Polacy, europosłowie, prestiż

czyli krótkie przypomnienie polskiego mirażu
i klasyki sarmacko-francuskiej

Horyzont oczekiwań

Już po wyborach, i już nasi wędrują do Bruxelli; to prawie jak do Paryża. Nie można tego inaczej skomentować, jak przypomnieniem niegdysiejszych polskich ambasadorskich wjazdów – horyzontu mych oczekiwań wobec obecnych europosłów. Oczywiście toutes proportions gardées. Nie żądam tego samego, czego oczekiwano od Krzysztofa Opalińskiego. Ale żądałbym, izby znaleziono wreszcie wytrych do trwałego przypomnienia tego wszystkiego, czym tamte ambasadorskie misje zachwycały.

Szarm polskich bezbieliźniaków

Można bowiem i da się Rzeczypospolitej splendoru przyczynić, choć polskie autostrady, toalety i garnitury nie zachwycą. Tak i Polscy ambasadorowie doby Krzysztofa Opalińskiego okazali się nazbyt tłuści, a rzeczą szokującą tout Paris był fakt, że pod bogatymi jedwabiami nie nosili bielizny (o czym ze zgrozą donosiła w swoich pamiętnikach pani Franciszka de Motteville – skąd wiedziała?). jednakowoż mimo, że ich bogactwo było “barbarzyńskie”, a ich srebrna zastawa stołowa, którą ze sobą wozili, wcale nie zachwycająca – Paryż się zachwycił. Wjazd Krzysztofa Opalińskiego i jego towarzyszów do stolicy europejskiej elegancji, w poselstwie zdążającym po nową królową Polski, narzeczoną Władysława IV, Marię Ludwikę Gonzagę – został oceniony entuzjastycznie. I na odwrót, tegoż właśnie dnia, 25 października 1645 roku, towarzyszący Polakom Francuzi okryli się wstydem. Ich szaty, ozdobione “zaledwie” kokardami i koronkami, wydały się paryskiej publiczności śmieszne w zestawieniu z kontuszową elegancją i senatorską powagą gości, obwieszonych perłami i złotem.

Złoto pod kopytem

Zapomniany pismak-szlachcic, “Poeta Ich Królewskich Mości” René de Saint-Espine zanotował wtedy w jednej z licznych “Stanc”, wydrukowanych natychmiast po wjeździe, na fali publicznego zainteresowania (tu i dalej cytuję własne, na gorąco uczynione przekłady):

“Złoto, purpura, jedwab, kruszce przytem

Oczarowały Oczy Gwiazdy Świata;

Paryż, stolica we złoto bogata,

Ujrzała złoto pod końskim kopytem.”

Oprócz tego rymotwórcy nikt nie zapisał podobnej informacji – czyli takiej, z której wynikałoby, że Opaliński kazał podkuć rumaki swego poselstwa złotymi podkowami, podobnie jak kilkanaście lat wcześniej uczynił to Ossoliński. Można więc włożyć tę informację pomiędzy bajki, ale takie, które nie były bezpodstawne: najwyraźniej polskie wjazdy poprzedzała fama, wedle której widzowie i czytelnicy mierzyli swoje oczekiwania znaną z bajań bajkowością polskich bogactw, do czego poeci musieli w swoich poezjach dopasowywać rzeczywistość.

Sukces mimo rozczarowania

Oczywiście, że – jak już wspomniałem na początku – opinie o Polsce nie były we Francji we wszystkich punktach entuzjastyczne. Franciszka de Motteville odnotowała jeszcze na ten przykład, że młoda królowa Ludwika po przyjeździe do Warszawy doznała strasznego rozczarowania. Pierwszy uroczysty posiłek podany jej w obecności męża na warszawskim Zamku oceniła na oko jako ohydny, a po spróbowaniu musiała zmienić zdanie – okazał się stokroć ohydniejszy, niźli się uprzednio wydawał.

Tym niemniej zrobiła karierę i nie miała czego żałować. Była panią mocarstwa, a towarzyszyły jej gromady rozochoconych Francuzów, zamierzających przy jej boku zrobić swoją karierę na polskim dworze. Wielu faktycznie czekała świetna przyszłość, choć niektórzy właśnie za te dumne marzenia zostali zadźgani, zarąbani, ustrzeleni z łuków bądź potopieni pod Mątwami przez polską szlachtę. A i tak nie ustawali w wysiłkach.

Podanie o polski indygenat

Nie było pośród tych poszkodowanych kawalera Antoniego-Żyrarda de Saint-Amant, awanturnika i obieżyświata, znanego i popularnego poety. De Saint-Amant przemknął przez Polskę, aby zachwycić się nią, opisać ją entuzjastycznie i zniknąć. Sam bowiem popadł po swojej śmierci w zapomnienie, ale pamięć jego barwnych płodów powróciła w wieku XIX. Kiedy czytam jego rymowane elukubracje, adresowane do pana De Noyers, francuskiego sekretarza królowej Ludwiki, dusza rośnie. Są dowodem na to, że nasz obraz utrwalony był wówczas w duszy Europy i – barbarzyński czy nie – okazywał się doskonale rozpoznawalny. Długa, lśniąca od bogactw szata, powaga ogólnej postaci, krzywa szabla, arabski rumak, podgolony łeb i futrzana czapa, długie buty, sławne pijatyki tyleż żabojadów dziwiły co zachwycały i pociągały. Biegłość w polskiej mowie, w której można było składać świetne rymy, okazywała się równie godna pożądania co polski indygenat szlachecki, który otrzymawszy, można było do francuskiego nazwiska dodać końcowe, sarmackie “ski”. Oto coś, co bynajmniej nie kojarzyło się, jak dziś, z “rosyjską duszą”, ale z Polską, czyli Sarmacją tout court. Oby panowie europosłowie doprowadzili do tego, iżby współcześni poeci i dziennikarze żabojadzcy, niemieccy i inakszy mogli sami z siebie wygenerować równie soczysty i pozytywny zestaw polskich stereotypów – zamiast tych niecenzuralnych bądź mało chwalebnych, które obecnie cisną im się pod pióra i na usta. Czytajmy wzór sprzed lat trzystu pięćdziesięciu – w napoczekalnym przekładzie sporządzonym na użytek tego tekściku:

Kawaler de Saint-Amant: “Epistre diversifiée à Monsieur de Noyers, Secretaire des Commandemens de la Serenissime Reine de Pologne” – fragment

[…] Jeżeli jednak – jak marzyć mam w mocy,

Fortuna moja pomknie ku Północy,

Jeżeli, jak chcą Niebiosów zamysły,

Oczyma memi ujrzę brzegi Wisły –

Klnę się, chcę zostać szlachetnym Sarmatą,

Przyoblec szatę blaskami bogatą,

Której dukt fałdów długi, powłóczysty,

Osobie mojej da szlif uroczysty;

Szablę zamierzam kosztowną przypasać

I na Arabie wyżej inszych hasać,

Miast kapelusza zaś czapą futrzaną

Grzać czaszkę gładko ściętą jak kolano;

We wszystkim polską naśladować modę,

Aż od ich butów cierpieć niewygodę,

Aż na bankietach być, gdzie piją tyle,

Że mnie i dziwi to, i kusi mile;

Jużem do tego też całkiem gotowy,

Ażebym polskiej się wyuczył mowy

I wyrażając się wzniosłemi rymy

Przydał jej szarmu i wielkiej estymy;

Ażebym wreszcie, na dworze wielmożnej

Królowej naszej, potężnej i możnej

(Wszakciem ja dla niej na tym świecie postał!)

Ze Saint-Amanta – Sętamanckim został. […]

PS.

Przy sporządzaniu (dość wolnego, to prawda) przekładu mogłem skorzystać z nowo opublikowanej, ciekawej antologii tekstów (jej inauguracyjna promocja odbyła się w Poznaniu w styczniu tego roku): Wiesław Mateusz Malinowski, Jerzy Styczyński, “La Pologne et les Polonais dans la littérature française (XIVe-XIXe siècles)”, wyd. L’Harmattan, Paris 2008

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply