Komu marszałek Karczewski chce obrzydzić Polskę?

Entuzjaści Ukrainy w Polsce podkreślają, że różnice interpretacji historii to jedyne, co nas z Ukraińcami dzieli. Była to być może rzeczywiście ostatnia reduta obrony interesu Polski w relacjach z hojnie obdarowywanym przez nas sąsiadem. Jak się okazało, i tę oddano bez żadnego oporu – pisze Tomasz Jasiński.

Senatorowie PiS na czele z marszałkiem Stanisławem Karczewskim zapewne mieli się za „starszych i mądrzejszych”, wycofując z prac parlamentu projekt ustawy zakazujący propagowania nacjonalizmu ukraińskiego i litewskiego. Marszałek Karczewski wykazał jednak wraz ze swoimi partyjnymi kolegami, że nie dorośli oni do swojej roli, a parlamentarzystami zostali w wyniku selekcji negatywnej.

Projekt ustawy przedłożony przez Senat miał zakładać zakwalifikowanie nacjonalizmu ukraińskiego i litewskiego jako ustrojów totalitarnych. Pomijając błąd rzeczowy, bo nacjonalizm to nie ustrój, z politycznego punktu widzenia byłaby to manifestacja suwerennego, polskiego punktu widzenia na litewskie i ukraińskie wydanie tej doktryny. O ile w przypadku nacjonalizmu litewskiego właściwie trudno o konkretne urzeczywistnione przykłady stosowania jego symboliki na terytorium RP, o tyle w odsłonie ukraińskiej konflikt pamięci zdążył się już ujawnić. Wprawdzie nastąpiło to po nie do końca fortunnych przypadkach niszczenia na własną rękę upamiętnień dotyczących UPA na pograniczu polsko-ukraińskim, ale dotknięte poczuły się środowiska bynajmniej na Ukrainie niemarginalne.

Należy również wziąć pod uwagę, że przez wspomnianą czołobitność, jaką jest kompromitująca uległość przed cudzą polityką historyczną, marszałek Karczewski i większość senatorów zatarli różnice w ocenie banderyzmu między Ukrainą a Polską na korzyść tej pierwszej. Senatorowie Rzeczypospolitej osiągnęli więc jednomyślność ze stroną ukraińską za cenę rezygnacji z najbardziej żywotnych interesów narodowych. Entuzjaści Ukrainy w Polsce sami podkreślają zresztą, że różnice interpretacji historii to ponoć jedyne, co nas z Ukraińcami dzieli. Była to być może rzeczywiście ostatnia reduta obrony interesu Polski w relacjach z hojnie obdarowywanym przez nas sąsiadem. Jak się okazało, i tę oddano bez żadnego oporu.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to jednak trzeba przypomnieć fakty o charakterze podstawowym. Polegają one na tym, że tak nacjonalizm ukraiński, jak i litewski, mają na sumieniu dziesiątki, setki tysięcy polskich ofiar. W imię realizowania tych doktryn w praktyce konkretni ludzie ginęli za to i włącznie za to, że byli Polakami. Wyznawcy tych idei stanęli do morderczej rywalizacji z komunizmem o to, kto zamieni Kresy Wschodnie w większe morze krwi. Dziś, w roku 2017, gdy możemy się podobno cieszyć wolną Polską, jeden telefon nawet nie z Kijowa, a z ukraińskiej ambasady, unieważnia najwyraźniej obowiązek władz Rzeczypospolitej przywracania i kultywowania pamięci o polskich ofiarach zbrodni.Zbrodnie zaś mają to do siebie, że po jednej stronie istotnie stawiają ofiarę – ale po drugiej zawsze stoi kat, za katem z kolei – określony motyw. Nacjonalizm litewski czy ukraiński w rzeczy samej były bezpośrednią inspiracją do przeprowadzenia krwawych, ohydnych w swych motywach i bezwzględnych w praktyce zbrodni. Z czym więc marszałek Karczewski i posłuszni mu senatorowie chcą zawierać kompromis i kosztem czego?

Po ludzku jest to bolesne, a dla Polaka niestety upokarzające. Nie chodzi bowiem o to, że marszałek Karczewski nie odczuwa osobistego dyskomfortu wobec takiego stanowiska. Wtóruje mu zresztą senator Mamątow, również z PiS, który mówi: „Nie możemy sobie pozwolić na psucie stosunków z sąsiadami”. Nie chodzi o to, że dany polityk nie krępuje się zginaniem karku przed obcoplemieńcami, bo przecież nie honor własny senatorów RP jest zmartwieniem dla ogółu społeczeństwa. Nie do zniesienia jest przede wszystkim to, że upokarzana jest Polska i że w jej imieniu, czyli w imieniu nas wszystkich, zamiast suwerenności wybiera się handel najbardziej zasadniczymi elementami spajającymi dany naród, tj. wspólnym przeżywaniem i interpretowaniem przeszłości przez ogół społeczeństwa.Niech żadnym usprawiedliwieniem nie będzie dla nas fakt, iż marszałek Karczewski i jego partyjni koledzy zapewne uważają się za patriotów. Tak samo prawdopodobne jest, iż politycy ci są przekonani, że wykazali się politycznym „realizmem”; że ominęli rafy czyhające na zwolenników porozumienia z Litwą i Ukrainą i że sprytnie umknęli zastawionym na nich sidłom przez przeciwników Międzymorza czy idei jagiellońskiej. Pomiędzy tymi ostatnimi zaś, a polską racją stanu, na ogół w kręgach PiS-owskich jest stawiany znak równości. Możemy być wręcz pewni, iż marszałek Karczewski jest dumny z siebie, bo w swoim gorącym patriotyzmie wziął poprawkę na „obiektywne okoliczności”, które nie pozwalają na psucie stosunków z sąsiadami.

Kalkulacja, której najwyraźniej jesteśmy świadkami, czyli – święty spokój z sąsiadami za rezygnację ze swojej polityki historycznej – nie jest jednak żadnym realizmem, a najzwyklejszym brakiem kompetencji i przejawem niewiedzy. Z tych właśnie powodów marszałek Karczewski nie wie, że nacjonalizm litewski cały czas implikuje dyskryminacyjną politykę Republiki Litewskiej wobec Polaków na Wileńszczyźnie, których Litwini w imię swoich narodowych i historycznych ambicji najchętniej by się stamtąd pozbyli. Nie musimy się nawet temu ich pragnieniu dziwić, bo o Wileńszczyznę walczą z nami od momentu uformowania jako nowoczesny naród. Jednak wypieranie ze świadomości elementarnych faktów, iż nacjonalizm ten jest nie tylko wymierzony w Polaków, ale i miał w swoich szczytowych momentach wymiar wobec tychże Polaków zbrodniczy (Ponary), jest albo ignorancją, albo narodowym zaprzaństwem. Tylko zaprzaniec bowiem może złożyć broń przed cudzą racją stanu zupełnie bez walki, a na dodatek rozbrajać na tym polu własny naród.Niemniej, niewielkie są szanse na to, że marszałek Karczewski celowo osłabia własną wspólnotę i świadomie dokonuje zdrady interesu narodowego. Polityk ten nie zdaje sobie po prostu sprawy z efektów własnego postępowania, tym bardziej brzemiennego w skutki, że dokonywanego pod pretekstem patriotycznym. Patriotyzm jednak zbyt często w polskich dziejach usprawiedliwiał głupotę i warto położyć temu wreszcie kres.

Nie ma zresztą większego znaczenia, czy nacjonalizm ukraiński oraz litewski uwieńczone zostały powstaniem struktur o charakterze totalitarnym bądź powstanie takowych struktur postulowały. W obronie swojej racji stanu Litwini i Ukraińcy nie wahają się przed manipulowaniem historią, propagandą, z odmianą „polskiej okupacji” przez wszystkie przypadki na czele. Może i chcemy się od nich odróżniać in plus, tak zresztą jest w rzeczywistości, bo nasze sumienia nie są splamione krwią ofiar masowych rzezi. Gdy w grę wchodzi jednak zademonstrowanie swojego punktu widzenia, to niuansowanie, iż nacjonalizm jest doktryną a nie ustrojem, jest szkodliwą nadgorliwością. Nikt nie ukrywa zresztą, że przyczyny wyrzucenia projektu do kosza są pozamerytoryczne. Tymczasem, zakwestionowanie prawomocności polskiej wielowiekowej obecności na Kresach, zdyskredytowanie jej jako „okupacji”, dramatycznie zawęża obszar polskości do terytorium Generalnej Guberni z dodatkiem Poznańskiego i skrawka Pomorza. W ten sposób odmawia się nam prawa do własnego dziedzictwa narodowego, podcina się korzenie, z których płyną życiodajne soki. Na Kresach Wschodnich wciąż jest bowiem życie. Włodarze Rzeczypospolitej zachowują się jednak tak, jakby nie mieli woli jego obrony. Poddanie się w sposób bezwarunkowy, gdy chodzi o osąd nad ideologiami, które pozbawiały Polaków na Kresach ich życia, jest z gruntu działaniem samobójczym, obróconym przeciwko własnej wspólnocie. Odruchy obronne, jakim byłoby wystąpienie w obronie prawa do życia – którego brutalnie odmówiono ofiarom kresowych zbrodni – okazały się obce większości senatorów Rzeczypospolitej, z marszałkiem Karczewskim na czele.Stają się oni w ten sposób współsprawcami post-genocydalnej fazy zbrodni, która polega na wymazaniu z pamięci samego istnienia jej ofiar kiedykolwiek w przeszłości.

I kiedy pomyśli się, że politykę Rzeczypospolitej prowadzą osoby najwyraźniej odnoszące się do polskiej suwerenności ze wstrętem, można załamać ręce. Jeszcze gorzej wygląda to, gdy uderza świadomość, że obecna opcja rządząca uchodzi za „patriotyczną” alternatywę dla odsuniętego od władzy obozu zdrady narodowej. A jednak nie zabrakło sprawiedliwych, którzy stawiali tę sprawę zupełnie inaczej. Podział nastąpił w poprzek partii rządzącej. Wydaje się też, że mimo wszystko Polacy na swój sposób zdali egzamin z polskości, gdy chodzi o Wołyń. Jest budujące, że film Wojciecha Smarzowskiego zainteresował tak wielu widzów. Oznacza to, że w tym kresowym dramacie Polacy chcieli przyjrzeć się także sobie samym, zobaczyć się przez pryzmat wydarzeń rozgrywających się właśnie na tamtych terenach. Wołyń stał się także ich historią, przeżywaną i oglądaną wspólnie. Właśnie ta nieobojętność na własne losy sytuuje się na antypodach ustawowej amnezji firmowanej przez osoby mieniące się politykami.

Wydaje się jednak, że prawdziwymi politykamiokazali się przede wszystkim zwykli Polacy. Wprawdzie eksponowanie pamięci o Wołyniu jest przez niektóre kręgi z wyraźną awersją określane jako posunięcie „endeckie”, ale czy na pewno to idea narodowa inspirowała szerokie kręgi społeczeństwa? Czy aby na pewno pod wpływem mających ograniczony zasięg endeków udało się przeforsować uchwałę wołyńską? Podkreślmy, że była ona przede wszystkim odbiciem stanu świadomości społeczeństwa polskiego, którego przywiązanie do tego aktu dramatu polskich Kresów okazało się na tyle silne, że skapitulował przed nim zarówno PiS, jak i PO.

Także w kwestii Polaków na Litwie – na szczęście nie będących fenomenem li tylko historycznym, a stanowiących zwartą społeczność także współcześnie – zachowaliśmy jako społeczeństwo zdrowe odruchy. Zauważona m.in. na portalu Kresy.pl wolta Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, a więc czołowego destruktora narodowego solidaryzmu Polaków ponad współczesnymi granicami państwowymi, była motywowana właśnie brakiem przyzwolenia na podkładanie się wielokrotnie mniejszemu sąsiadowi z północnego wschodu. Publicysta ów, stanowiący zaplecze obozu rządzącego, wyznał właściwie, iż jego usilne starania okazały się bezskuteczne w obliczu tego, co naprawdę sądzą Polacy nad Wisłą o swoich rodakach z Litwy. Wobec tego w Polakach z Macierzy (odróżnianych od kresowych, którzy są adresatem polityki Warszawy) drzemie nie tylko potencjał zdrowego rozsądku, ale też najbardziej autentycznego patriotyzmu. Ponadto, tylko kataklizm może powstrzymać włączanie tematyki kresowej w działalność ruchów kibicowskich, narodowych i innych pokrewnych. Jeśli Polska jako całość nie zostanie wepchnięta na minę, to poczucie podmiotowości w Polakach ma szansę się w pełni odrodzić, a zwrot ku własnej – bo ogólnonarodowej – przeszłości, będzie jednym z tego przejawów i bodźców zarazem.

Wracając jednak do bieżącej rozgrywki parlamentarnej, należy „odpowiednie dać rzeczy słowo”. O ile społeczeństwo zachowuje się przytomnie i intuicyjnie zachowuje zdrowe odruchy, niekiedy nawet uświadamiając sobie, że na tym z grubsza polega patriotyzm, o tyle marszałek Karczewski i wtórujący mu senatorowie PiS-u zasłużyli sobie na nazwanie ich osobami bezrozumnymi. Nie stawia ich to wcale w lepszej sytuacji, niż gdyby wymyślać im od łajdaków, ponieważ – jak już wspomniano – patriotyzm nie usprawiedliwia głupoty.

Tymczasem, kunktatorstwo marszałka Karczewskiego to jedynie prosta recepta na obrzydzenie Polski samym Polakom. Kupczenie pamięcią czyni wspólnotę narodową zupełnie bezwartościową, podważa sam jej sens, samą jej istotę.Nie ma sensu identyfikować się ze zbiorowością, która otwarcie deklaruje, że nic jej nie obchodzą przodkowie, zamordowane spośród nich ofiary oraz potępienie ideologii motywujących do zbrodni na rodakach popełnianych. Bycie Polakiem jest w takiej sytuacji o tyle bez sensu, że nie mające żadnego celu, nie stoi wówczas za postawą świadomego Polaka żaden konkretny ideał, a jedynie jakiś brudny, niezrozumiały deal. Utożsamianie się z czymś takim musi być więc z zasady opowiedzeniem się za czymś, co siłą rzeczy jest antywspólnotowe. Zwykły człowiek nie będzie chciał mieć z czymś takim nic wspólnego – i słusznie. Niestety, niektórym bardzo zależy, by polskość kojarzyła się właśnie tak i by była to na dodatek jakaś „wyższa forma patriotyzmu”, nieobciążona balastem narażania się pokojowo nastawionym sąsiadom.

Czarę goryczy przelewa fakt, że kapitulacja senatorów nastąpiła na życzenie i z uwagi na punkt widzenia ośrodków zewnętrznych, co bez żadnego poczucia wstydu przyznają parlamentarzyści reprezentujący majestat Rzeczypospolitej.Trzeba zdać sobie powagę z sytuacji, bo występują oni niestety w imieniu nas wszystkich. Jeśli czegoś ma ten casus uczyć, to tego, że właśnie tak wygląda dopisywanie kolejnego rozdziału do dzieła „Z dziejów głupoty w Polsce”.

Tomasz Jasiński

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jaro7
    jaro7 :

    Nic dodac nic ująć ,bardzo dobry tekst,i jakże oczywista prawda że Karczewski jak i 99% polityków to element który dostał się do Sejmu i Senatu w wyniku selekcji negatywnej.Nikt mądry nie kandyduje i to widac i słychać.Prymitywy ze słomą w butach(całe snopki)nie mający ŻADNEGO pojęcia o polityce,dyplomacji,polskości,patriotyzmie.

  2. w_litwin
    w_litwin :

    Ciekawe czy rąk nie ubabrali przy tym Dziedziczak i Dworczyk?
    Najpierw coś ustalają potem się wycofują. Świadczy to o tym, że ktoś wydaje odgórne rozkazy. Być może senatorowie chcieli coś ustalić, ale środowisko apologetów ukrainy im nie pozwoliło