Powrót geopolityki

Północna część kontynentu – Holandia, Finlandia, kraje bałtyckie, Polska, a także niewchodzące w skład strefy euro – Szwecja, Dania i bliska Niemcom Austria – utworzą grupę wsparcia Berlina. Oczywiście nie powstanie żaden “związek północnoeuropejski”, ale podział kontynentalnej Europy na ekonomicznie potężną Północ i zależne od niej Południe zaczyna określać geopolityczne realia UE.

Podczas gdy Rosja na nowo odkrywa dla siebie politykę wewnętrzną, Europa powraca do geopolityki. Dwie dekady temu, to właśnie Europejczycy przyjęli w dosłownym znaczeniu tytuł książki Fukuyamy „Koniec historii” jako nową rzeczywistość. Zaczęli od zjednoczenia Europy Zachodniej i Środkowej, historycznego pojednania między tradycyjnymi rywalami i zniesienia kontroli granicznych, a skończyli na tym, że sprowadzili politykę wewnętrzną do kwestii świadczeń społecznych, a zewnętrzną – do roli samozwańczego sędziego meczu piłkarskiego, gdzie grają inne drużyny, które nie chcą się mu podporządkować.

Obecny kryzys nie tylko wstrząsnął Europą, ale może ją również przeformatować. Spotkanie na szczycie Unii Europejskiej, które miało miejsce 8 – 9 grudnia, nie przyniosło ostatecznego rozwiązania problemów, ale był to pierwszy krok w stronę geopolitycznych zmian wewnątrz UE. Wielka Brytania oczywiście nigdy nie była członkiem strefy euro, ale odmowa Londynu w sprawie zmian traktatu UE stawia ten kraj w opozycji wobec pozostałych państw Unii. Wsparcie stanowiska Davida Camerona przez brytyjskich eurosceptyków i nieukrywana satysfakcja z zachowania premiera w Brukseli ze strony francuskich anglofobów sugeruje, że podział między Wielką Brytanią i kontynentalną częścią Europy staje się faktem.

Fakt ten ma poważne konsekwencje dla całego układu kontynentalnego. „Odpadnięcie” Wielkiej Brytanii z Europy zaburza równowagę między Niemcami a Francją, która do tej pory była sztucznie utrzymywana poprzez istnienie „trójkąta” Berlin – Paryż – Londyn. Bez Londynu Berlin stanie się wyraźnie dominującym graczem w Europie. Starannie kultywowane myślenie, że Niemcy i Francja są równoprawnymi graczami, wydaje się już być oczywistą fikcją. Sarkozy jest skłonny odgrywać rolę „drugich skrzypiec”, ale Merkel – a w szerszym znaczeniu: niemiecka elita polityczna – nie jest na razie gotowa do pełnienia pozycji prawdziwego lidera na kontynencie.

Jeszcze mniej gotowe na niemiecką hegemonię są inne kraje UE. Polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, wywołał niedawno sensację swoim wystąpieniem w Berlinie, w którym publicznie przyznał Niemcom prowadzącą rolę w UE. Jego słowa były tym bardziej znamienne, że zostały wypowiedziane w okresie przewodnictwa Warszawy w UE. Niemiecko-francuski tandem, podejmujący decyzje na podstawie pozycji Merkel, które następnie są głośno wypowiadane przez Sarkozego, nie uznał chociażby formalnie za potrzebne zapraszać bezpośredniego zwierzchnika Sikorskiego – premiera Donalda Tuska – na swoje historyczne spotkania.

Kraje, których bezpośrednio dotyczą decyzje „Merkozi” – Grecja, Portugalia, Włochy i inne – cechuje wyraźny wzrost germanofobii. Podczas gdy w Portugalii upadek popularności Merkel i Niemiec porównywane jest z anty-Bushowskimi nastrojami okresu wojny irackiej, tak Grecy, mówiąc o Niemcach wspominają Hitlera. Berlin jeszcze nie podjął decyzji, jaka dokładnie pozycja lidera w Europie jest dla niego korzystna. Niemcy wydają się być w sytuacji, gdzie każdy krok – albo bezczynność – interpretowany jest w negatywnym świetle przez tych, za których niemiecki podatnik w ostatecznym rozrachunku będzie musiał zapłacić.

Mowa jest tutaj głównie o Europie Południowej. Północna część kontynentu – Holandia, Finlandia, kraje bałtyckie, Polska, a także niewchodzące w skład strefy euro – Szwecja, Dania i bliska Niemcom Austria – utworzą grupę wsparcia Berlina. Oczywiście nie powstanie żaden „związek północnoeuropejski”, ale podział kontynentalnej Europy na ekonomicznie potężną Północ i zależne od niej Południe zaczyna określać geopolityczne realia UE. Chcąc nie chcąc Niemcy zostaną zmuszone do odgrywania roli lidera Europy i to w warunkach, gdzie w świadomości niemieckich polityków interes narodowy będzie poprzedzał interesy europejskie.

Najważniejsze pytanie – gdzie w tym układzie będzie znajdować się Francja? Nadzieje Paryża na odgrywanie roli równoprawnego partnera Berlina zostały całkowicie rozwiane. Republika Federalna Niemiec, która pochłonęła w ciągu ostatnich 20 lat byłą NRD, nie ma dziś sobie równych pod względem znaczenia i wpływów w Europie. Prawdę mówiąc, Francja ma do wyboru dwie opcje – patrząc trzeźwo na sprawy, wejść do „niemieckiego obozu” na zasadzie „starszego wśród młodszych” – lub nadal żyć w oderwaniu od rzeczywistości. Sarkozy podjął już decyzję w tej sprawie – sam dla siebie. Francuska klasa polityczna – jeszcze nie. Sprawę pogarsza do tego fakt, że – w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii i częściowo Niemiec – Francja nie ma nawet teoretycznej alternatywy dla Europy.

Zmiany w Unii Europejskiej zmuszają graczy z zewnątrz do korygowania własnej polityki europejskiej. Będzie logiczne, jeżeli USA jeszcze bardziej przybliży do siebie Wielką Brytanię, jako najbardziej niezawodnego partnera Ameryki i będzie odnosić się do Niemiec jak do lidera Europy. W końcu stosunki amerykańsko-niemieckie stają się najważniejszymi na transatlantyckiej ścieżce. Chiny prawdopodobnie będą starać się zdobyć pozycję w Europie, wykorzystać finansową słabość południowoeuropejskich państw, przy czym będą nadal postrzegać Niemcy jak głównego partnera ekonomicznego. Rosja, wykorzystując zastój w rozszerzaniu UE na Wschód (przyjęcie do Unii Chorwacji zaznaczyło bałkański priorytet w polityce integracji), tworzy Unię Euroazjatycką z Białorusią i Kazachstanem, w którą stara się wciągnąć Ukrainę i Mołdawię. Historia się nie skończyła, ona trwa nadal.

Dmitrij Trenin

dyrektor Moskiewskiego Centrum Carnegie.

źródło: „InoSMI”, Rosja

tłumaczenie: Aleksandra Nizamova, redakcja: twg

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply