Ułani a kałmuckie mordy

W ramach rodzinnej indoktrynacji oglądaliśmy z dziećmi kiepski włoski film o papieżu z dobrymi fragmentami o kampanii wrześniowej.

Potem “Katyń”, potem “Lotną”. Potem fotosy z bitwy nad Bzurą. Po takim oglądaniu zaimplantowaliśmy w dziecięcej w wyobraźni obraz naszych dzielnych ułanów i – na drugim planie – naszych dzielnych piechurów, uzbrojonych wedle przedwojennego wzorca. Szable, lance, visy, karabiny maszynowe specyficznego, polskiego typu, hełmy francusko-polsko-kawaleryjskie, hełmy piechotne, charakterystyczne działko i rusznice przeciwpancerne, samoloty PZL P-11, czyli nasze mężne górnopłaty, bezkonkurencyjne Łosie i gorsze, acz ładne Karasie i Czaple. Broń piękna, ułani eleganccy, honorowi i szarmanccy, wzruszenie pełne, Niemcy daleko w tyle za nami i w tle. Oczywiście, nie będziemy utrzymywać, żeśmy Niemców pobili. W drugim etapie szkolenia moja mama po raz kolejny opowie wnukom o swojej ucieczce – jako małej dziewczynki – w roku 1939 na Kresy, o ludziech ginących podczas nalotów na polskich drogach, o dywersantach i Ukraińcach. W etapie trzecim zaśpiewamy “gdy w noc wrześniowę” i “deszcz, jesienny deszcz”. I tak trzymać, bo przecie zbliża się okrągła rocznica.

Dokument anglosaski

Niestety, a może właśnie na szczęście, sięgnęliśmy też po filmy dokumentalne, generalnie po to, żeby nie pływać w niedopowiedzeniach i ukonkretnić dzieje kampanii wrześniowej, nauczyć dat i faktów. Kupiłem więc jakąś anglosaską produkcję poświęconą początkom wojny. Był to w zasadzie jedyny taki film dostępny w naszym małomiasteczkowym sklepie.

Usadziłem dzieci przed komputerem (telewizora programowo nie mamy), puściłem – i szok, przede wszystkim dla dzieci, a dla mnie – zażenowanie. Anglosaska wizja naszej kampanii wrześniowej ulepiona została jakby głównie z relacji niemieckich, tudzież (jeśli chodzi o obrazy) z filmów propagandowych z epoki, wprawdzie produkowanych przez obie strony konfliktu, ale tych niemieckich – było tu jakby więcej. Cóż zobaczyły za ich pośrednictwem moje zszokowane pociechy? Najpierw, owszem, propagandową szarżę polskich ułanów, tak, przez chwilę. Ale zaraz potem dziarskich i porządnych niemieckich czołgistów, dla których jedynym problemem miał być brak paliwa, bo Polacy uciekali szybciej od transportów dowożących Niemcom ropę (tak prawie dokładnie rzekł lektor). Tu nastąpiła piękna scena: nudne i spokojne oczekiwanie bezrobotnych czołgistów niemieckich na transport ropy w zdobytym, brudnym, polskim miasteczku, pośród drewnianych chałup. Komentarza odreżyserskiego zabrakło. Scena następna: karmienie wziętych do niewoli polskich żołnierzy. Wszyscy oni obdarci, wszyscy, pojawiając się w kadrze, natychmiast podnoszą ręce do góry. Po zbliżeniu do kamery objawiają swoje oblicza – tępych i zdumionych debilów-Kałmuków. Zaraz potem z wdzięcznością chłepczą z podanych menażek porcje niemieckiej zupki. Komentarza i tu niet. Koszmar.

Dzieci siedziały przykro strwożone nową wizją polskiej armii, całkowicie sprzeczną z ich dotychczasowym wyobrażeniem. Musiałem tłumaczyć, co i jak.

Siła propagandy przemożna

Z jednej strony uderzył mnie w tym filmie zupełny brak polskiej strony widzenia. Tak jakby niemieckie, propagandowe relacje były dla anglosaskich autorów (i to w epoce po Daviesie!) bardziej godne wiary (a były chyba tylko łatwiej dostępne). Ale i tak, jakby polska legenda września 1939 roku stanowiła wyłącznie naszą lokalną tradycję; jakby prawda europejsko-światowa, ta obiektywna, okazywała się po prostu inna. Czyli taka jak na tym filmie i taka, jaka jest w niemieckich propagandówkach. Wedle tych filmów polski żołnierz nie ma w sobie nic z bohaterskiego ułana, ma za to maksimum z brudnego debila wioskowego.

Zaraz potem zastanowiłem się, jak to się też stało, że nie znałem ujęcia kampanii wrześniowej ze strony niemieckiej? Ależ nie, owszem: znałem przecież. Kilka czasopism z czasu wojny mamy jeszcze w domu, a w nich – poglądowe, faszystowskie zdjęcia. Była nawet niemiecka książeczka o kampanii 1939 roku (“Mit Mann und Ross und Wagen” – na okładce polskie konie, rozwalone wozy i jeńcy w rogatywkach), odziedziczona po niemieckim oficerze, który przed 1945 rokiem zajmował nasze mieszkanie i którą dzieckiem będąc notorycznie przeglądałem z zapartym tchem (zapodziała mi się! ach, gdzież ona?).

Rzecz jednak zastanawiająca, jak skutecznie ta niemiecka wizja została wyparta z polskiej, w tym z mojej świadomości codziennej, potocznej. Przede wszystkim myślę tu o świadomości wizualnej, czyli o naszej ikonosferze historycznej, która niezwykle silnie kształtuje nasz sposób widzenia świata, silniej niż jakiekolwiek teksty. Bo wprawdzie szeroko mówiono i pisano w PRL-u, a nawet i dziś nadal szeroko mówi się i pisze o pogardzie, z jaką Niemcy traktowali Polaków, ale wszystkie te informacje działały i działają na zasadzie cytatu, potwierdzającego, że Niemcy są jednak “be” (zresztą tak samo działała w mojej wyobraźni wspomniana powyżej książka).

Tymczasem co innego dzieje się, kiedy zobaczymy niemiecki, dobrze nakręcony film. Widz chcąc nie chcąc nagle spogląda na Polskę oczami tego filmu, czyli oczami pogardy. A kto raz ujrzy obraz obdartych, polskich żołnierzy-debili w niemieckiej propagandówce, ten go nieprędko zapomni. Nawet jeśli będzie się w swoich myślach temu obrazowi sprzeciwiał – to jednak obraz ten wrzepi mu się w wyobraźnię. Ba, nawet jeśli tekst czytany przez lektora głosił będzie bohaterstwo polskich obrońców Warszawy, Modlina i Helu (a generalnie głosił, owszem)… to i tak siła obrazu będzie bardziej przekonująca, porażająca, przemożna.

Prawda

A jak właściwie było? Jaka była PRAWDA?

No, generalnie to jednak my uciekaliśmy, a Niemcy nas gonili. Owszem, byli polscy bohaterowie, były niemałe straty niemieckie, ale prawdziwych bitew niemalżeśmy nie staczali (Bzura, Mława, Mokra, kilka innych – ileż to jest w skali tak olbrzymiego kraju?), a i te zostały przegrane dość błyskawicznie. Kampania wrześniowa polegała głównie na wycofywaniu się w porządku lub w nieporządku, albo po prostu na ucieczce, ucieczce, ucieczce. No i część polskich szeregowych mogła mieć rysy twarzy takie, jakie miała – a po traumatycznym przeżyciu klęski nabierało się podobnego wyglądu, jak część niemieckiej armii w 1945 roku (tylko, że się jeszcze nie wiedziało, że armia ówczesnych zwycięzców też będzie w 1945 roku tak właśnie wyglądać).

W końcu, powie ktoś, o co chodzi? Przecież Francuzi dostali równie błyskawicznego łupnia!

Owszem, tak, to prawda. Ale tutaj nie o taką PRAWDĘ chodzi. A ta PRAWDA, o którą chodzi, jest taka, że Francuzi mają Louisa de Funès i “Wielką ucieczkę”, a my mamy Wajdę i “Lotną”. De Funèsa wszyscy w Europie oglądają pasjami; Wajdę oglądamy my i zafascynowani Wajdą filmowcy świata całego, poza tym jednak mało kto na naszych ułanów zwraca uwagę. Więc Anglosas i tak robi taki film o polskim wrześniu, jaki robi.

I co my na to? Może warto powołać do życia Muzeum Polskiego Września ’39? A może po prostu stworzyć jakąś porażającą produkcję, któraby wdrukowałaby prawdziwy obraz września ’39 w europejskie mózgi? Pomysłów do wyboru, do koloru.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply