Wybory, Europa, Sarbiewski

Wieszcz sarmacki o potomnych czasach

Sarbiewski, pisząc “Odę do rycerstwa polskiego”, mniemał, że jako wieszcz sarmacki odciska na skałach polskiego Krępaku (czyli Karpat) “wieczną piosnkę”, którą znać będą na pamięć i nucić “potomne czasy”, “niewinne dziewczęta” i “późne chłopięta”.

Mógłże się spodziewać, że pod imieniem “niewinnego dziewczęcia” wystąpi kiedyś Magdalena Środa, pod mianem “chłopięcia” może i pan Biedroń, zaś inni wieszcze w ogóle zanegują wpływ Rycerstwa Polskiego na losy Polski?

Być więc może, iż na wieść o takich faktach Maciej Kazimierz Sarbiewski wcześniej byłby dostał apopleksji, niźli jej dostał w istocie.

Ale być też może, iż na wieść o takich faktach nie zdziwiłby się zbytnio. Wszakże postawił w swojej odzie warunek – iż póty Polakom dobrze będzie się działo i póty “ni wichrów z południa się bójmy, | Ni się o Arkton północną frasujmy” – póki polskie “świątnice” będą “ciepłe” “zgodnymi śluby” rycerstwa, jednym “kadzidłem, modłami i pieniem”. A że jest nieco inaczej… To cóż się dziwić?

Potomne czasy o Sarmacji

Rok z hakiem temu brałem udział w pewnej “sarmackiej” sesji zorganizowanej po to, żeby się na niej potomni Sarmatów (zarówno ci do sarmackiego dziedzictwa przynajacy, jak i nie przyznajacy się) wypowiadali o Sarmacji. Czyli, że chodziło o trwanie Sarmacji – dziś. Nie zabrakło rzeczy ciekawych, to prawda; ale momentami aż się wąsy jeżyły. Na przykład – jako dowód na kontynuację kultury sarmackiej we współczesnej polskiej literaturze wskazano grube przekleństwa, wygłaszane przez bohaterów (plebejskich skądinąd) powieści o naszych emigrantach w Irlandii (określono te wiązanki jako coś w rodzaju “kulturowego przebudzenia”, niby taki powrót do sarmackich korzeni… – tak, tak!). Z kolei pewien referent-Niemiec naśmiewał się z (rzekomych przeważnie) współczesnych nawiązań do sarmackiej tradycji, pokazując kolumienki polskich neo-dworków i zestawiając z nimi formację PiS oraz kolumnadę Sejmu (retorycznie zabawne, merytorycznie nijakie).

Sarmacja nieobywatelska…

Najbardziej wszakoż wzburzył krew kilku obecnym na sali Sarmatom zacny, starszy i zasłużony, siwy referent o dużej renomie, Francuz znanego powszechnie, szlacheckiego nazwiska – profesor D. de B. – który postanowił ogłosić, że polskiej demokracji szlacheckiej nie było. Bo tak naprawdę polski stan rycerski w idealnej większości omijał sejmiki z daleka; drobiazg szlachecki zależał całkowicie od wielkiej i średniej szlachty i w rządach udziału nie brał; ergo realny wpływ na losy państwa w tej tak zwanej demokracji miała minimalna liczba “obywateli”. I z tego powodu, jak powiadał, trudno mówić o polskim “społeczeństwie obywatelskim” w czasach rzekomej I Rzeczypospolitej. “Szlachcic po prostu nie był obywatelem” – mówił referent – “a mimo to” – tu referent się gorszył – “po publikacji mego artykułu na ten temat w <> w roku 2006 otrzymałem szereg listów od moich kolegów, polskich historyków, którzy wbrew oczywistej prawdzie przekonywali mnie, że nie mam racji. Taka jest siła autosugestii, sloganu, historycznej propagandy, wedle której Polacy mieli rzekomo stworzyć pierwsze demokratyczne państwo w Europie – i bez którego to mitu żyć dzisiaj nie mogą” (oczywiście zaokrąglam wypowiedź profesora D. de B. z pamięci, proszę wybaczyć).

…a jeśli, to PiS-owska?…

Na sali widać było przychylne uśmieszki specjalistów “od nowoczesności” i zażenowanie ludzi “od epoki”. Na szczęście podczas dyskusji wyszedł na mównicę obecny młody profesor T. Ż. i w tonie, przyznaję, dość obcesowym acz słusznym pouczył siwowłosego profesora D. de B. że nie frekwencja czyni demokrację, lecz zasada; że prócz szlachty miały jeszcze udział w tej polskiej demokracji inne stany i skwapliwie z tego udziału korzystały; że wreszcie, jeśli tej demokracji nie było i hołota omijała sejmiki z daleka (to ostatnie akurat z pewnością, acz po części tylko, jest prawdą), to dlaczego właściwie takim straszliwym problemem było wdrożenie reform, które pozbawiłyby tę hołotę głosu na sejmikach i dlaczego trzeba było dopiero “zamachu stanu” z dnia 3 maja, aby to uczynić, i dlaczego owo powszechne prawo do sejmikowania tak paraliżowało system, skoro prawo owo miałoby być – wedle profesora D. de B. – zupełną fikcją? No i wreszcie padło pytanie, ile procent współczesnej populacji korzysta z prawa do uczestnictwa w demokracji i czy niska frekwencja oznacza jej brak? A poza tym, czyż nie jest zawsze tak, że niezależnie od nawet masowego udziału w wyborach, ostatecznie zawsze rządzi pewna polityczna elita, nie zaś ogół? (oczywiście i tu zaokrąglam wypowiedź profesora T. Ż. z pamięci, dodając do jego argumentów argumenty innych dyskutantów; proszę wybaczyć).

Adwersarza nic nie przekonało, a lawinę krytycznych głosów, jaka nań spadła ze strony “Sarmatów” uswiadomionych, to jest przyznających się do sarmackiego pochodzenia & myślenia, niektórzy podciągali między wierszami pod “PiS-owska retorykę” – zesztą zupełnie ni przypiął, ni przyłatał.

Hop, hop, dziś, dziś

Odbiło się ode mnie to wspomnienie o owej sesji – na kanwie wspomnianej ody sarbiewskiego – dziś, gdy czytam w rubryczce “Magdalena Środa dla Wirtualnej Polski” dramatyczne pytanie: “Zbawienie czy dobrobyt?” Jest to biadolenie M. Ś. nad faktem, że, cytuję: “w ostatnią niedzielę Polacy tłumnie zgromadzili się na mszach, masowo ruszyli na pielgrzymki, a politycy z zapałem godnym świętych odwiedzali sanktuaria, gdy tymczasem frekwencja w prawyborach do parlamentu europejskiego wyniosła niespełna 3%”.

W tym momencie myśli moje, niczym myśli starców w “Panu Tadeuszu”, “w przeszłość się uniosły”. Wspomniałem sobie, że dla Sarmatów dylemat “zbawienie czy dobrobyt?” (to znaczy, wedle M.Ś. “iść na wybory czy do kościoła?”) teoretycznie nie istniał, bo czynności parlamentarno-sejmikowe i tak zawsze zaczynały się od Mszy Świętej o Duchu Świętym, zaś żaden szlachcic (ani zresztą mieszczanin czy chłop) w życiu nie śmiałby zagłosować przeciwko Zbawieniu. Choć oczywiście zarazem w wiekszości szlachta (i mieszczanie, i chłopi) zagłosowaliby też za dobrobytem. Takie też jest źródło polskiej tolerancji – która u wielu Sarmatów wynikała zarazem z gardłowania za Wiarą, jak z równoległego pragmatyzmu, wyrachowania politycznego i zamiłowania do żywota spokojnego i dostatniego.

Wybory, Wiara, Sarbiewski

Tu konkluzje dwie. Pierwsza to taka, że wbrew słowom profesora D. de B. polska szlachta czuła się odpowiedzialna za Rzeczpospolitą i realnie wpływała na jej losy. Mimo mikro-udziału procentowego. Tak i dziś uczestniczą w zyciu politycznym ci, co chcą. I może dobrze.

Druga refleksja to taka, że masowe uczestnictwo zarówno dawnego stanu obywatelskiego, jak i dzisiejszych Polaków, we Mszy Świętej oraz deklarowanie Szczerej Wiary, choć samo w sobie niczego jeszcze nie gwarantujące, było i jest niezłym punktem wyjścia. Jako że realna obojętność dla Wiary bywa złą i niepokojącą wróżbą. Jak to “Oda do rycerstwa polskiego” Macieja Kazimierza Sarbiewskiego w pysk mówi: “Próżno, Polacy, miasta murujemy, | Próżno i zamki do zamków łączemy, | Jeśli w kościołach pustki, a wyniosłe | Świątnic fabryki chwastami zarosłe”.

.

Powie ktoś, że nieprawda, bo przecie koniec Rzeczypospolitej miał miejsce właśnie w atmosferze wzmożonej pobożności i zaniżonej tolerancji. Otóż niezupełnie. Choć polska tolerancja wieku kwitnienia Sarmacji mogła być częściową religijną oziębłością, to jednak wszyscy trzej Zygmuntowie, Batory, Władysław IV, Jan Kazimierz i Jan Sobieski traktowali Wiarę poważniej niż August II czy król Staś i ich dworacy. W XVIII wieku ryba psuła się od głowy, elity oziębły; masowej pobożności szlacheckiej towarzyszyła praktyczna religijna obojętność oświeconych monarchów, hierarchów Koscioła Katolickiego (sic, to smutne) i magnatów (nawet tych z konfederacji barskiej, bo w znacznej części byli przecie masonami) oraz ich ościennych mocodawców. W tle tego zjawiska stała cyniczna, deistyczna i ateistyczna, szeptana i głośna publicystyka i propaganda. Rzekomy Rozum oprymował Wiarę. Zupełnie jak M. Ś. Zaś nie może być watpliwości, że Wiara pozwoliła Polakom przertrwać czas zaborów.

Antidotum

Skromne i osobiste: mówmy lub śpiewajmy sobie “Odę do rycerstwa polskiego” – czyli do polskich obywateli. Tu w załączeniu, jako zajawka nowej naszej płyty.

Post scriptum

A tak w ogóle myślę sobie, iż dzieje Pierwszej Rzeczypospolitej uczą najwyraźniej, że wskazywany przez M.Ś. rzekomy dobrobyt raczej nie bywa wynikiem tłumnego udziału w wyborach. Zaś przeciwstawianie Zbawienia – dobrobytowi jest tylko publicystyczną (i mym zdaniem chamską tout court) zagrywką, za którą w latach Pierwszej Rzeczypospolitej dysydenci wespół z “panującymi” katolikami złączywszy się we wspólnym, ekumenicznym oburzeniu, ekumenicznie by M.Ś. zbigosowali. To dziś nie grozi, na szczęście. Ale c o ś za taką wypowiedź grozić powinno. Na przykład wyraźny, medialny spadek popularności danej osoby stawiający sensowność wygłaszania podobnych zdań pod znakiem zapytania. Fakt, że się M.Ś. wypowiada bez takich konsekwencji, świadczy źle o stanie polskiej opinii publicznej. Vide “Oda do rycerstwa”, etc.

Jacek Kowalski

– – – – – – –

W załączeniu:

Macieja Kazimierza Sarbiewskiego “Oda do rycerstwa polskiego” w przekładzie Samuela ze Skrzypnej Twardowskiego, z melodią i w wykonaniu Jacka Kowalskiego, w aranżacji Tomasza Dobrzańskiego. Jest to fragment nowej płyty Klubu pt. “Wojna i Miłość”, która zostanie opublikowana w tym jeszcze miesiącu.

Gramy w składzie: Jacek Kowalski – przekłady, teksty własne i stare, śpiew, lira średniowieczna, citola | Tomasz Dobrzański – giterna, szałamaje, flety proste, dudy, piszczałka jednoręczna i bębenek | Agnieszka Obst – fidel | Marek Nahajowski – szałamaja, flety proste, flet poprzeczny | Julia Kosendiak – viola da gamba | Henryk Kasperczak – lutnia renesansowa | Olga Czernikow – wirginał, pozytyw | Jacek Muzioł – perkusja

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply