Akcja na stację w Rymanowie

Chłopaki chcieli się zemścić na zatrzymanym oficerze i w odwecie za śmierć Bieganowskiego rozwalić go! Jeszcze w wagonie szturchali go lufami i zaczęli mu ubliżać. Gdy wyładowaliśmy się w Milczy, na miejscu był już oddział Żubryda, który nie zdążył dotrzeć do Wróblika Szlacheckiego i wziąć udział w ataku na stację. Pamiętam, że Żubryd siedział na koniu i od razu zainteresował się tym zatrzymanym oficerem. Chłopaki myśleli, że każe go od razu ustawić pod ścianą i rozstrzelać. Gdy zapytali go, co z nim zrobić, ten oświadczył niespodziewanie – ja bym go wypuścił, to przecież też taki sam oficer Wojska Polskiego jak ja! – Chłopaki zbaranieli. Miny im zrzedły. Słowa Żubryda zawsze były rozkazem.

– „Grupa rymanowska” nie spotykała się tylko przy okazji wieczorków towarzyskich u mojego kuzyna Bolesława, ale także w restauracji prowadzonej przez mojego brata Dominika – wspomina Julian Kilar. – Ja przychodziłem pomagać mu w jej prowadzeniu. Byłem świadkiem rozmów kolegów brata, w związku z czym byłem dobrze zorientowany w działaniach grupy, choć miałem tylko 16 lat i do wielu tajemnic oddziału nie byłem dopuszczany. Nie brano mnie m.in. na akcje zbrojne, co bardzo przeżywałem, bo też chciałem się bić. Przed akcją w Haczowie zacząłem się domyślać, że grupa się gdzieś wybiera. Jej członkowie, czyli koledzy brata, żegnając się mówili – No, to do jutra! Jutro jedziemy! – Tu może zaznaczę, że w lesie lub w ukryciu przebywali tylko ci członkowie oddziału Żubryda, którzy byli „spaleni”, czyli znani UB. Pozostali byli mobilizowani do przeprowadzenia konkretnych akcji. By zaatakować Brzozów, Żubryd musiał zmobilizować wszystkich podwładnych. Pomimo, że nikt na akcję w Brzozowie mnie nie wezwał, postanowiłem wziąć w niej udział „wpraszając się” na zgrupowanie w Haczowie. Rymanowianie jechali na koncentracje saniami.

Nie dałem za wygraną

– Wiedziałem, w którym miejscu będzie zbiórka. Zgłosiłem się na nie i podczepiłem się do jednych sań. Jadący na nich Ryglewicz, który był starszy ode mnie o kilka lat, wrzasnął na mnie, żebym wracał do domu i koniec! Uważał, że jestem stanowczo za młody, by brać do reki broń i walczyć. Ja jednak kurczowo trzymałem się sań. On wtedy zerwał mi z głowy czapkę. Ja wtedy musiałem się puścić sań, żeby ją podnieść. Woźnica na saniach zaciął wtedy konie i o dogonieniu ich nie było mowy. Ja jednak nie dałem za wygraną. Wiedziałem, kto na drugi dzień ma się udać do Haczowa i z jednym z nich, czyli Bronkiem Pelczarem dostałem się tam. W Haczowie z oddziałem przespałem jedną noc. Ryglewicz był na mnie wściekły, ale „Mundek” dumny. Był wyraźnie zadowolony, że wykazałem charakter i powiedział – to jest mój najmłodszy żołnierz! – Wtedy też poznałem Antoniego Żubryda. Pamiętam, że zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Ubrany w oficerski mundur prezentował się wspaniale. Dla mnie, chłopaka wychowanego w kulcie munduru, wydawał się niemal Bogiem. Od razu było widać, ze jest to człowiek obdarzony ogromną charyzmą, szanowany przez podwładnych. Żubryd się ze mną oczywiście przywitał, także poklepał mnie po ramieniu. Czułem się ogromnie zaszczycony i wyróżniony.

Punkt zaporowy

– Na drugi dzień całe zgrupowanie z Haczowa przeniosło się na Milczę. Żubryd od wtyczki z UB otrzymał wiadomość, że krośnieńskie UB szykuje operację przeciwko jego oddziałowi i będzie koncentrować swoje siły na stacji w Rymanowie, mieszczącej się we Wróbliku Szlacheckim. Żubryd postanowił podjąć kontrakcję i uderzyć na stację w Rymanowie. Rano świtem „Mundek” wysłał mnie z meldunkiem do Pelczara, który miał naprzeciwko stacji w Rymanowie gospodarstwo i prowadził restaurację. Przekazałem Pelczarowi meldunek od „Mundka” i odebrałem też napisany przez niego krótki raport o sytuacji na stacji. Sam też rzuciłem okiem na stację i na własne oczy widziałem, że wszystkie budynki stacyjne są zajęte przez żołnierzy KBW, którzy przekształcali je w punkt zaporowy na linii kolejowej Sanok-Krosno-Jasło. Gdy wróciłem do Milczy, cały oddział był już podzielony na trzy części i ustawiony w szyku. Jedna miała atakować z północy, a pozostałe zaatakować ze wschodu i zachodu. Milcza leżała od stacji Rymanów jakieś trzy kilometry. Szliśmy odważnie ze śpiewem jakby na defiladę, a nie na ciężki bój. Mną się zaopiekował Marian Bieganowski, który powiedział – w walce trzymaj się mnie! – Znałem go wcześniej. Był to taki pan z Kresów, który doznał wiele przykrości od komunistów i szczerze nienawidził Sowietów i przyniesionego przez nich na bagnetach systemu.

Osiedlił się w Rymanowie

– Wyjeżdżając gdzieś chyba spod Lwowa do Polski w nowych granicach, osiedlił się w Rymanowie i założył rodzinę. Gdy dotarliśmy do Wróblika Szlacheckiego, to cały czas trzymałem się jego boku, ściskając jednocześnie otrzymana pepeszę. Gdy dotarliśmy w okolicę, gdzie znajdowały się zabudowania Pelczara, nagle straciłem Bieganowskiego z oczu. Wtedy zaczął się atak na stację. Przed sobą zobaczyłem swojego brata i Gienia Hanusa. Brat stał za drzewem, a Gienek za jakimś węgłem. Nie zdołałem jednak do nich dobiec , bo przycisnęła mnie do ziemi seria z karabinu maszynowego wystrzelona ze stacji. Jakiś żołnierz KBW walił chyba z CKM-u, bo drewniana sławojka , czyli kibel, została przecięta niemal na pół. Już nie próbowałem dotrzeć do brata, Hanusa i innych, tylko wycofałem się i dotarłem do stacji od strony wschodniej. Tu przy ścianie stał „Mundek” i dowodził akcją. Gdy zbliżałem się do budynku stacji zauważyłem, że na nogach chwieją się Bronek Pelczar i Edek Wojnar z Klimkówki. Mój sąsiad Zbigniew Białas zawołał mnie krzycząc – chodź, pomóż! – Pomogliśmy im dostać się do furmanek, które zawiozły ich do Milczy. Bój pod stacja trwał zaś nadal. „Mundek” dowodził akcją, kryjąc się za ściana stacji. Natomiast pod oknami stacji leżał ten, którego miałem się trzymać, czyli Marian Bieganowski.

Szturchali go lufami

– Staszek Dębiec, czyli „Osioł” usiłował go przeciągnąć na naszą stronę podając mu lufę erkaemu. Szturchał go nią licząc, że ten ją złapie i będzie mógł go za nią przeciągnąć na naszą stronę. On jednak nie reagował. Był martwy! Liczył, że poderwie chłopaków jednym skokiem, ale dostał serię i padł. KBW widząc jakiś ruch przy ciele Bieganowskiego wzmogło ostrzał naszych pozycji z okien i o wdarciu się do budynku stacji nie było mowy. Trzeba było myśleć o szybkim odwrocie. Sawczyn kazał Zbyszkowi Białasowi wziąć grupę chłopaków i sprowadzić pod stację stojący pod semaforem pociąg składający się z parowozu i dwóch czy trzech wagonów. Ja dołączyłem do nich i podsadzony przez Zbyszka wtargnąłem do parowozu. Kazałem maszyniście jechać pod stację. Wykonał polecenie i cały czas gwiżdżąc, wolno podjechał na wskazane miejsce. Jechał bowiem na czerwonym świetle i opuszczonym semaforze. W wagonach jechało trzech żołnierzy i oficer. Stanowili oni eskortę dla przewożonego w nich ładunku. Nie stawiali oporu i zostali rozbrojeni. Żołnierzy wypuszczono, a oficera zabrano razem z nami. Cały oddział Sawczyna załadował się na wagony i szybko pojechaliśmy w kierunku Milczy. Chłopaki byli wściekli. Atak się nie powiódł. Oddział poniósł straty. Chłopaki chcieli się zemścić na zatrzymanym oficerze i w odwecie za śmierć Bieganowskiego rozwalić go! Jeszcze w wagonie szturchali go lufami i zaczęli mu ubliżać. Gdy wyładowaliśmy się w Milczy, na miejscu był już oddział Żubryda, który nie zdążył dotrzeć do Wróblika Szlacheckiego i wziąć udział w ataku na stację. Pamiętam, że Żubryd siedział na koniu i od razu zainteresował się tym zatrzymanym oficerem. Chłopaki myśleli, że każe go od razu ustawić pod ścianą i rozstrzelać.

Ja bym go wypuścił

– Gdy zapytali go, co z nim zrobić, ten oświadczył niespodziewanie – ja bym go wypuścił, to przecież też taki sam oficer Wojska Polskiego jak ja! – Chłopaki zbaranieli. Miny im zrzedły. Słowa Żubryda zawsze były rozkazem. Musieli oficera wypuścić. W ataku na stację kolejową w Rymanowie, mieszczącą się we Wróbliku Szlacheckim brało udział ponad trzydziestu partyzantów. Warto może ich wymienić, bo czas zaciera pamięć i nawet historycy nie są w stanie ustalić wszystkich faktów. Jeden z nich wymieniając np. moją osobę pisze, że miałem na imię Jan, co jak wiadomo nie jest prawdą. Niektórych, z wymienionych w opracowaniach, ja też w akcji na stacji nie widziałem i najprawdopodobniej nie brali oni w niej udziału. Zaczniemy więc od kolegi, który poległ w akcji, czyli od Mariana Bieganowskiego i rannych Franciszka Kurara i Bronisława Pelczara. Jeden z historyków wymienia też nazwisko: Edward Pojnar, ale ja go nie widziałem. Najprawdopodobniej go tam nie było. W akcji brali udział z pewnością Edmund Sawczyn „Mundek”, który jak wspomniałem, nią dowodził. Ponadto zapamiętałem: Stanisława Chojnackiego „Bosmana”, Przybylskiego, którego imienia nie pamiętam, nosił natomiast pseudonim „Digo”. W ataku na stację uczestniczyli również: Zdzisław Gryglewicz „Róża”, Kazimierz Oberc „Szczapa”, Bronisław Pelczar „Cegielniarz”, Zbigniew Białas vel Pozniak „Krakus”, Eugeniusz Hanus „Szakal”, Wacław Żywicki „Wilk”, Tolek Gałkowski „Czyżyk”, Bolesław Kilar „Żuraw”, Dominik Kilar „Senior” Julian Kilar „Zuch”, Kazimierz Rygor „Hyrów”, Stanisław Dębiec „Osioł”, Józef Szajna, Kazimierz Wais „Kasa”.

W grobowcu u Sztidlów

– Ci koledzy z pewnością brali udział w akcji na stacji we Wróbliku Szlacheckim. Wracając zaś do kolejnych działań oddziału Żubryda, to chciałbym powiedzieć, że z Milczy po posiłku udaliśmy się do Trześniowa. Tu Żubryd zarządził przegląd wszystkich grup i poinformował, że będziemy atakować Korczynę. Żubryd doskonale przygotował całą akcję. Chłopaki zrealizowali ją koncertowo. Była to chyba najbardziej spektakularna akcja całego oddziału. Na kilka godzin opanował całą miejscowość. Rozbroił on posterunek MO, zajął Urząd Gminy i Urząd Pocztowy. Ja w akcji na Korczynę nie brałem udziału, bo Żubryd odesłał mnie do Rymanowa. Kazał mi obserwować sytuację w miasteczku. Obawiał się, że Urząd Bezpieczeństwa, po akcji na stacji we Wróbliku Szlacheckim, będzie teraz szalał. Początkowo jednak w samym Rymanowie nic się nie działo. Ciało poległego na stacji Mariana Bieganowskiego przywiózł Jan Mazurkiewicz. Zostało ono początkowo umieszczone w grobowcu u Sztidlów. Następnie odbył się pogrzeb poległego kolegi, który miał bardzo uroczysty przebieg. Przewodniczył mu ks. Józef Welski. Dwóch kolegów oficerów służyło do Mszy św. Nad grobem Bieganowskiego przemawiał też któryś z dowódców. Nie pamiętam kto to był, ale chyba Sawczyn „Mundek”. Spokój nie trwał jednak długo. UB zaczęło węszyć i wyłapywać chłopaków. Był taki ubowiec Eugeniusz Czufin, który miał na terenie Rymanowa swoich szpicli i mógł być groźny.

Na lewych papierach

– Trzeba było wiać. W takiej mieścinie, jaką był wówczas Rymanów, wszyscy domyślali się kto jest kim i wystarczyło tylko trochę powęszyć, żeby aresztować całą grupę. W UB mieliśmy swoje wtyki, społeczeństwo generalnie nas popierało, ale w bezpiece też nie siedzieli idioci. Przypuszczaliśmy, że po terenie krążą konfidenci, starający się nas wyłowić. Większość członków „grupy rymanowskiej” zdecydowała się na wyjazd na Śląsk. Wyjechać z żoną i synkiem miał też „Mundek”. Chciał to jednak uczynić na „lewych papierach”. Ich przygotowaniem zajął się Adam Zmarz. Gdy wywiązał się z zadania Sawczyn kazał mi jechać do Urzędu Bezpieczeństwa do Krosna, gdzie miałem je ostemplować. Oczywiście nie miałem iść do tej instytucji jako człowiek z ulicy. „Mundek” wyraźnie powiedział, że mam się zgłosić do oficera takiego a takiego, podać dokumenty do podpisania, o nic się nie pytać i wyjść. Pojechałem do tego urzędu z duszą na ramieniu, bo udawałem się przecież wprost w paszczę lwa. Przed wyjazdem do Krosna „Mundek” jeszcze poinstruował mnie, żebym szedł na bezczelnego. Zatrzymany przez patrol, co przecież mogło się zdarzyć, miałem odpowiedzieć, że idę do UB. Gdyby zaś ktoś z członków patrolu zapytał, po co, „Mundek” kazał mi rzucić, że gówno go to obchodzi! Na szczęście nikt mnie zatrzymał. Do urzędu wszedłem bez przeszkód. Wartownikowi siedzącemu w kantorku przy wejściu oświadczyłem, że idę do porucznika takiego i takiego. Ten się o nic nie pytał. Powiedział mi tylko, że mam udać się na drugie piętro i podał mi numer pokoju. Za chwilę już do niego zapukałem. Gdy wszedłem do jego pokoju, zapytałem tylko czy rozmawiam z oficerem o takim nazwisku. On potwierdził i zapytał, o co chodzi. Ja nic mu nie mówiąc wyjąłem dokumenty. On je podstemplował i oddał nic nie mówiąc. Ja je zabrałem i powiedziałem – do widzenia! Wartownik na dole o nic mnie nie pytał i wkrótce wróciłem do Rymanowa. Na podstawie tych dokumentów Sawczyn wyjechał. Ja oczywiście o nic się nie pytałem. Im mniej się wie w konspiracji, tym lepiej.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply