Wazonik

Z racji mojego pisania na www.kresy.pl rozgrzebałem rodzinne wspomnienia. Mama znów wyciagnęła stare listy, dokumenty i zdjęcia. Znów pojawił się na horyzoncie malutki, japoński wazonik.

Z żydowskiego łoża do polskiego dworu

Przypomnę, na wypadek wszelki. We wrześniu 1939 uciekali na Kresy samochodem urzędowym: mój poszukiwany przez Niemców Dziadek Stanisław, moja Babcia Julia, moja Prababcia Ańdźka, czyli Mama Dziadka oraz moja osobista Mama Bogusława i mój osobisty Wuj Zygmunt – ci ostatni w wieku ośmiu i mniej lat. No i urzedowy Szofer. Nad rumuńska granicą Szofera i samochód zarekwrowali bolszewicy (patrz: http://kresy.pl/kresy-dzisiaj,felietony?zobacz/gad-powszedni-domowy-czyli-swinia-mala), a uciekinierzy zawrócili wynajętymi, chłopskimi wozami w stronę Lwowa. W Zaszkowie miejscowy Żyd przygarnął ich do swojego małżeńskiego łoża, a nazajutrz – poprowadził do miejscowego dworu.

Jar, sad, czarnoziem

O tym dworze już pisałem, choć tylko ukradkiem (patrz: http://kresy.pl/kresy-dzisiaj,felietony?zobacz/polski-dwor). Więc wracam doń. Także z sentymentu – bo od mego dzieciństwa towarzyszy mi w opowieściach mej Mamy, trochę tak jak Soplicowo albo jak apartament Szerloka Holmesa – zawsze przytulny, literacki i półbaśniowy. Bo też był dla mojej Mamy jak z baśni – duży dom mieszkalny w cieniu drzew, wielki sad, w sadzie pamiętna sławojka z utopionym rewolwerem (patrz: http://kresy.pl/kresy-dzisiaj,felietony?zobacz/karykatura-prawdy), wielkie stodoły i stajnia, a wokoło żyzne, czarnoziemne pola. I tajemniczy, błotnisty jar, przez który wiodła droga do dworu. We dworze dwie samotne panny Mühlnerówny i niema służąca Nastka, Ukrainka. Stąd też dwór zaszkowski zwano Mühlnerówką vel Milnerówką.

Wazonik i obrazki

Jego lokatorki były już dość stare i żyły “cieniami przeszłości” – tak się przynajmniej wydawało obojgu Dzieciom. Wspominały swoich przodków, którzy ponoć jeszcze za rewolucji uciekli z Francji do Polski. Miały pełno starych mebli, bibelotów i szpargałów. Zdaje się, że uchodźcy z Grudziądza bardzo im przypadli do serca. Cóż, Babcia była osobą, no, po trosze “z salonu”, piękną i elokwentną, zdatną do konwersacji. Dziadek zaś był na ówczesne czasy Kimś, choć niskiego pochodzenia. No i Dzieci były ładne i żywe. Więc zostały na chwilę pupilkami starych panien i podostawały od nich różne pamiątki. Na przykład pudło starych, dziewiętnastowiecznych, świętych obrazków z Francji i, właśnie, ów śliczny wazonik-miniaturkę.

Propaganda Prababki Ańdźki

Tylko Prababcia Ańdźka okazała się w tej sytuacji trochę niewydarzona. Niegdysiejsza gospodyni na zaledwie dziewięciohektarowym mini-gospodarstwie, do tego z pretensjami (daremnie Babcia, Dziadek i Dzieci prosili, żeby nie ośmieszała rodziny!), była w siódmym niebie: miała publiczność dla snucia swoich opowieści i autokreacji. Za młodu marzyła o karierze aktorki, choć wykształceniem nie grzeszyła. Potem wyszła za mąż ubogo i skromnie – ale za to wychowała swego ukochanego Syna bardzo patriotycznie i teraz chciała zebrać tegoż sukcesu owoce, skoro w wolnej Polsce Jej ukochany Syn został Kimś. Więc jak mogła, popisywała się swoimi egzaltowanymi, aktorskimi talentami wobec ludzi z Towarzystwa. Myślę, że nagadała pannom Mühlnerównom niestworzone cuda o swoim domku w Kórniku (mieszkam w nim teraz), który w owych czasach liczył sobie przecie zaledwie jeden pokój, jedną kuchnię i jeden “alkierzyk” plus duże podwórko i duży ogród. Potem brała dzieci i chodziła po wsi, bratając się z ukraińskim ludem i wywołując sensację opowieściami o tym, co widziała po drodze z Grudziądza na Kresy tudzież o swojej bujnej młodości. Dla ukraińskich wieśniaków musiała być objawieniem – wieści ze świata docierały przecie do Zaszkowa rzadko.

Podróż wazonika

Ale szybko przyszła pora rozstania z Pannami Mühlner. Wymieniono adresy i uchodźcy ruszyli do Lwowa, a potem do Przemyśla, żeby tam przejść tymczasową granicę rusko-germańską i wrócić do rodzinnej Wielkopolski. W Przemyślu nastąpiło kolejne pożegnanie: Dziadek Stanisław jako poszukiwany listem gończym nie mógł wrócić. Zmienił nazwisko i został – na nie wiadomo jak długo – po sowieckiej stronie, a Jego bliscy mieli odtąd głosić wszem i wobec, że nie żyje, że zginął. Nadto nie można było wracać do Grudziądza, gdzie głównie Dziadka Gestapo poszukiwało.

I tak wazonik, schowany wespół ze świętymi obrazkami w drewnianej skrzyneczce mej Mamy przybył z dworu zaszkowskiego do Poznania. W ślad za wazonikiem i obrazkami popłyneły listy. Panny Mühlnerówny nie zapomniały o Pani Juli, Ańdźce, Stanisławie, Boguli i Zygmusiu. Miały adres mieszkania matki Julii – Prababci Józefy przy Starym Rynku (wtedy już: Altenmarkt 46/47), w którym się uchodźcy przytulili. Raz czy drugi przyszła lakoniczna kartka od Panien Mühlnerówien: pisały, że żyją i pytały adresatów, czy też żyją. Adresaci żyli, aczkolwiek kątem i półtajnie. Tylko aktorsko uzdolniona prababka Ańdźka wróciła jawnie do Kórnika, ale tu kazano jej “precz” z własnego domku – domek zajęła kolonistka-Niemka, żona pastora i zarazem instruktorka Hitlerjugend. Pozwolono jej wszakże zamieszkać w chlewiku (dosłownie) jednego ze skromniejszych gospodarstw przy bocznej ulicy miasteczka.

Efekt wizji Prababci Ańdźki

Nadszedł rok 1945. Poznańskie Stare Miasto spaliło się, a wraz z nim mieszkanie Prababki Józefy. Dzieci z Babcią, jako pogorzelcy, zachowali jednak – dziwnym trafem – wazonik z Zaszkowa. Przytulili się kątem u innych krewnych, “niewypalonych”, i czekali, co przyniesie los.

I oto w czerwcu, po prawie pięciu latach, znów o Dziadku usłyszeli oficjalnie. Po połowie miesiąca uliczne szczekaczki oznajmiły, że przed sądem w Moskwie stanęło szesnastu przedstawicieli Polski Podziemnej, oskarżonych o działania wymierzone w Związek Sowiecki. Wsród nich – niejaki Stanisław Michałowski. Niemal jednocześnie Babcia otrzymała kartkę od Panien Mühlnerówien. Z meblami, krową (a pewnie i z Nastką) opuściły Zaszków i przycupnęły w Nisku nad Sanem. Teraz chciały przedostać się na Ziemie Odzyskane i prosiły, żeby im pomóc, pozwalając na zakwaterowanie w Kórniku.

No cóż, nie była to jedyna prośbą o pomoc skierowana w tamtych miesiącach do mojej Babci – jako do dawnej Pani Prezydentowej, która w przedwojennej Polsce “coś mogła”. Teraz jednak nie mogła nic, a nadto miała inne, poważne zmartwienia. Zaś kartka od Panien z Zaszkowa jeszcze się do tych zmartwień dołożyła. Domyślam się, jak Babcia była nią sfrustrowana i jak piorunowała na fantastyczne wizje swojej teściowej Ańdźki, roztaczane przed niespełna pięcioma laty w Zaszkowie, które to wizje spowodowały, że Panny Mühlnerówny mogły oczyma duszy ujrzeć w małym, kórnickim domku odpowiednik zaszkowskiej rezydencji. I uwierzyć, że da się tam założyć jakąś tymczasową kwaterę…

Koniec historii

O ile wiem, Babcia nic Pannom Mühlnerównom nie odpowiedziała. W naszej rodzinnej pamięci pozostała po nich kartka i wazonik z terakoty. Załączam treść kartki poniżej. Patrząc na nią, czuję niekłamany podziw. No bo proszę sobie wyobrazić – dwie samotne, starsze kobiety wyruszają w podróż w nieznane, myślą o zdobyciu nowego domu z sadem i polem, o handlu i spółce… Cóż za potężny potencjał drzemał w Polakach (ba, Polkach) tamtego czasu! Ale co się stało z Pannami Mühlnerównymi? Może ktoś wie?

Jacek Kowalski

– – – – – – – – – –

ZAŁĄCZNIK: List Panien Mühlnerówien z Zaszkowa

– – – – – – – – – –

“Waleria Mühlnerowna

Nisko n. Sanem

Ul. Rudnicka 69

WP Michałowscy Stanisław

Kurnik przez Poznań, dom własny

Kochana Pani!

Niestety, list mój, skierowany na dawny adres, zastał tam tylko gruzy! Myślimy, że schronili się Państwo w Kurniku. Prosimy o wiadomości, jak Państwo przetrwali ten ciężki okres końcowy i czy powrócili Ci, za którymi tęskniłyście Panie tak długo? Bardzojesteśmy niespokojneo losy Pana Stanisława i o dzieci!

My tu przebywamy od roku, zdaje się pisałam stąd do Pani Juli! Siostra moja (starsza) ciężko tu chorowała na płuca i serce, dopiero obecnie po 11 miesiącach zaczęła trochę chodzić. Chcemy i musimy stąd wyjechać na Zachód, by osiąść na własnym kącie. Bardzo byłybyśmy wdzięczne i szcześliwe, gdyby nam Państwo pomogli wyszukać jakiś odpowiedni objekt, byleby w suchej, zdrowej okolicy, chętnie [gdzieś] pod miastem, z tylą pola, by można utrzymać krowę (mamy 1-ną) i dużym sadem-ogrodem. Chętnie przystąpiłabym do spółki handlowej (sklep) żeby móc zarabiać. Za wszelkie wskazówki z góry dziekuję! Czy możnaby zajechać do Kurnika i stamtąd poszukiwać czegoś odpowiedniego? Mamy krowę i trochę mebli (szafa, stół, łózka). Serdeczne pozdrowienia i ucałowania dla Pań.

Waleria M. z Zaszkowa

Nisko 10 VI 1945″

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply