Uciecha z polskiej przeciętności

Czyli klasyka sarmacka po raz kolejny

Niemal wszystkie szlacheckie nagrobki, rzezane z kamienia – przynajmniej te z czasów “pierwszej Sarmacji”, czyli z wieku XVI, aż po początek stulecia – to, wedle słów z epoki, viri armati, “męże zbrojni”, figury całkowicie zakute w blachy (których to blach, dodajmy, prawie już wtedy nie używano na polu bitwy – chodziło o dobitny i piękny symbol rycerskości-szlacheckości). Tak więc mit (prawdziwy skądinąd) o wojennym pochodzeniu szlachectwa i jego zbrojnym umotywowaniu trwał przemożnie. Tym niemniej już za Kazimierza Jagiellończyka, a może i wcześniej, rycerstwo nasze niechętnie ruszało na wyprawę we żniwa. Kto by wojował w czas zbiorów? Ale czy taka niechęć do wojny to wada? Trzeba by ją raczej przedstawić jako zapał pacyfistyczny i miłość do uprawy roli. Przedstawiał więc Łukasz Opaliński w “Obronie Polski” (dziełko wydane w Gdańsku po łacinie, ku osłabieniu naszego czarnego piaru za granicą – cytuję przekład Kazimierza Tyszkowskiego):

…szlachta polska nie mieszka po miastach, to zostawia kupcom i rzemieślnikom. Każdy mieszka na wsi w posiadłościach ojcowskich, co jest wielką ochroną, jak zobaczymy, cnoty i poczciwości. Jakkolwiek siedzimy na wsi, życie nie mija nam w bezczynności, zajmujemy się sprawami Rzeczypospolitej lub pracami domowymi. Pierwsza działalność jest szlachetna, druga zaś poważna, niewinna, a miła…

No tak – Polska to było państwo szlachty żyjącej “między chłopy”, na łonie żyznej ziemi. Obok ideału szlachcica-wojaka wyrósł ideał konkurencyjny: żołnierzem miało się być z obowiązku, w razie potrzeby, ale z duszy, z zamiłowania, miało się być idealnym gospodarzem – szczyt szczęścia osiągnął ten, co to “ojczyste zagony orze pługiem”, wedle nieśmiertelnych wersów sarmackiego wieszcza, Samuela ze Skrzypny Twardowskiego. Szlachcic bytować miał “kontent z folwarku błogosławionego”, obok tego folwarku mając dwór, bynajmniej nie z “kości słoniowej”, ale taki, który zamiast w cenne materie i kruszce obfitował “w cnotę i dowcip”.

Czy prawda to była? Czy tak się działo? Po części na pewno tak. Słowa Samuela ze Skrzypny nie brzmiały w pustce, dołączały do chóru. Z jednej strony żywa praktyka wypełniała przestrzeń Rzeczypospolitej brzękiem sierpów i kos, bijących o kłosy zboża, tudzież smrodem gnojowisk i obór, woniejących zapowiedzią słodkich pieniążków, które spłynąć miały po spławieniu towaru do Gdańska; z drugiej strony praktyce tej sekundowała poetycka teoria, dorabiająca rymy wieśnym pożytkom. I tu uwaga: praktyka była czysto Polska, ale w teorii brzmiała powaga antycznego Rzymu. Słowa Samuela ze Skrzypny, które tu zacytowałem, wzięły się bowiem z Horacego (i nie tylko, ale głównie zeń), z jego epodu, który stał się w staropolszczyźnie jednym z najpopularniejszych, parafrazowanych wierszy starożytnych. Mało było dobrych poetów, co to nie popróbowali się z tym epodem po polsku zmierzyć, albo co to nie dołożyli swoich trzech groszy do poezji ziemiańskiej. Tak, taki termin: “staropolska poezja ziemiańska” ukuł się w historii literatury, i słusznie. Powstała nawet jakiś czas temu dość spora i dobrze opracowana antologia ziemiańskich wierszy, z którymi jest po trosze tak, jak z polskimi kolędami. Mianowicie, jest to aż tak żywy i płodny, i samorodny nurt sarmackiej twórczości, tak samograjny, że po dotknięciu go piórem jakimkolwiek – nawet piórem mało dobrego poety – wiersze układały się same. Samo życie, rzec by można, je dyktowało.

Zaczęło się – to znaczy dla nas, którzy nie znamy starszych ziemiańskich wierszy – od anonimowej pieśni z połowy szesnastego wieku, łączącej szczerość wyrazu z pięknem chropowatego jeszcze, poetyckiego języka:

Spokojny kąt komu Bóg dał i myśl spokojną,

Ma więcej, aniż kto by wziął świat ręką zbrojną;

Bo on na tym, co już ma, dziękując przestawa,

A temu, w kim jest chciwość, zawżdy nie dostawa….

I tak widzę, kto teraz mieszka swój wiek doma,

Chocia i w tym pałacu, gdzie na wierzchu słoma,

Ujdzie wiele frasunków, wiele rzeczy wzgardzi,

Może na tych nie patrzyć, co są ludziom hardzi…

Zaraz potem pójdzie pieśń Panny XII z “Pieśni Świętojańskiej o Sobótce” Jana Kochanowskiego:

Wsi spokojna, wsi wesoła,

Któryż głos twej chwale zdoła?

Kto twe wczasy, kto pożytki

Może wspomnieć za raz wszytki?

Pierwsze słowa tej pieśni stały się przysłowiem i aż odbiły po wiekach cytatem w “Weselu” Wyspiańskiego: “Niech na całym świecie wojna, | Byle polska wieś zaciszna, | Byle polska wieś spokojna”.

No a teraz jest problem. Bo nie mogę, choćbym chciał, a chcę, podać jakiegoś jednego tylko utworu, który byłby najgodniejszy umieszczenia pośród ziemiańskich pieni klasycznosarmackich. Zbyt wiele spośród nich mi się podoba, zbyt wiele trafia w sedno. Byłby tu przede wszystkim ciągle i dalej Kochanowski, którego fraszkę na dwór w Czarnolesie należy znać na pamięć (“Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje…”), a to samo powiedzieć należałoby o jego fraszce na lipę (“Gościu, siądź pod mym liściem..”). Weźmy i dźwięczące strofy Sebastiana Fabiana Klonowica z “Flisa”:

…Lecz miła Polska na żyznym zagonie

Zasiadła jako u Boga na łonie.

Może nie wiedzieć Polak, co to morze,

Gdy pilnie orze…

Tu gumna w szczyrych polach stoją hojne,

Tu wzor bogaty, tu żniwa spokojne,

Tu chłopek wesół, bo pewnie ma wszytko,

Kiedy ma żytko…

Weźmy i “Waletę włoszczonowską” Kaspra Miaskowskiego, który żegna się w niej ze swoim dworem i gospodarstwem, i podobne w temacie, a jakże wzruszające “Żegnanie z ojczystym gajem” Wespazjana Kochowskiego, który później jeszcze, w swojej genialnej “Psalmodii Polskiej”, oddał Bogu chwałę “za sztukę chleba” darowaną jemu, skromnemu szlachcicowi-ziemianinowi, który nazywa się tutaj z dumą człowiekiem sprawiedliwym. Ów “sprawiedliwy” to w wersetach Kochowskiego ziemianin przeciętny – ideał człowieka, taki który nie chce mieć więcej, niż ma, bo ma – jak sądzi – wystarczająco dużo od Boga, więc żyje na wsi, gardząc tymi, co cisną się na wielkie dwory i których mamią źle nabyte “Fortuny”:

Miejże w nazwisku, bogaczu, Boga: ja Go w złotej mierności szukam i tą drogą do Niego przejść usiłuję.

No tak, tak, właśnie. Zapomniałem zupełnie dodać na samym początku, że cechą idealnego ziemianina miało być stoickie zadowolenie z własnego żywota i umiar. Brak chęci wyruszania gdzieś daleko – skoro tu jest tak dobrze, choć skromnie. Radość z prostej “sztuki mięsa z chrzanem”. Radość z wołów, które wieczorem po pracy powracają do zagrody. No i bardzo ważna radość – z dobrego przyjaciela, czyli małżonki, która rodzi piękne dziateczki i jest gospodarna. In summo: uciecha z polskiej przeciętności, ideał złotego środka. Kochowski wyraził to poważnie i pięknie, Wacław Potocki dał na ten sam temat gawędkę godną nawet jakiegoś romantyka, takiego Pola czy Syrokomli – o spotkaniu wielkiego pana, czyli magnata, ze szlachcicem skromnym, właśnie tym przeciętnym, zwanym we wierszu “ziemianinem”. Gawęda to kulinarna przede wszystkim, ale w rezultacie ogólnowydźwiękowa. A zatem wpierw –

Pan przed chudszym powiada,

Jakim dostatkiem jada:

“Jednako po wszytkie dni,

I w święty, i w powszedni

Tak zimie, jako lecie:

Kuropatwa w pasztecie

Okrom drobnej ptaszyny,

Cymenty i zwierzyny…

Wszytko słodko, gorąco.

Korzenno i pocąco…

Wety zawsze z apteki,

Nie z krakowskiej, z dalekiej.

W posty łosoś, pstrąg, druga

Ma swe miejsce czeczuga…

Ziemianin, słuchając, od razu domyśla się, że “pan” żyje nieekologicznie. Więc:

“Nie boli główka z rana?” –

Pyta ziemianin pana.

Okazuje się, że boli, a nadto, bo:

“…częste z wątroby

Dokuczają choroby…

Podagra trapi nogę,

Że i sypiać nie mogę…

Gdy weźmie scyjatyka,

Precz trębacz, precz muzyka.

Do stołu mi nie zagra;

Precz, gdy łomie chiragra.”

Ziemianin wnioskuje, że wszystko to z niezdrowego trybu życia – i przedstawia swoją receptę na “zdrową żywność”: “Chwała Bogu – ów na to –

Że się nie mam bogato!

Ledwie mięso w niedzielę,

I to skop albo cielę.

Kurkę od święta chować –

Nie masz za co kupować.

Możeli być ogórek,

Odmówiwszy paciórek.

Gąska, będą li goście,

Śledź, grzanki, grzybki poście.

Groch, kapusta, słonina –

Pasztet u ziemianina.

Dzięki takiemu menu, rzecze ziemianin –

Śpię smaczno, choć ubogo,

Nie boję się nikogo,

Nie dłużenem nikomu,

Sól i chleb zawsze w domu…

Choć szlachcic na zagrodzie –

Siędzie przy wojewodzie…

Na koniec prywatny mój zachwyt. Nie nad Kochanowskim, ale nad jego bratem, zarazem ojcem genialnego Piotra. Spłodził niewiele (nie licząc geniusza) – kilka krótkich wierszyków, tak zwane “Rotuły do synów swych”, poetyckie napominania-testament. Po jego śmierci ogłosiła drukiem te wierszyki jego żona. To rodzaj stoickiego manifestu. Nic tu wprawdzie nie ma o uprawie roli, ale nie szkodzi – jest to właśnie idealny komentarz do wieśnego bytowania. Tenże proponuję wpisać do zestawu sarmackiej klasyki:

Mogłem być znaczny na świecie

I bogatszy w swym powiecie.

Dostałoby się też było,

By się było tym bawiło,

Albo urzędu jakiego,

Albo chleba kapłańskiego,

Albo wioski od klasztora,

Albo jurgieltu od dwora.

Ale cel mego żywota

Nie był zbierać siła złota

Ani panom zastępować,

Ani uboższe hołdować,

Ale słuzyć Bogu cale,

A przestawać na swym male,

I wolej pańskiej pilnować

I na on świat się gotować.

Widziałem ludzkie starania,

Próżną pracą frasowania,

Nietrwałej władzy tytuły,

Wsi, korony i infuły,

O które nigdy nie dbali,

Którzy Boga miłowali;

I ci, którzy mądrzy byli,

Takiemi rzeczy gardzili.

Więc-em ja też obrać wolał,

Com lepszego być rozumiał:

Bać się Pana Boga swego

Przez wszytek czas wieku mego,

Który nagrodę mej cnocie

Uczyni w przyszłym żywocie,

Gdzie mię już grzech nie sfrasuje

Ani złośnik pohołduje.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply