Taki jest los wojska w kraju, gdzie żadnej pomocy, nawet dróg i przepraw dobrych na obywatelstwie wyprosić nie można.
Powracam do tego, co nastąpiło w rok po Konstytucji 3 maja. Czyli do zdrady i do wojny z Rosją.
Mohort, kresowy czciciel hetmanów
Nad trasie ruskiej inwazji miał swoje stanowisko stary oboźny – Szymon Mohort. Późniejszy bohater Wincentego Pola i legenda Kresów, ale wcześniej, co do nazwiska – nie legenda, lecz postać prawdziwa. On istniał rzeczywiście. Wedle Pola – a raczej wedle wysłuchanej przez Pola gawędy hrabiego Ksawerego Krasickiego – Mohort był staro obyczajny. Dlatego tradycyjnie bardziej poważał hetmana niż króla:
Tak zaś wysoko zasługi oceniał,
Że po pacierzu, sercu w upominek
Imiona wszystkich Hetmanów wymieniał,
A potem mówił „Wieczny odpoczynek” […]
A kolej dziejów miał tak ułożoną,
Żeby i we śnie dokończył jej pono.
„Klemens Branicki!” – tu się zwykle wstrzymał –
To już ostatni! – dodawał powoli –
„To już ostatni! Panie! i to boli…”
Hetman, zdrajca Kresów i Boruszkowce
Kiedy nastąpiła inwazja, nasi poczęli się cofać. Pewno ku przerażeniu Mohorta hetman Branicki (ale już Franciszek Ksawery, nie Klemens) jechał za rosyjskimi wojskami i jako znający najlepiej teren wskazywał im drogę w głąb Ojczyzny. Mohort był w armii koronnej; w przeciwieństwie do armii litewskiej, koronna cofała się w porządku, walecznie, z epizodami bohaterskimi. No, ale cofała się, bo nic innego jej nie pozostawało.
W czerwcu nasza ariergarda pod wodzą Michała Wielhorskiego poszła na Połonne, za księciem Józefem. Za ariergardą – szybko kroczył ruski generał Kachowski. Miał przewagę w liczbie żołnierza i armat, z nim też był wspomniany hetman Branicki. Kachowski pisał o nim wtedy do Katarzyny: „dla żarliwości swojej w służbie Waszej Cesarskiej Mości będzie mi towarzyszył pod Połonne”. Ale żeby dotrzeć do Połonnego, trzeba się było przeprawić w Boruszkowcach przez groblę na rzece Derewiczce. Opowiadający w poemacie Pola podwładny Mohorta – opowiada:
Gdyśmy na groblę weszli boryszkowską,
Już się zdawało, że z pomocą Boską
Ujdziem szczęśliwie. Poczęło się mroczyć…
Spieszno nam było, więc trochę w nieładzie
Zbite szeregi jęły się w bród tłoczyć. […]
Nasi byliby zdążyli, ale… jak to napisał Wielhorski do księcia Józefa: „taki jest los wojska w kraju, gdzie żadnej pomocy, nawet dróg i przepraw dobrych na obywatelstwie wyprosić nie można”. Bo niestety, doradca księcia Józefa, jak pisze Wielhorski, „skierował” ich „na drogę najniemożliwszą”. Znów Pol:
Wtem straszny łomot i tysiączne głosy
Wojennej trwogi wzbiły się w niebiosy.
– Co tam?!
– Na przedzie most się nagle zwalił,
A nieprzyjaciel w tejże samej chwili,
Gdyśmy się z trwogą na groblę wtłoczyli
Z tyłu, w kolumnę, ze trzech dział wypalił;
I na trzech liniach czysto jak po miotle,
A koło mostu zawrzało jak w kotle.
No tak. Most, nie opatrzony należycie, zwątlał pod kopytami rumaków kawalerii narodowej, aż wreszcie załamał się pod wozem z amunicją. I wtedy, jak znów napisał Wielhorski do księcia:
Bagaże przegrodziły nam przejście na boruszkowickiej grobli. […] Oto jestem odcięty od połowy wojska. […] Jestem w bezmiernej rozpaczy, ale z naszymi ludźmi potrzeba stracić honor i opinię. Idę dać się zabić.
Na naprawę mostu nie było czasu, wyrywane ze młyna części odrzwi i drewniane bale nie na wiele się zdały. „Groblę, oślizłą ulewą i krwią rozlaną, ustawicznie ryły pociski, zawalały wozy rozbitego taboru”(to już nie Wielhorski, ale cytat z klasyka – Adama Wolańskiego monografii „Wojna polsko-rosyjska 1792 roku”). Pod takim ogniem nie dało się mostu udrożnić.
Ostatnia szarża Mohorta
A jednak, choć nasi mieli odwrót odcięty – i choć byli pod ostrzałem – stawili opór, walcząc „jak lwy”. Aż dziw bierze, że idący na nich liczniejsi grenadierzy jekaterynosławcy, przyjęci okrzykiem „hurra”, kartaczami i kontratakiem, dali nogę sądząc, że Polakom przyszły w pomoc jakieś posiłki. Raźno poczynał sobie niejaki szeregowy Joachimowski, „rodem Moskal”, ale w polskiej służbie, który osobiście opanował młyn i wypłoszył nieprzyjaciela z przedpola (dowódca wystąpił dlań potem o nobilitację i awans na towarzysza). Ale Wincenty Pol pisze tu przede wszystkim o swoim Mohorcie. Że w tymże momencie:
Po trupie Mohort przedarł się na siłę […]
I krzyknął: „Baczność! Równaj się szóstkami!”
W połowie grobli ta mogiła stała
I gdy komenda z jej wierzchu zagrzmiała,
Każdy zrozumiał, że pójdziem na działa.
Mohort pójść miał pierwszy:
Z dział uderzono, i w szarym obłoku
I wódz i oddział zginął nagle oku…
…i pierwszy polec:
Czekamy chwilę – koń Mohorta wraca…
A Ostaszewski – „Teraz na nas praca!
Marsz!”
Pol rzecze, jakoby po śmierci bohatera druga szarża kawalerii narodowej wzięła ruskie działa i że dzięki temu nasi mogli wycofać się w spokoju. Prawda była niestety inna. Polski kontratak załamał się w morderczym ogniu moskiewskich dział. Potem zdołano już tylko zatopić w błocie własne armaty, a reszta wojska przekradała się w pojedynkę, brnąc po pas w bagnie.
Podzwonne
W niedalekim klasztorze ojców bazylianów Mohort miał osobną celę, starannie pod jego nieobecność opieczętowaną, w której przechowywał pewne swoje cenne rzeczy i w której przemieszkiwał podczas dorocznych rekolekcji. I oto po boruszkowickiej potyczce przybył nagle z tego klasztoru do wojska polskiego ksiądz Rektor. I opowiedział, że w dniu potyczki na grobli –
Przed samą wieczerzą,
Strwożeni bracia korytarzem bieżą,
Więc ich wstrzymuję i pytam, a oni
Mówią że dzwonek loretański dzwoni
W pana Mohorta celi, choć zamknięta.
Patrzę na pieczęć, w istocie nietknięta,
Więc rzekłem braciom: Oto palec Pański…
Od wszego złego w modlitwie obrona…
A gdy nas wzywa dzwonek loretański,
Módlmy się bracia – to pan Mohort kona!…
I co z tego
Dzięki Polowi kompromitująca klęska roku 1792 zyskała, prócz istniejących już (książę Pepi, Kościuszko) jeszcze jedną krzepiącą legendę. Jak inne – tak i ta jest przesadzona, przemalowana, acz może od niejednej innej piękniejsza. Takie prawo legend. Ta jednak prócz piękności ma jeszcze dwie cechy szczególne: raz, że została zapomniana, a dwa, że głównym bohaterem czyni człowieka zasad żelaznych i katolickich, innych, niż masońsko-oświeceniowo-rewolucyjne lub rozpustne, jakimi kierowali się – tu się nie oszukujmy – liczni nasi narodowi bohaterowie końca XVIII stulecia. Dlatego legendę Mohorta szczególnie przypominam.
Jacek Kowalski
Nie znałem tej historii, chętnie przeczytam więcej o podobnej treści.