyby tak się stało Polacy na Wołyniu utracili by ostatnią placówkę narodową. Ksiądz Marcjan zwany przez nas Markiem nie był z tego powodu zadowolony, ale uznał nasze racje. Współpracowaliśmy jakoś aż do czasu, gdy ks. Trofimiak został mianowany biskupem pomocniczym archidiecezji lwowskiej.

Z radością i nadzieją

Rozpad bloku wschodniego i zrzucenie jarzma komunizmu przez Polskę i Ukrainę Irena Sandecka przyjęła z radością i nadzieją. Była współzałożycielką Towarzystwa Odrodzenia Kultury Polskiej imienia Juliusza Słowackiego, które przejęło z jej rąk obowiązek dbania o zachowanie tożsamości narodowej tutejszych Polaków. Ona sama nie usunęła się w cień. Stała się autorytetem i rodzajem wyroczni dla tutejszych Polaków. Nie wszystkim to odpowiadało. Poglądy przez nią głoszone były radykalne i bezkompromisowe. Wywoływały one nawet popłoch wśród odwiedzających Krzemieniec polskich dziennikarzy zwłaszcza telewizyjnych. Myśleli, że Irenę Sandecką da się pokazać jako swoista ikonę porozumienia polsko-ukraińskiego, która opowie im, jak dobrze żyje się Polakom w Krzemieńcu i że jest to głównie zasługa Ukraińców, z którymi żyją jak bracia, wielbiąc do spółki Słowackiego… Tymczasem Irena Sandecka mówiła im o zbrodniach popełnionych przez Ukraińców na Polakach i podkreślała, że dopóki Ukraińcy ich nie potępią i nie uznają za ludobójstwo, to o żadnym pojednaniu polsko- ukraińskim nie może być mowy…

– Była u mnie na początku lat dziewięćdziesiątych ekipa telewizji polskiej – wspomina. – Po pewnym czasie jej członkowie przerwali nagranie i oświadczyli, że nie mogą tego puścić na antenę. Mają bowiem zakaz robienia programów, które odwołują się do przeszłości akcentując to, co dzieli Polaków i Ukraińców.

Pytania o zbrodniarzy

Irena Sandecka tym się bynajmniej nie zraziła. Pozostała wierna sobie i wszystkim gościom z Polski, zwłaszcza tym najmłodszym mówiła prawdę o najnowszych stosunkach polsko- ukraińskich. Przerażała ją eksplozja ukraińskiego nacjonalizmu, gloryfikacja morderców z UPA i przyznawanie im uprawnień kombatanckich i traktowanie jako bohaterów narodowych walczących o wolną Ukrainę… Jej poglądy mogli poznać widzowie ukraińscy. Kijowska ekipa telewizyjna z Kijowa pozwoliła jej w odróżnieniu od warszawskiej przedstawić swoje poglądy.

– Pytali mnie o różne rzeczy – wspomina Irena Sandecka. – Wreszcie padło pytanie o krwawe wydarzenia na zachodniej Ukrainie podczas II wo9jny światowej.

– Niemcy ukarali swoich zbrodniarzy – powiedziałam. – Na przyznanie się Rosji do swoich zbrodni czekaliśmy bardzo długo, ale w końcu się doczekaliśmy, przyznaliśmy się do Katynia, do gułagów. Od was do tej pory nie usłyszeliśmy słowa – wybaczcie nam. Zamiast tego słyszymy , że historia, którą poznaje młodzież powinna być czysta, że winy są po obu stronach, że Polacy przeprowadzili antyukraińską operację „Wisła”, że Polacy muszą poczekać aż młoda ukraińska demokracja okrzepnie, ze zostanie aż zostanie zbudowana tożsamość narodu. Wygarnęła też, że obecnie na Ukrainie cała armia historyków, która poprawia dokumenty przeinacza fakty, usiłuje udowodnić, że to Polacy wyrzynali Ukraińców, a nie odwrotnie.

Bez nagród i medali

Postawa Ireny Sandeckiej spowodowała zapewne, że władze RP nie obsypały jej deszczem nagród i medali. Te przypinano z reguły działaczom nowych polskich organizacji, którzy wcześniej budowali przyjaźń polsko-ukraińską w ramach KPZR i nagle odkryli, ze są Polakami… Irena Sandecka otrzymała tylko Medal Komisji Edukacji Narodowej i na tym się skończyło…

Zjawił się nawet u niej dziennikarz, który chciał ją oskarżyć, że przez kilkadziesiąt lat działała przeciw porozumieniu polsko-ukraińskiemu, że nie była polską patriotką, ale szkodnikiem działającym przeciw polskiej racji stanu… Zapytał mnie podchwytliwie: „co pani zrobiła dla przyjaźni polsko-ukraińskiej?” – mówi Irena Sandecka. – Odpowiedziałam mu, że znacznie więcej niż niejeden polityk. Przez trzydzieści lat ucząc dzieci z rodzin należących do parafii, religii i innych przedmiotów uczyłam ich wzajemnej tolerancji. Jeżeli dochodziłam do przykazania – Czcij Ojca swego i Matkę swoją – zawsze pytałam dziewczynę czy chłopaka – kim jest jego ojciec? – kim jest jego matka? Wiedziałam przecież, że w Krzemieńcu jest wiele katolickich mieszanych polsko-ukraińskich. Jak chłopak mi odpowiadał, że ojciec jest Ukraińcem, a matka Polką, to mu mówiłam, że ma dwie ojczyzny: Ukrainę i Polskę i każdą musi szanować. Tłumaczyłam mu, ze jak kłócą się Polacy i Ukraińcy, to on powinien stać z boku, bo albo obrazi ojca lub matkę. Nie opowiadając się po żadnej ze stron powinien starać się je pogodzić. Uczyłam też takie dzieci, że powinni modlić się jak najwięcej za swoich rodziców, by żyli w zgodzie i dawali przykład innym, bo Ukraińcy i Polacy powinni się przyjaźnić i żyć jak w jednej rodzinie. Mówiłam również dzieciom z rodzin mieszanych, żeby one szczególnie modliły się za to, żeby Polska i Ukraina były wolne i niepodległe i żyły ze sobą jak w jednej rodzinie. Zatkałam tym tematem dziennikarzowi z Polski usta. Zbaraniał, podkulił ogon i poszedł…

Narodowa relikwia

Wypowiedzi Ireny Sandeckiej i jej postawa mogły budzić niezadowolenie wielu kręgów, bo odwiedziny u niej stały się stałym punktem programu wszystkich polskich wycieczek, odwiedzających Krzemieniec, a także gości z całego świata, w tym byli mieszkańcy Krzemieńca. Wszyscy traktowali ją jako narodową relikwię. Dzięki nim jej opinie docierały do środowisk polonijnych, gdzie były traktowane jako najbardziej miarodajne. Dzięki nim jej poetycka twórczość zaczęła być też publikowana w prasie polonijnej.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply