Salomon pasyjny

klasyka marszałkowska

Warszawiakom nie muszę chyba rekomendować, ale zarekomenduję mimo wszystko – różni są wszak Warszawiacy – natomiast Niewarszawiakom zarekomenduję zwłaszcza: kościół bernardynów na Czerniakowie, tuż przy tak zwanej Bernardyńskiej Wodzie – jeden z nielicznych stołecznych obiektów dawnej sztuki, który w czas II wojny światowej, o dziwo, w zasadzie nie ucierpiał. Rekomendować go trzeba jednak, bo okolica jest dość ohydnawa i stanąwszy nawet na wprost niego trudno od razu domyślić się, co za cudo mamy przed sobą. Do kościółka zresztą przylega nie tylko klasztor – tuż obok stoi kościół nowy, nieco chyba większy, bodaj betonowy, do starego wprawdzie dość dostosowany, bo jak ów stary, zaprojektowany na planie centralnym, z kopułą. Ale dopiero wszedłszy, zobaczymy świetne polichromie, gry z przestrzenią, jakie prowadził architekt świątyni – Tylman van Gameren – i niesłychanie dopieszczenie drewnianego i niedrewnianego wyposażenia tej cudownej architektury.

Kościół, choć niewielki, łączy w sobie wiele rzeczy, ileś aspektów ówczesnej sztuki. Zarazem daje wyraz zarówno pysze fundatora (budowla niezwyczajna i świetna), jak i jego skromności (budowla niewielka, z bardzo skromnym grobem fundatora), jak i jego wspaniałomyślności (budowla ofiarowana przez fundatora zakonnikom). Wspomniany fundator, stojący nad grobem (choć całkiem niestary jak na nasze obecne przekonania) – a był nim marszałek Stanisław Herakliusz Lubomirski (1641-1702) – pisał o swoim fundacyjnym zamiarze następująco:

Tandem też już ku starości et ad sanctiora aedificia obracam staranie, kościół zmurowawszy w Czerniakowie świętemu Antoniemu z klasztorem Ojcom Bernardynom naznaczonym i najbardziej mię proemit, abym go dla chwały Bożej jak najprędzej dokończył. Nie będzie wielki, ale żadnemu w piękności roboty nie ustąpi z polskich, z kopułą na śrzodku i chórem dla księży oktogonalnym, nie zwyczajną plantą.

Zanim to Marszałek napisał – zrobił świetną karierę polityczną i literacką. Syn bożyszcza szlachty, rokoszanina Jerzego Sebastiana, nie potrzebował wcale literackiego poloru, aby zabłysnąć na polskim firmamencie. Fortuna ogromna, polot umysłu znany, powodzenie planów politycznych wiadome, uwielbienie szlacheckiej społeczności niepomierne – czegoż mu brakło? Och, na pewno brakło mu Cnoty, którą w licznych własnych dziełach literackich wychwalał i o którą apelował – tak, tej na pewno mu brakło, czy raczej cnót różnych: od Roztropności poczynając, na Czystości kończąc. Wszak miał metresy, lubił uciechy, królowi bruździł. Tym niemniej posiadł chyba cnotę Mądrości – przynajmniej teoretycznie, tak jak Salomon, który pod koniec życia doznał rozpustnego obłędu, ale mądrość jego nie przeminęła, bo pozostała na piśmie i dała dobry przykład potomnym.

* *

Stanisław Herakliusz jako literat tworzył z początku pod dyktando mistrzów baroku typu Giambattista Mariniego; wychodziło mu to doskonale. Z czasem zaczął bardziej filozofować, a jeszcze później – wpadł w ton pokutny. Gdy przeszedł próg czterdziestki, a zatem wedle ówczesnego mniemania, był o krok od starości – wpierw podsumował swe dotychczasowe literackie doświadczenia i wydał drukiem to, co dotąd spoczywało w szufladzie (jak się rzekło, do sławy poezja nie była mu koniecznie potrzebna, więc się z publikacjami nie śpieszył). I tak w roku 1683 wydał drukiem traktat o naukach i sztukach “Rozmowy Artaksesa i Ewandra” oraz poemat “Tobiasz wyzwolony”, w którym temat biblijny opracował w stylu dwornego (choć pobożnego) romansu, rymując go kunsztowną oktawą, dał też wkrótce do druku rymowany katechizm – “Teomuzę” i łacińskie, filozoficzno-moralizatorskie “Adverbia Moralia”. I na tym skończyły się jego publikacje ogłoszone za życia, bo następne dzieła poszły w obieg bez prasy drukarskiej, w formie rękopiśmiennej. Ale w nich to właśnie nastąpił prawdziwy przełom, zaczęła rodzić się nowa pod względem gustu polska poezja – ta poezja pobożna, którą Polski Salomon zaciążył nad całym następnym stuleciem: “Poezje Postu świętego”, “Eklezjastes” i “Decymka myśli świętych”. Choć wszystkie wydane już po jego śmierci, doznały niesłychanej popularności, w wieku XVIII wychodząc drukiem wielekroć i dając wzór do naśladowania mnóstwu pomniejszych rymotwórców.

“Poezje postu świętego” są zbiorem ponad pięćdziesięciu epigramatów, poświęconych Pasji Chrystusa, do których dołączone zostały pisane oktawą “Rytmy o Krzyżu Świętym” i “Sonet na całą Mękę Pańską”. Średniowiecze przeplata się tu z barokiem: tematy są bardzo tradycyjne, ale ich opracowanie “nowoczesne”, z użyciem świetnych i jakby nieco świeckością trącących konceptów. Na przykład “Rytmy” zaczyna apostrofa do Muzy, która “często przez lasy wspaniałe” biega “z fauny”. Za tym klasyczno-rzymsko-greckim wyrażeniem postępuje lista wszelkich drzew świata, jakby rymowana ich litania – a żadne z nich nie okazuje się godne porównania z Drzewem Krzyża. I tylko to ta oszałamiająca kaskada słów zawiera. Na przykład:

“Już za nic cedry i wonne cytryny,

Za nic wyniosłe cyprysów kolosy,

Precz bujne palmy, okryte jedliny!

Sosny i świerki niech swe zwieszą nosy;

I mocne dęby, i chude olszyny,

Obwisłe brzozy, i z swej tłustej rosy

Pyszne oliwy, i lipy odziane,

I pomarańcze owocem rumiane.”

“Eklezjastes” z kolei to surowy, acz rymowany przekład biblijnej księgi o marnościach świata doczesnego. “Decymka myśli świętych” składa się zaś z dziesięciu elegii pokutnych. Chyba dopiero w tym ostatnim dziele Lubomirski przestaje być poetą, który zza rymowanej szaty swoich dzieł – obojętnie, świeckich, czy religijnych w treści – raz po raz “puszcza oko” do czytelnika, jakby nieco dystansując się od snutej przez siebie opowieści, nawet jeśli snuje ją szczerze i na poważnie. Wreszcie zamiast kogoś, kto panuje nad emocjami, bo uważnie myśli, rozważa, kontempluje – pojawia się pod piórem Pana Marszałka człowiek tout court, wypowiadający swoje bóle niby wprost, bez maski, bez literackiej pozy. Mimo, że i tu pojawi się apostrofa do Muzy:

“Stań dziś u grobu, zagrzeb się w popiele,

Zaproś do rady śmierci ludzkiej śmiele!

Weź za inkaust łzy (o święta pokuto!),

Za pióro, kamień co rysuje, dłuto;

Miasto papieru weź śmiertelną chustę,

Tam się wyrażą czyny twoje puste.”

Zaczem autor pocznie wołać w pierwszej osobie, bezpośrednio:

“Wołam i krzyczę, i głosu dobywam,

Wrzeszczę, przykrzę się, twarz łzami umywam […]

A w elegii ostatniej, dziesiątej:

“Wołam – ulecz mię, receptę tę pisząc,

Którejem przedtem nie zażywał grzésząc.

Na bóle głowy z Twoich cierni ości

Wzywam, Twej męki na me nieprawości.

Na ręce, nogi, gwoździ Twych nie żałuj!

Na grzbiet Twych biczów, na krzyże krzyż daruj,

Na garło żółci, na serce Twej włóczniej!

Daj krew swą! a ja nie chcę nic oprócz niej.

Zmiłuj się Boże! i jakom krew Twoja,

Niech znajdzie folgę w bólach dusza moja!”

* * *

Marszałek był jak wielka, cudna zapona, spinająca dwie poły sarmackiego płaszcza: jedną jest owa poła wieku XVII, potęgi i rozhulania; drugą jest owa poła osiemnastowiecznej słabości, ale i pobożności. Jedna poła – to ostatnia wielka karta polskiego “marnizmu” i ostatni z prawdziwie wielkich poematów epickich pisanych oktawą, i ostatni z ważnych poematów łacińskich. Druga poła – to nowa, autentyzmem przeżycia tchnąca poezja religijna, to nowy, a mający przed sobą ciekawą przyszłość romans pobożny, to wreszcie pierwszy polski traktat literacki.

* * * *

Z klasycznych lektur – proponuję jeden z najbardziej skondensowanych polskich sonetów, zamykający “Poezje postu świętego” – “Sonet na całą Mękę Pańską”. Czytajmy:

Stanisław Herakliusz Lubomirski

SONET NA CAŁĄ MĘKĘ PAŃSKĄ

Wielkiej miłości i nieogarnionej

Tryjumf, czy piekła łupy, czy mogiły

Zawisnej śmierci, czy niebieskiej siły

Są cudem męki, co zniósł Bóg wcielony?

*

Noc, myśl, strach, pot, krew i sen zwyciężony,

Zdrada, powrozy, zły sąd i niemiły

Twarzy policzek, i rózgi, co biły,

Słup, cierń, krzyż, gwóźdź, żółć i bok otworzony –

*

Są to dobroci dary, a nie męki,

Nie dary, ale łaski źródła żywe,

Nie źródła, ale Boskiej cuda ręki;

*

Tej ręki, co nam zbawienie szczęśliwe

Z swych ran wylała, za które niech dzięki

Oddaje serce, o dobro prawdziwe!

[wedle: Stanisław Herakliusz Lubomirski, Poezje zebrane, t. I-II, wyd. Adam Karpiński, Warszawa 1996]

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply