Raduje się serce

Dlatego coraz fałszywiej brzmią pieśni w naszych kościołach, albo też dlatego tym ciszej jest na mszy.

Wic

Wśród muzyków kursuje taki wic: “naukowcy stwierdzili, iż najdoskonalszym rodzajem muzyki jest muzyka chóralna; dowiedziono jednocześnie, że jedyną publicznością zdolną ją docenić i ją zrozumieć są jej wykonawcy”.

Dowcip ów złośliwy bije w zamyśle w katujące publiczność chóry parafialne i szkolne; da się jednak odnieść do śpiewania w ogóle. I wtedy zyskuje drugi, pozytywny sens: wynika zeń bowiem, że ludzie wspólnie śpiewający automatycznie tworzą pewną wspólnotę i kojąco wpływają na siebie; bo jak człek zaśpiewa “raduje się serce, raduje się dusza” – to rzeczywiście się serce i dusza rozraduje, a poczucie wspólnoty wyższych celów i ideałów – rośnie. Rzecz bardzo ciekawa, wbrew pozorom. I zresztą opracowana przez teoretyków muzyki, muzykologów i muzykoterapeutów, których pism niestety nie zgłębiałem, ograniczając się do doświadczeń własnych i mego Dziadka…

Śpiewanie przodków naszych

…a Dziadek mój i opowiadał mi, i zapisał, że u początku wieku XX w naszym domu w Kórniku śpiewało się –

“…przy udziale wszystkich członków rodziny… pieśni religijne, szczególnie matka popisywała się swym pięknym głosem – także w piosenkach ludowych i innych, które wyniosła ze swego domu i z uczestnictwa w [kołach] śpiewaczych… Jednak dość często śpiewaliśmy także pieśni narodowe. Śpiewanie tych pieśni wywoływało zwykle pewien patriotyczny nastrój, postawę…”

Śpiew wspólny – prowadził do zespolenia, wspólnego myślenia, współodczuwania. Dlatego Dziadek, będąc już w wieku podeszłym, narzekał czasem (acz bez natręctwa), że ludzie przestali śpiewać, że wolą słuchać radia, to znaczy: byle czego, tego, co akurat “leci”. Że kiedyś piekarz (nasz sąsiad) sam sobie podśpiewywał, i że słychać było na podwórku jego wesoły głos; że w warsztacie obok nuciło się piosenki i każdemu zaraz milej się robiło. Natomiast “teraz” ludzkie, naturalne głosy zagłusza cudzy głos syntetyczny. A przecież te refleksje (owo “teraz”) odnosiły się do lat 70. ubiegłego wieku, kiedy nie istniały jeszcze łokmeny i diskmeny…

Łokmeny nasze

…jak zaś diskmeny, łokmeny i na koniec empetrójki nastały (w Polsce – zaledwie w kilkanaście lat po zapisaniu wspomnień Dziadka) – ujrzeliśmy nowe i pogłębiające się zjawisko: ludzi nie tyle połączonych ze sobą wspólnym repertuarem, co odciętych od świata barierą indywidualnego dźwięku; chodzących po ulicach, stojących i siedzących w autobusach, tramwajach i w pociągach, choć w tłumie, ale niejako poza społecznością, z dala od innych. Odtąd muzyka zamiast integrować ludzi znajdujących się w bliskości fizycznej, łączy odbiorców tkwiących w sieci na odległość (więc łączy fikcyjnie), spiętych wyłącznie więzami elektronicznymi, nie ciepłem krwi i głosu znajdującej się obok osoby.

Śpiewanie nasze

I tak integrujące niegdyś śpiewanie wspólne – powoli zamiera. Lud prosty, niegdyś powszechnie śpiewający – przerzucił się na łokmeny i diskdżokejów. Wśród elity wykształconej lekko starszej pokutuje zaś mniemanie, iż ludzie śpiewać nie umiejący, śpiewać nie powinni. Co jest fałszem i daje efekt globalnie ujemny. Nie umie wszak śpiewać ten, kto nie śpiewa: tylko amatorska praktyka (praktykowana nawet na przekór trudnościom) czyni z człeka głuchego – człeka śpiewającego. Z kolei wśród elity młodszej wspólne śpiewanie bywa traktowane jako obciach. No, bo – jak powiadają wielcy muzycy – jakąż wartość artystyczną maja utworki typu “Raduje się serce, raduje się dusza”?

Dlatego coraz fałszywiej brzmią pieśni w naszych kościołach, albo też dlatego tym ciszej jest na mszy. Ludzie nucą półgębkiem, a organiści poczęli zapodawać coraz mniej zwrotek, niekiedy ograniczając się po prostu do jednej. Znam parafię, w której ksiądz zwolnił organistę i zakazuje ludziom śpiewać, ma za to przy ołtarzu klawiaturkę i naciskając odpowiednie klawisze włącza nagrania pożądanych kawałków.

Coraz rzadziej też w kościele śpiewają głośno mężczyźni. Dlatego dominikanin, ojciec Jan Góra ma w chwalebnym zwyczaju dyscyplinować milczących (“faceci pod chórem, jaj nie macie?”), a że czyni to konsekwentnie od wieeeelu lat, obecnie kościół dominikanów w Poznaniu wypełniają donośne basowe głosy męskie w proporcji odpowiedniej do cienkich głosów damskich.

Środowisko narzekające czyli przesada moja

Pewnie, że troszkę przesadzam i demonizuję. Jednak troszkę trzeba przesadzić, aby uzmysłowić problem, który istnieje. Ale że przesadzam, to fakt. Przesadzam, bo mówiłbym prawdę, gdybym to tylko ja narzekał. Tymczasem ludzi narzekających na nieśpiewanie ogółu jest całkiem sporo. Już sam przykład narzekającego ojca Jana pokazuje, iż reakcja na stan rzeczy doprowadziła gdzieniegdzie do skutków pożądanych. Zwłaszcza w duszpasterstwach. Jednakowoż niegdyś śpiewanie odbywało się w sposób naturalny w rodzinie – było oczywistym momentem zespolenia rodzin, pokoleń, społeczności. Obecnie musi być promowane zewnętrznie. Niech więc będzie promowane.

Promocja ideału kresowego

Idealnym efektem tego promowania byłby wedle mnie efekt kresowy. To znaczy: niegdyś oglónonarodowy, obecnie w formie przetrwalnikowej istniejący chyba tylko na Kresach (i to niektórych). Jak wygląda ów ideał, przykład podam.

Mój bliski znajomy jest zapalonym pedagogiem-historykiem-patriotą (wciąż jest trochę takich); w latach 90. zatrudniono go w kuratorium. W kolejne wrześnie pakował do plecaka kredki, linijki, zeszyty i patriotyczne śpiewniki, brał urlop i ruszał kresowym szlakiem po Litwie, Łotwie i Estonii, docierając po trapersku do małych, prowincjonalnych, polskich szkół. Był osobą prywatną, ale witano go wszędzie jako “Kuratora z Polski” z otwartymi ramionami, kazano przysłuchiwać się lekcjom i lekcje prowadzić. Potem rozdawał prezenty. Już w pierwszej szkole każdy drobiazg okazywał się dla rewelacją, śpiewniki zwłaszcza. dzieci chwytały je łapczywie i przeglądały z okrzykami: “a, to znamy! a! to też, a tamto…” W znajomym odezwał się rasowy pedagog. “Znacie?” – rzekł – no, to jak już macie śpiewniki, to zaśpiewajcie!”

Wtedy dzieci z a m k n ę ł y śpiewniki, z pietyzmem schowały je do tornistrów – i zaśpiewały, aż się szkoła zatrzęsła.

Raduje się serce, raduje się dusza. Niestety – nie zdarzyłoby się to chyba w żadnej ze szkół na ziemi wolnej dziś Rzeczypospolitej.

Jacek Kowalski

– – – – – – – – – –

POST SCRIPTUM czyli OGŁOSZENIE:

SZANOWNI A ZACNI!

Zapraszamy do wspólnego pienia PIENI NARODOWYCH – w miejscach i okolicznościach znaczących. Robimy to zresztą co roku w gronie przyjaciół i znajomych, tak że nowość żadna. Śpiewniki będą rozdawane, ale można je też będzie wydrukować z internetu (zapodamy w ciągu najbliższych tygodni). W tej chwili niekompletna jeszcze lista koncertów przedstawia się następująco:

PIENIA NARODOWE WSPÓLNIE PIANE:

piątek 6 X: ZAMEK KÓRNICKI

godzina 19.00

WSTĘP WOLNY i wskazany

sobota 7 X: PAŁAC DZIAŁYŃSKICH w POZNANIU

Rynek Starego Miasta 78/79

godzina 17.00

WSTĘP WOLNY i wskazany

wtorek 10 listopada: GÓRA KALWARIA k/Warszawy

kościół parafialny pw. Najświętszej Maryi Panny

w godzinach wieczornych

(szczegóły w dniach najbliższych)

WSTĘP WOLNY i wskazany

środa 11 listopada: WARSZAWA , restauracja ŻYWICIEL

Plac Inwalidów 10

w godzinach wieczornych

(szczegóły w dniach najbliższych)

WSTĘP BILETOWANY i wskazany

piątek 13 listopada: KAPITULARZ FARY POZNAŃSKIEJ

na Starym Mieście w Poznaniu

wejście przez wieżę, od ulicy Gołębiej, na wprost wylotu ul. Klasztornej

godzina 20.00

WSTĘP WOLNY i wskazany

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply