Podryw kresową manijerą

Wszystko dzieje się w słonecznej Italii. Stary dziad, bajecznie bogaty Włoch, niestety już po męskim klimakterium, pojmuje śliczną i młodziusieńką żonę. Pojąwszy, zamyka na klucz i pilnuje. Ale na szczęście (dla młodej żony) jest radnym miejskim, więc chcąc nie chcąc musi czasem wychodzić do ratusza.

Tymczasem do miasta przybywa nikomu nieznany młody kawaler, cudzoziemiec. Pewnie na nauki. Wynajmuje dom naprzeciwko domu starego Włocha i wieczorami przygląda się przez okno, jak pani robi toaletę. Ona to natychmiast przyuważa i sama pilnie młodzieńca obserwuje, a potem i słyszy, bo tajemniczy gość wyciąga nagle lutnię i wygrywa dziwne rzeczy… W końcu młoda pani posyła sługę, by zapytał kawalera –

…Kto jest, bo pewnie nie z Włoch – z samej kompleksyjej

Znać i z not instrumentu: coś nadzwyczaj smutniej

Gra, niżeli sonaty i treny, na lutniej…

Sługa zostaje odprawiony z kwitkiem. Nawet dość brutalnie. Posłaniec wraca do upokorzonej pani, którą tym bardziej pożera ciekawość… Ale cudzoziemiec, choć rzekomo stroni od kontaktu, nadal nie spuszcza z niej wzroku… nadal gra wieczorami… Temperatura rośnie. I nic dziwnego – tajemniczy gość czyni to wszystko świadomie, biorąc wzór ni mniej ni więcej, tylko z taktyki tatarskiej –

A tak, stroniąc, kawaler damę pożyć godzi,

Jak ordyniec najbarziej rani, gdy uchodzi.-

I nie zawiedzie się! Musi tylko wyczekać sposobnego momentu –

Cierpliwie wytrzymując, aż mu się nastręczy

Sposobniej tak łakoma z swa pięknością łania

Pod smycz, żeby mu było bliżej do poszczwania.

Jest to więc miłosne polowanie z nagonką i przynętą. A przynętą jest w tym przypadku… kresowa polskość. Kawaler to bowiem Polak, który posiadł w stopniu doskonałym umiejętność gry na lutni, “żeniąc” “manijerę” włoską i polską. Stąd jego wieczorne koncerty brzmią tak niezwyczajnie. Grana przezeń “melodyja” wydawała się przez polsko-włoski styl upiększona – podobnie jak piękniejsza wydaje się mowa “z ruska po polsku łagodniejsza”, “niźli polska mowa sama przez się”. Tu kresowe zaciąganie zostało pochwalone przez autora opowieści (o którym to autorze powiem na końcu) i nie bez racji, bo i ono ułatwiło podryw pięknej Włoszki. Ale chyba najbardziej ułatwił kresowy repertuar:

Bo więc pod czas siedzący w oknie po omacku,

Gdy złotoblaski Tytan zagasł, po kozacku

Grał zaporowskie dumy, ich żałobne trele

Wywodząc o wojennych ekspedycyj dziele,

O Sulimie, Neczaju, o Szachnowym Mostu –

Niesłychane we Włoszech mutety po prostu.

Koncerty kresowych dum odniosły pełen sukces. Po paru kolejnych seansach Włoszka była już zdecydowana oddać się Polakowi. Ale jak, skoro mąż trzyma ją w zamknięciu?

Ba, są sposoby, a kawaler nie próżnuje. Primo, zaznajamia się i zdradliwie zaprzyjaźnia z Włochem (jak powiada autor – była to “złocista przyjaźnią zdrada”). Secundo, odkrywa stare podziemne przejście pomiędzy domami. Tą drogą sprowadza do siebie pod nieobecność sąsiada piękną sąsiadkę… Ale tego mu mało. Sprowadza jeszcze malarza i daje namalować portret kochanki. Potem pokazuje Włochowi owo dzieło jako wizerunek swojej polskiej żony, która rychło ma go we Włoszech odwiedzić… W ten sposób sąsiad odkrywa ze zdumieniem, że małżonka Polaka jest kubek w kubek podobna do jego małżonki.

Tymczasem podczas tajemnych schadzek Włoszka “Łamie swą delikacką i pieszczoną mowę, / Pragnąc wymawiać słowa przytrudne lechowe”. Wreszcie Polak ściąga sąsiada i przedstawia mu jego własną żonę jako swoją. Przynaglony złym przeczuciem starzec gna zaraz do siebie, żeby sprawdzić, czy to przypadkiem nie jakieś oszustwo, i czy to nie jego małżonka przebrała się za Polkę. Delikwentka zdąża jednak przenieść się na właściwe miejsce podziemnym przejściem… Po kilku takich spotkaniach otumaniony Włoch pozbywa się wątpliwości. Jednak zbyt jest podekscytowany, aby spokojnie znosić wizyty u sąsiada – i z ulgą przyjmuje wieść, że sąsiad wraz z żoną odpłyną nazajutrz do Polski. Osobiście wiec odprowadza ich na nadbrzeże i żegna. Nie wie, biedak, że wraz z okrętem oddala się nie tylko jego żona – ale i pół domu, bo podziemnym przejściem przeciekły meble i kosztowności. Nazajutrz staje się pośmiewiskiem całego miasta. Jego rodacy zastanawiają się nad całą tą historią, “tym konkludując”:

…”Kiedyć te w Polakach sztuki,

Nam już do Polski przydzie jeździć na nauki”.

***

Misterny i pełen cennych szczegółów tekst, rymowana powieść “Wizerunk złocistej przyjaźnią zdrady”, powstał prawdopodobnie na Kresach (obecnych) około roku 1698, może w okolicy Sambora. Nie jest to nijak pewne, ale autor w jednym miejscu wspomina ów rok jako “teraźniejszy”, a kędy indziej mówi o ratuszu samborskim tak, jakby Sambor był dlań najbliższą metropolią. Chyba jednak nie jedyną, bo rymy powieści skrzą się od światowego dowcipu: poeta nie spędził życia w zaścianku. A choć pomysł na uprowadzenie cudzej żony jest akurat italski, a nie polski (jedną z pierwszych opowieści tego rodzaju znajdujemy w starożytnej komedii Plauta), autor tak oprawił i ubarwił stary schemat swoimi pomysłami, że trudno o lepszą staropolską intrygę miłosną. Owego autora znamy wyłącznie z imienia i z nazwiska, zaszyfrowanego w zagadce, umieszczonej na karcie tytułowej rękopisu:

Autor

Imię ma z raju, SKI ogon przezwiska,

ROK wspaczni głową, CZYN w środek się wciska.

Na tej podstawie zgadujemy, że autor zwał się Adam Korczyński. Poza tym nic o nim nie wiadomo. No, tyle jeszcze, że był jednym z pierwszych chwalców kresowej polszczyzny i “polskiej manijery” w grze na lutni. Jego dzieło nigdy nie ujrzało druku, choć rękopis został do druku starannie przygotowany. Czyż jednak w katolickim kraju wypadało wydawać szerokiej publice szczegółową instrukcję uwodzenia cudzych żon, obfitującą w “momenty” (których tu nie wspomniałem, a byłoby co wspominać)? Tego rodzaju repertuar chowało się na użytek wieczorów ściśle towarzyskich, dając je potem sąsiedzkiej młodzi do przepisywania, tak że przenosiły się z domu do domu. Tak przez lata żyło arcydzieło. No, może raczej należałoby rzec: arcydziełko, ze względu na skrzący się w nim dowcip. Druk ujrzało dopiero pół wieku temu. A że parę lat temu wydano je znowu, nareszcie! jako 19 tom “Biblioteki Pisarzy Staropolskich” – polecam je miłośnikom kresów i staropolszczyzny.

Jacek Kowalski

—————————————————————–

W załączeniu: osiemnastowieczna piosenka myśliwska o uszczwaniu baby, nagranie z mojej płyty z książką “Niezbędnik Sarmaty. Dumy-pieśni-polonezy”, wyd. Fundacja Świętego Benedykta, Poznań MMVI. Śpiewa JK, gra Klub Świętego Ludwika, zaaranżował Tomasz Dobrzański

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply