Zamknięcie Biełsatu – w dobrym kierunku ale za szybko

Po kilkunastu miesiącach od objęcia stanowiska ministra spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wykonał na płaszczyźnie stosunków między Polską a Białorusią pierwszy poważny ruch w dobrym kierunku. Cóż z tego, skoro wykonał go w sposób fatalny – pisze Karol Kaźmierczak.

Informacja o obcięciu budżetu białoruskiej telewizji opozycyjnej Biełsat sponsorowanej przez nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych gruchnęła za sprawą jej samowładnej dyrektorki Agnieszki Romaszewskiej-Guzy, która 15 grudnia poinformowała o rządowych planach w jednym z wywiadów. Trzeba było aż trzech dni, by wywiadem dla tego samego portalu minister Waszczykowski skomentował sprawę, która zdążyła już wywołać istną histerię w kręgach giedroyciowców. Waszczykowski nakreślił swój plan, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że Biełsat zostanie zlikwidowany jako osobny program, choć jego pracownicy nadal będą pracować w TVP. W zamian za to ujawnił „gotowość strony białoruskiej, by umieścić TVP Polonia w systemy białoruskie, by mogła być odbierana w całym kraju”. Minister motywował swój plan tym, że właśnie polskojęzycznej telewizji „oczekują Polacy w tym kraju”[na Białorusi].

Teoretycznie należałoby w tym momencie składać ręce do oklasków. Oto, po raz pierwszy w dziejach III RP, jej ministerstwo spraw zagranicznych chce realizować na Białorusi rzeczywiste interesy narodowe. Oto po raz pierwszy w centrum zainteresowania polskiej polityki wobec Białorusi stają tamtejsi Polacy. Nie ma wątpliwości, że strategia odejścia od politycznej i informacyjnej dywersji wobec władz Białorusi w zamian za polepszenie sytuacji tamtejszej społeczności Polaków jest strategią jak najbardziej słuszną. Polacy na Białorusi to największa wspólnota rodaków na dawnych Kresach Wschodnich. Oficjalnie jest ich, według białoruskiego spisu z 2009 r. 295 tysięcy, co należy uznać za liczbę zaniżoną. Bez względu jednak na niską wiarygodność białoruskich spisów ludności, oddają one pewną tendencję – w ciągu dekady 1999-2009 liczba osób deklarujących na Białorusi polską narodowość spadła aż o 100 tysięcy czyli o 25 procent! To porażające wyniki, które świadczą zarówno o fatalnych warunkach jakie dla pielęgnowania i wyrażania polskości tworzą władze Białorusi, jak i o indolencji władz Polski, które nijak nie potrafiły wpłynąć na nieprzyjazną wobec mniejszości polskiej politykę Łukaszenki. Jeśli białoruskie spisy odzwierciedlają rzeczywisty proces wynarodowienia, to albo Warszawa będzie w stanie doprowadzić do gruntownej zmiany uwarunkowań egzystencji Polaków na Białorusi, albo w ciągu dwóch lub trzech pokoleń zagadnienie samo się rozwiąże bo po prostu Polaków na Białorusi już nie będzie. Inaczej niż w przypadku Litwy, gdzie Polska ma wiele narzędzi aby wymusić na jej władzach zmianę stanowiska, o czym pisałem na łamach „Do Rzeczy” w październiku zeszłego roku (nr 43/142 19-24)nasze instrumentarium wpływu na politykę Mińska jest znacznie bardziej ograniczone. Relacji z Białorusią nie sposób więc rozpatrywać inaczej niż jako klasycznej dyplomacji „coś za coś”.

Spolonizowani Białorusini

Kwestia Polaków wiąże się z Biełsatem nie tylko pośrednio. Zagadnienie to nie sprowadza się do tego, że Biełsat angażuje środki, które moglibyśmy wykorzystać na projekty profilowane pod kątem specyficznych potrzeb kresowych rodaków. Nie wyczerpuje jej też ewentualny zysk w postaci zmiany nastawienia białoruskich władz, po tym gdy Warszawa zaprzestanie w końcu prób ich sabotowania. Biełsat nie zasługuje na wsparcia państwa polskiego także i dlatego, że nierzadko staje się medialną tubą ludzi, którzy kwestionują tożsamość narodową naszych rodaków na Białorusi, negują historyczną rolę Polski i Polaków na dawnych Kresach, bądź przedstawiają ją w kategoriach niemal wyłącznie negatywnych.

„Ekspertem” w nadawanym przez Biełsat magazynie „Historia pod znakiem Pogoni” jest historyk-nacjonalista Alaksandr Kraucewicz, przedstawiający ludność kresową wyłącznie w kategorii spolonizowanych Białorusinów i oskarżający Armię Krajową o mordowanie białoruskiej ludności cywilnej. W magazynie tym zresztą polskość wyparowuje z historii ziem wschodnich, dawna szlachta, funkcjonująca przecież najpóźniej od XVII wieku w ramach kultury polskiej, staje się „szlachtą białoruską”, jak to ujął inny występujący w nim historyk Uładzimir Arłou. Jednostronnie w kategoriach ludobójczych ukazywała powojennych „żołnierzy wyklętych” sztandarowa produkcja Biełsatu z zeszłego roku – film dokumentalny „Siaroża”. Już w 2008 roku pracę w Biełsacie znalazł Franak Wiaczorka, dziś nieco przygasła młoda gwiazda białoruskiej opozycji, przebywająca obecnie głównie w USA. Jeszcze w 2012 roku Wiaczorka ostro krytykował białoruskich działaczy opozycyjnych, którzy w Grodnie, z myślą o tamtejszych działaczach, kolportowali ulotki i plakaty z napisami w języku polskim i polską symboliką. Wiaczorka publikował też na swoim profilu mapę z Podlasiem wschodzącym w skład Białorusi, nie Polski, uznając ją za „ciekawą wersję”. Jedno i drugie wypominali my polscy publicyści z Białorusi redagujący blog Polacy Grodzieńszczyzny.

Autorem materiałów dla Biełsatu był również wiceprzewodniczący białoruskiej organizacji nacjonalistycznej Młody Front Aleś Kirkiewicz, który zrównywał upamiętnianie żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi z upamiętnianiem UPA w Polsce. Sam Młody Front na swojej stronie internetowej zamieścił oficjalne stanowisko w sprawie Armii Krajowej, uznając, że zajmowała się ona głównie mordowaniem „białoruskich nauczycieli i dziewczyn” i unikała walki z niemieckim okupantem. Po tym skandalicznym tekście zareagowały polskie służby konsularne na Białorusi, w kwietniu 2014 roku odmawiając wydania w trybie specjalnym wiz działaczom Młodego Frontu. Warto zaznaczyć, że ten ruch wywołał wówczas oburzenie dyrektorki Biełsatu Agnieszki Romaszewskiej-Guzy, która broniła białoruskich nacjonalistów. W gorącej dyskusji jaką swoim stanowiskiem wywołała zresztą na Twitterze, Romaszewska-Guzy, z właściwą sobie dezynwolturą, stwierdziła, że polskie instytucje i generalnie Polacy „nie mają prawa niczego wymagać” od białoruskich opozycjonistów. Mają ich tylko dotować.

Interesy i kalkulacje

Cytat też doskonale oddaje zresztą filozofię działania, reagującej alergicznie na jakąkolwiek krytykę swoich poczynań, dyrektorki Biełsatu. W istocie ten program telewizyjny stał się swoistym udzielnym księstwem jego dyrektorki, która odgrywa od lat rolę lobbystki interesów białoruskich środowisk opozycyjnych. Lobbystki o tyle specyficznej, że realizującej swoją misję nie za pieniądze klientów, lecz polskiego podatnika i abonenta. I to ciężkie pieniądze, bowiem tylko w tym roku budżet Biełsatu wyniósł 26 milionów złotych. Nakładami tymi dyrektorka Biełsatu dysponowała jak dotychczas w sposób nader dowolny i w oderwaniu od polskiego interesu narodowego, funkcjonując w ramach aksjomatu, że to co dobre dla białoruskiej opozycji jest dobre dla Polaków.

Zachowanie zwartej i licznej wspólnoty Polaków na Białorusi to priorytetowy interes Polski w odniesieniu do tego kraju, ale przecież nie jedyny. W interesie Polski są po prostu normalne relacje polityczne z jednym z sąsiadów, stanowiącym bramę do Eurazjatyckiego Związku Gospodarczego. Białoruś pozostaje jednym z głównych wytwórców produktów ropopochodnych w regionie. Istnieje w tym kraju popyt na polską produkcję różnych sektorów, a eksport odciętej od morza Białorusi, wcale nie musi być prowadzony przez port w litewskiej Kłajpedzie, szczególnie w kontekście znacznego pogorszenia stosunków między Mińskiem i Wilnem, na tle budowy białoruskiej elektrowni atomowej przy litewskiej granicy.

Koniec końców podstawowe narzędzie sabotażu systemu politycznego Białorusi należy odłożyć także i z tego względu, że okazało się ono całkowicie nieskuteczne. Biełsat został powołany w 2007 roku, co warto przypomnieć, przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Przez niemal dekadę Ministerstwo Spraw Zagranicznych i publiczna telewizja wydawały na Biełsat od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów złotych. Minister Waszczykowski zdecydował się na coś, co również powinno być robione corocznie – sprawdzenie efektów tej drogiej inwestycji. Otóż, jak słusznie zauważył minister, zasięg Biełsatu na Białorusi, jest minimalny. Sama redakcja przyznaje, że w 2014 roku jakikolwiek kontakt z tą telewizją miało 4,7 procent dorosłych mieszkańców Białorusi, a regularnie ogląda ten program zaledwie 2,7 procent z nich. Z doświadczenia wielokrotnych wyjazdów na Białorusi, nie tylko danych sondażowych, wiem, że mało kto tam Biełsat ogląda. Usprawiedliwianie przez zwolenników Biełsatu jego nikłych osiągnięć przeciwdziałaniem białoruskich władz może wywołać tylko zdziwienie, bo przecież trudno było przypuszczać, że zachowają się przyjaźnie czy nawet biernie wobec tego medium. Gdyby można się było tego spodziewać nikt nie robiłby białoruskiej telewizji w Warszawie.

Porażka tego projektu medialnego pozostaje zresztą elementem porażki całej strategii promowania przez Polskę „zmiany reżimu” na Białorusi. Mimo serii kryzysów finansowych, mimo recesji gospodarczej, mimo trudnych manewrów w polityce zagranicznej, system autorytarnych rządów Aleksandra Łukaszenki pozostaje stabilny. Białoruska opozycja jest dziś natomiast znacznie słabsza, bardziej rozbita i izolowana od społeczeństwa niż w 2007 roku gdy Biełsat powstawał. Agnieszka Romaszewska-Guzy, jej pracownicy i zwolennicy nie potrafi wykazać żadnych konkretnych parametrów, jakimi mielibyśmy zmierzyć jej sukces, zamiast tego żonglują frazesami o konieczności długiej perspektywy. Jak długiej? Nawet tego nie konkretyzuje. Najwyraźniej Romaszewska-Guzy jest dla siebie równie łaskawa, co dla swoich białoruskich protegowanych, od których według dyrektorki Biełsatu, polscy obywatele nie mogą przecież niczego wymagać.

Przede wszystkim oświata

Uznając za w pełni słuszną nową strategię ministra Waszczykowskiego wobec Białorusi, można tylko załamać ręce nad jej wykonaniem. Odnosząc się do trwającej od zeszłego roku odwilży w relacjach z oficjalnym Mińskiem trzeba zauważyć, że na razie zyskuje na nim głównie strona białoruska. Polska poparła zawieszenie sankcji Unii Europejskiej jeszcze w październiku zeszłego roku. To już było poważne ustępstwo.

Na poziomie technicznym Polska została dwukrotnie odwiedzona przez białoruskiego ministra spraw zagranicznych Uładzimira Makieja, tymczasem na Białoruś wyjeżdżał już i sam Waszczykowski, i marszałek Senatu Stanisław Karczewski z delegacją parlamentu, czy w końcu wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki, który pod koniec października obiecywał w Mińsku Białorusinom tak oczekiwane przez nich inwestycje, kredyty a nawet zakupy energii elektrycznej z budowanej przez nich elektrowni atomowej. Jeszcze w kwietniu polscy parlamentarzyści z własnej inicjatywy reaktywowali polsko-białoruską grupę parlamentarną. Została ona zawieszona w 2005 roku po tym, gdy władze Białorusi faktycznie zdelegalizowały statutowe władze Związku Polaków na Białorusi. W kwestii ZPB nic się nie zmieniło, tymczasem polscy posłowie postanowili legitymizować białoruski parlament, akurat wtedy gdy było mu to bardzo potrzebne, to jest przed wrześniowymi wyborami do jego niższej izby – Izby Przedstawicieli.

Jesienią zeszłego roku gdy rozpoczynało się obecne ocieplenie, lokalne władze oświatowe w Grodnie rozpoczęły kampanię nacisku w na dyrektorów miejscowych szkół by likwidowali lekcje z języka polskiego. Lekcje fakultatywne, bowiem o regularnym nauczaniu polszczyzny, czy klasach z polskim językiem wykładowym, jakie w szkołach na Grodzieńszczyźnie były jeszcze powszechne w latach 90 XX wieku, można tylko pomarzyć. Bieżący rok szkolny będzie w Grodnie pierwszym od wielu lat, w którym nie otworzono ani jednej polskojęzycznej grupy przedszkolnej. Wszystko to w mieście w którym mieszka 81 tysięcy Polaków stanowiących 25 procent mieszkańców miasta. Każdy kto zna sposób działania scentralizowanej białoruskiej administracji, zdaje sobie sprawę, że grodzieńskie kuratorium musi mieć co najmniej przyzwolenie z wysokiego politycznego szczebla na takie działania. Republika Litewska niewątpliwie na różne sposoby ogranicza polską oświatę. A jednak na Litwie oficjalne 200 tys. Polaków ma do dyspozycji ponad 70 szkół z polskim językiem nauczania. 295 tys. Polaków na Białorusi ma tylko dwie polskojęzyczne szkoły publiczne.

Tylko w latach 2003-2013 liczba dzieci w jakiejkolwiek formie uczącej się języka polskiego spadła z 17,4 tys. do 12,9 tys. Spadek byłby o wiele większy gdyby brać pod uwagę tylko szkoły publiczne, bo w 2013 roku aż ponad połowa (6,7 tys.) uczących się języka polskiego, robiła to w ośrodkach niepublicznych – np. w szkołach społecznych polskich organizacji, co oczywiście wiąże się koniecznością ponoszenia znacznych wydatków. W tym kontekście oczywistej dyskryminacji polskiej mniejszości w dziedzinie oświaty, otwarcie przez białoruskie władze polskiej klasy w szkole w Mińsku, gdzie Polacy stanowią 0,9 procent mieszkańców, można nazwać symulowaniem rozwiązywania problemu. Opisana przeze mnie sytuacja wskazuje priorytetową płaszczyznę, na której Warszawa powinna domagać się od Mińska ustępstw. Cóż z tego, że zapewnimy na Białorusi szeroką dostępność TVP Polonia, skoro wśród białoruskich Polaków nadal będzie utrzymywała się niska znajomość języka polskiego.

Równie ważne jest dla Polski wdrożenie dwustronnej umowy o małym ruchu granicznym, podpisanej jeszcze w 2010 roku, której realizację od sześciu lat blokuje strona białoruska. Objęłaby ona mieszkańców pasa 30 kilometrów po obu stronach granicy. Bezwizowy ruch dla obywateli Polski do Grodna i pięciu gmin to marna namiastka. Białoruskie władze twierdzą, że chcą intensyfikować wymianę handlową, tymczasem w kwietniu tego roku wprowadziły nowe przepisy celne, które obniżyły wartość zakupów, jakie Białorusini mogą przywieźć z Polski bez konieczności uiszczania cła. Masowy ruch klientów z sąsiedniego kraju miał duże znaczenie dla podlaskich handlowców, tymczasem prezydent Aleksander Łukaszenko dość otwarcie mówił o konieczności jego zmniejszenia i „zachęcenia” administracyjnymi metodami obywateli do zostawiania pieniędzy w białoruskich sklepach.

Zgrywanie kart

Pamiętając o wszystkich interesach jakie Polska ma na Białorusi, trzeba jednak zauważyć, że to pogrążeni w ekonomicznych problemach, i próbujący balansować wpływy potężnego rosyjskiego sojusznika sąsiedzi, bardziej potrzebują nas, niż my ich. Tymczasem przebieg ocieplenia sugeruje, że jest odwrotnie, bo jak na razie to Polska wykonuje gesty i ustępstwa. Likwidacja Biełsatu będzie zaś zgraniem jednej z najsilniejszych kart już na początku dyplomatycznego pokera. Bo cóż rzucili na stół Białorusini? Minister Waszczykowski twierdzi, że jedynie „obietnicę” szerokiego dostępu dla TVP Polonia. Nawet przyjmując dobrą wolę Mińska łatwo zauważyć, że ich ustępstwo jest bardzo łatwe do cofnięcia, bo wyeliminować powtórnie jeden kanał z białoruskiej platformy medialnej można na pstryknięcie palca Łukaszenki. Minister Waszczykowski demontuje zaś całą strukturę, w przypadku której trudno grozić Białorusinom jej szybką reaktywacją, gdyby nie wywiązali się ze swoich obietnic.

Minister Waszczykowski, powinien teraz w rozmowach ze stroną białoruską uświadomić jej, jak wielki jest opór politycznej materii w Polsce. Środowiska definiujące polską politykę wschodnią nie w kategoriach interesu narodowego, lecz prometejskiego „za wolność waszą” już uczyniły ze sprawy zachowania Biełsatu swój sztandar. Przy czym zaliczają się do nich także wpływowe osobistości z zaplecza medialnego i intelektualnego Prawa i Sprawiedliwości. Czyniąc tak znaczne wysiłki szef naszej dyplomacji powinien domagać się porównywalnych u białoruskich partnerów. On podejmuje niełatwy wysiłek demontażu całej instytucji, niechaj władze Białorusi też wykonają krok instytucjonalny. Jednak tym razem niech niczego nie likwidują. Polacy czekają na szkoły.

Karol Kaźmierczak

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kbog
    kbog :

    Biełsat należało już dawno zlikwidować a najlepiej w ogóle nie uruchamiać. To było bezsprzecznie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Białorusi. Wielokrotnie większe efekty można osiągnąć drogą uczciwych rozmów i szanowania sąsiada. To jest niestety obce naszym politykierom.

  2. wilno
    wilno :

    Tu Polska mniejszość nie ma żadnego znaczenia, był z usa jeden rozkaz, teraz jest drugi, trzeba szukać kontaktów z łukaszenką, to wszystko jest powiązane tylko z tym. Nie zapominajcie taka litwa jednocześnie z Polską poparłaś na białoruś, wszyscy agenci tam poparliś.