Praktyczny Żółkiewski

Mrok, cisza, stukot trzech par obcasów po kamiennej posadzce, odbijający się w tej ciszy echem. Matka w czerni prowadząca dwu chłopaczków odzianych w czerwone kontusiki przez kościelną nawę, aż do marmurowego grobowca.

Ledwie nauczyli się “abiecadła”, a ona już każe im wodzić palcem po literach: “O quam dulce et decorum pro Patria mori” (tak zapamiętał to jeden z chłopaczków – niedokładnie) – czyli “Jakże słodko i zaszczytnie umrzeć za Ojczyznę”. To Horacy. Tym horacjańskim duktem matka opowiadała synkom, jak to ich pradziad, hetman Żółkiewski, leżący w tymże sarkofagu, położył głowę pod Cecorą z rąk niewiernych, właśnie za Ojczyznę. Jeden z synków – Jan mu było – położy potem niewiernych mostem, dokumentnie i nieodwołalnie, i wówczas na nagrobku pradziada każe dopisać wers z czwartej księgi “Eneidy”: “Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor”, to jest: “Niechaj powstanie mściciel z naszych kości”.

Obraz jakże bogoojczyźniany, jakże romantyczny, jakże wydawało by się ckliwy, ulizany, oczywiście dokładnie odpowiadający dziewiętnastowiecznym gustom i na dziewiętnastowiecznym płótnie Walerego Eliasza-Radzikowskiego odmalowany. Tym niemniej gust dziewiętnastwieczny zadłużył się tego razu całkowicie u rzymskiej duszy Żółkiewskiego i u siedemnastowiecznych źródeł, w tym u jego sarkofagu w kolegiacie w Żółkwi. To nie Radzikowski, tylko rzeczywistość: rzymska, poważna, wcale nie ulizana. Tym niemniej – rzeczywistość wykreowana. Zdajmy sobie z tego sprawę. Hetman przewidywał swoją śmierć i zaplanował to, co miało przyjść po niej. Dlatego cytował w swoich wcześniejszych pismach Horacego, dlatego pisał w testamencie:

A jeżeliby w Wołoszech, albo gdzie za granicą śmierć Pan Bóg przysłał, tamże pogrześć grzeszne ciało moje, a na temże miejscu mogiłę wysoką usuć; nie dla ambicyjej jakiej mieć chcę, ale żeby grób był kopcem Rzeczypospolitej granic, żeby się potomny wiek wzbudzał do pomnożenia i rozszerzania granic państw Rzeczypospolitej.

No i stało się. Zginął pod Cecorą, na miejscu jego śmierci usypano mogiłę, ciało spoczęło w kolegiacie w Żółkwi. Smutek, żal, żałobne echo trzech par obcasów stukających w kamienną posadzkę. A więc… żałoba narodowa? Ciemna suknia Teofili Sobieskiej, matki Marka i Jana, odmalowana na obrazie Radzikowskiego tak by sugerowała…

Ależ przecież nie! Zdajmy sobie sprawę z tego, że wyreżyserowana śmierć Żółkiewskiego miała cel zgoła nie żałobny, tylko triumfalny. Tak chciał hetman. I udało mu się. Efektowna śmierć w dobrej sprawie miała uwieńczyć żywot człowieka sukcesu, uwieńczyć nie tylko sama sobą, także komentarzem, przez samego nieboszczyka skomponowanym. I zniweczyć niedoskonałości jego żywota, przesłonić je, a uwypuklić to, co dobre. Sukcesy miał wprawdzie niewątpliwe: pobił Moskali pod Kłuszynem, wstąpił na Kreml… Ale potem zestarzał się i popełnił parę fatalnych błędów, które mocno nadszarpnęły jego opinię u współczesnych. Oskarżenia brzmiały bardzo poważnie, jak się je usłyszy i zanalizuje – głową człowiek kręci; hetman najwyraźniej zniedołężniał i dopuścił do rzeczy niedopuszczalnych. Cecory też mógł uniknąć, bo nastąpiła nie z czego innego, jak z utraty sprężystości w dowodzeniu. No i cóż pozostało? Właśnie: tak zakończyć życie, aby pozostawić po sobie pamięć bohaterskiej śmierci i triumfalnego żywota. W Rzeczypospolitej triumfującej i szczęśliwej.

Tak więc hetman sformułował program jak najbardziej pozytywny, uświadommy to sobie jeszcze raz. Cóż, że w dobie, gdy Walery Eliasz-Radzikowski malował swój obraz, było w Polsce zgoła nietriumfalnie, smutno, żałobnie, “laurowo i ciemno” – i że bardziej myślano o Cecorze niż o Chocimiu. Napis na nagrobku Żółkiewskiego: “Niechaj powstanie mściciel z naszych kości” odczytywano jako pobożne życzenia, a hetmańską spuściznę jako cudowną bajkę z przeszłości, ku pokrzepieniu serc przypominaną. Przypominaną zresztą nie tylko na tym obrazie. Taki sam napis nosiły ryciny i malowidła z wizerunkami sarkofagów “w rzymskim stylu”, poświęcone pamięci polskich bohaterów, łączące nazwiska sarmackich hetmanów i wojaków epopei napoleońskiej. Legenda Żółkiewskiego miała – na razie – wydźwięk płaczliwy, śmiertelny, żałobny.

Tym niemniej sam hetman zaprogramował ją, przypomnijmy, triumfalnie. To echo triumfu wciąż brzmiało w tle. Przypominali je w tym samym “horacjańsko-wergiliańskim” duchu niektórzy bardziej klasyczni polscy poeci, jak Jan Paweł Woronicz w “Swiątyni Sybilli”:

Nie zagrzebie waszego rodu ta mogiła:

Troja na to upadła, aby Rzym zrodziła.

Przypominali też poeci romantyczni, jak Wincenty Pol, który nie wiem, czy myślał o Sobieskich u grobu pradziada, ale już na pewno Walery Eliasz-Radzikowski malując ich, mógł myśleć o tych strofach Wincentego Pola, znanych, lubianych i śpiewanych w owych latach:

O! nie zginęła jeszcze Ojczyzna,

Póki niewiasty tam czują!

Bo z ich to serca płynie trucizna,

Którą wrogowie się trują.

Jeszcze wykarmią one w zaciszy

Grono olbrzymiej młodzieży,

Od nich pacholę o nas usłyszy,

I jak my w Wolność uwierzy.

Wstanie mąż wielki z tych polskich kości,

Wielki, jako sny za młodu!

Z uczuciem krzywdy mego Narodu,

A z mieczem całej Ludzkości!

No i przypomnijmy, że w sumie tak się właśnie stało: niewiasty wykarmiły nowe pokolenia snem o pradziadach, a Rzeczpospolita powstała z grobu. Trochę na przekór wiecznej żałobie narodowej, a wedle woli praktycznego hetmana. Bo podkreślmy raz jeszcze: nasi powstańcy myśleli nader często o śmierci chwalebnej i tragicznej, prowadzili wojny tragiczne i bezsensowne, z nieustanną świadomością nieuchronnej klęski. A Żółkiewski na odwrót. To wódz, który zazwyczaj zwyciężał, i marzył o przykryciu nielicznych klęsk i uwiecznieniu zwycięstw śmiercią na polu chwały, tak aby dać sobą pozytywny, triumfalny przykład. Co mu się udało. Jakbym teraz widział go stojącego w zaświatowej loggi i patrzącego z uśmiechem pełnym satysfakcji na swój nagrobek i jego wpływ na polskie dzieje; i mruczącego: “tegom chciał”.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply