Huśtawka koalicji. Polityczna przyjaźń, śmiertelna nienawiść, znów dozgonna przyjaźń. Buńczuczna pieśń, pieśń, pieśń:
Mości książę, co to masz za huzary,
Że swe życie hazardują, broniąc wiary?…
Co za książę? Młodzieniaszek, książątko, Marcinek Jurek Lubomirski. A huzary? Chwileczkę, Zanim dojdziemy do huzarów, będzie długa historia. Bo najpierw Marcinek kończy osiemnastkę i dostaje w prezencie stopień generał-majora w armii koronnej. Tylko że w kraju panuje pokój i nie ma się czym zabawić. Na szczęście tuż za granicą Prusacy biją się z Rosjanami. Tatuś nie chce pozwolić? Rekwirujemy mu nadwornych żołnierzy i karabiny, zabieramy jakąś gładką dwórkę mamusi i hajda w krainę przygód! Bijemy trochę Moskali w pruskiej służbie i emablujemy naszą piękną Amazonkę, jest super, ale Prusacy nie chcą nam powierzyć żadnej odpowiedzialnej komendy. A przecieżeśmy generał-majorem! Więc dość współpracy z prusactwem, teraz to imwłaśnie będziemy łupić wojskowe transporty, a co złupimy, za gotówkę Moskalom opchniemy.
Tutaj jednakowoż tatuś się zdenerwował, bo co Lubomirski, to Lubomirski, Lubomirskiemu nie wypada szwindlować, łącząc nazwisko rodziny z tanimi sensacjami, a takie właśnie zaczęły wszędy krążyć. Na żądanie tatusia karna wyprawa wojsk polskich dopada Marcinka jako dezertera z armii koronnej, po czym tatuś nakazuje potraktować go surowo: sąd wojskowy orzeka piętnaście lat w twierdzy w Kamieńcu Podolskim! Ale to trochę za blisko rodziny i publiki, znowu będą plotki. Więc może lepiej wsadzić go gdzieś za granicą, żeby zniknął z oczu na te piętnaście lat? Posyłają więc Marcinka do twierdzy Munkacz w Austrii. Niestety, tameczny komendant ma piękną córeczkę, a Marcinek jest pies na panienki. I ona już zakochana, a komendant marzy o fortunie przyszłego zięcia – Marcinek, więzień czy nie więzień, odziedziczy po śmierci tatusia bajeczny majątek, córeczka będzie bogata. Komendant wyjednuje więc na cesarskim dworze zwolnienie delikwenta z przyczyn matrymonialnych; zarazem tatuś Marcinka schodzi z tego świata i marnotrawny synek wraca triumfalnie, nie żeby się nawrócić, lecz żeby odtąd bez ojcowskich dąsów marnotrawić majątek.
A ma co marnotrawić. No i również jak, bo w kraju wybucha właśnie barska konfederacja. Można bujać po Ojczyźnie w nimbie obrońcy Wiary i Wolności, do woli bić, pić i łupić. I być wodzem. Bo szlachta w Krakowie szumi i wariuje, jako że żaden z wielkich tego świata nie chce być wodzem! Żaden nie chce położyć nazwiska pod ekstremalnymi hasłami konfederacji! Marcinek od razu czuje wiatr w żaglach. Przybywa ze swoim wojskiem, w którym są i Polacy, i austriaccy dezerterzy; może już wtedy utworzył z nich węgierską formację – huzarów. Wjazd do Krakowa był szumny, kolorowy, buńczuczny. Ludzie pytają:
Mości książę, co to masz za huzary,
Że swe życie hazardują, broniąc wiary?…
Wzbudziwszy entuzjazm Marcinek ogłasza się feldmarszałkiem miejscowej konfederacji, pije ze wszystkimi… Ale na kacu i on, i jego żołnierze znikają…
Marsz huzary, marsz pancerni,
Obrońcy ojczyzny wierni!
Tymczasem zjeżdżają Moskale i zdobywają Kraków, i posyłają oporną szlachtę na Syberię. Ludzie są wkurzeni: gdzie feldmarszałek? Co robi? Gdzie znikł? Ponoć został rozbity pod Makowem… A może po prostu zdradził? Plotka się szerzy, zwłaszcza że niedoszły bohater, nie mając pieniędzy, rzucił swój oddział na zbójowanie po pograniczu Rzeczypospolitej i Austrii. Konfederaci są oburzeni, no i obierają innego szefa.
Marcinek ma to w nosie. Jest feldmarszałkiem i tyle. I po jakimś czasie wypływa, bo znowu ma pieniądze i żołnierzy. Nowego marszałka ma za uzurpatora – więc i on, i tamten ogłaszają, że kto zabije tego drugiego, dobrze zrobi. Zaraz Marcinka ścigać kazano w imieniu konfederacji jako pospolitego zbrodniarza. Ale oczywiście Marcinek ma to w nosie.
No i wreszcie Marcinek podchodzi pod Lwów. A Lwów, obsadzony przez wojska króla Stasia, nie poddaje się, więc Marcinek strzela z armat do murów i pali przedmieścia, i zarządza odwrót, i maszeruje do Łańcuta, a stamtąd rusza pod Rzeszów, bo tam na zamku broni się przed Moskalami pan Filip Radzimiński.
Mości książę…!
Stanąłeś, z Głogowa pod Rzeszowem,
A Moskale uciekli niezabawem.
Marsz, uzary, brońcie wiary,
Zwyciężycie pod Rzeszowem Moskwitary.
W dniu 13 sierpnia 1769 w drodze na Rzeszów, pod Powitną, Marcinek natyka się na kawalerzystów podpułkownika Ottona Magnusa Stakcelberga.
Moskale na górze pod Powitnem
Stanęli z wojskiem bardzo bitnem.
Lecz i tam psie mydło dostali,
Na placu zaraz z koni pospadali.
Rzeszów jest wolny. Marcinek żąda za to od miasta wynagrodzenia i uczty. Otrzymuje jedno i drugie. Na uczcie podano pierożki z rybą, faszerowanego sandacza, dunajskiego śledzia, indyka z owocami, sałatkę jarzynową, raki w piwie, chłodnik mięsny, rosół z pasztecikami, pstrąga w białym winie, szaszłyk, kawę ciastka, owoce i duuuuużo picia. Starczyło na kilkudniową imprezę, która – niestety – znudziła się pewnemu Murzynowi, który był ulubieńcem księżnej Lubomirskiej. To on
Moskalom tak powiedział, że Polacy
Stanęli tu na zamku o północy.
Zdrajca Murzyn, Judaszów syn,
Już był na śmierć osądzon, jako poganin.
Moskale tymczasem przyszli na poranne śniadanie. Polacy odmaszerowali. Iść mieli przez niedaleki Rzemień.
Marsz nazad, konfederaci, z pod Rzeszowa,
Będzie z Moskwą pod Rzemieniem wnet rozmowa.
W obozie na trwogę wytrąbiono,
Z armat z zamku do Moskalów wypalono…
Teraz jednak fortuna się odwróciła.
Uzary się trochę potrzymali,
A Polacy na bagna pouciekali.
Moskalom zwycięstwa ustąpili…
Marcinkowa dywizja przestaje istnieć. Więc Marcinek ucieka na Śląsk i lamentuje, i żebrze pruskiej pomocy. I o dziwo, Prusacy pozwalają mu zorganizować polski legion konfederacki, tyle że od konfederacji niezależny, przeciwko czemu rząd konfederacki protestuje. Marcinek się na to bardzo wścieka i rozpoczyna dyplomatyczną, międzynarodową akcję, żeby rząd konfederacki (tak zwaną Generalność) skompromitować i bodaj że go swoją własną osobą zastąpić.
Coś jednak się staje, że… zacięci przeciwnicy dochodzą do porozumienia. Istnia sielanka. Marcinek oto sam prosi tę samą Generalność, która go ścigała, o wydanie wyroku we własnej sprawie. I o dziwo: Generalność uniewinnia Marcinka, i wydaje mu zaświadczenie o niezwykłych zasługach dla Ojczyzny i konfederacji.
Rychło jednak już nie tylko z Marcinkiem, ale z całą konfederacją robi się klapa. Wtedy Marcinek godzi się z królem, podfirmowuje swoim głosem pierwszy rozbiór, a potem, jakby mało mu było tego teatru, oddaje swój warszawski pałac pierwszej polskiej trupie teatralnej, oczywiście za odpowiedni czynsz. I oczywiście bankrutuje. Po czym wyjeżdża do Niemiec, gdzie łąpie się na etat sekretarza pewnej sekty Żydów nawróconych na chrześcijaństwo. Po bankructwie zaś ogłasza drukiem swój oryginalny utwór pod tytułem: “Mitra goła chleba woła”.
Co z tego zostało? Butna pieśń, którą tu powyżej cytuję i cytuję. W sto lat po krwawych wydarzeniach pod Rzeszowem chodzili po Wilnie “śpiewacy miejscy wieczorni”. Prowadził ich zwykle organista, jako “prymier i prewodyr”, a najmłodszy z grupki “śpiewał dyszkant”. Kiedy były czyjeś imieniny i trzeba było wznieść toast, biesiadnicy ich przywoływali, datek dawali, a “śpiewacy miejscy wieczorni” “hukali po sieni”:
Mości książę, co to masz za huzary,
Że swe życie hazardują, broniąc wiary?…
Jacek Kowalski
——–
W załączeniu: “Pieśń o zdradzie murzynowej” z mojej książki z płytą “Niezbędnik konfederata barskiego. Awantury-kuranty-pieśni”, Fundacja Świętego Benedykta, Poznań 2008
Gra zaspół Monogramista JK: Jacek Kowalski – melodia, śpiew; Anita Bittner – aranżacja, fagot; Marzena Łopińska – flet poprzeczny; Justyna Gertner-Piechel – wiolonczela; Wojciech Winiarski – gitara; Robert Rekiel – perkusja
Zostaw odpowiedź
Chcesz przyłączyć się do dyskusji?Nie krępuj się!