12 argumentów dla których należy śpiewać kolędy

Kolędy to nasza kolejna szansa (jedna z wielu, lecz będąca szczególnym “samograjem”) – na to, żeby się nie roztopić w Europie, lecz aby w Europie chrześcijańskiej trwać po polsku. Możemy propagować te nasze kolędy w tej Europie, ale najważniejsze – to żeby je samemu śpiewać na poważnie. Ale czyż wypada mi tu i czyż w ogóle trzeba wzywać do kolędowania? Podobno trzeba, choć to przecież sama przyjemność. Więc wzywam. Kto śpiewa, ten się dwa razy modli. Kto śpiewa polskie kolędy, ten się jeszcze na dodatek sarmacko ładuje, i to bezboleśnie, i za darmo. A ten, kto je śpiewa tak bardziej świadomie, ładuje się w trójnasób. Ładujmy się więc!

  1. Kolędy polskie to zbiór żywy. Wciąż śpiewane, nawet jeśli już nie śpiewane tak jak kiedyś, trwają. Najstarsze znane spośród nich powstały w średniowieczu, w wieku XV, a najstarsza z tych ciągle popularnych, lubianych – w wieku XVI. Niezły to rekord.
  2. Tu uwaga: kolęd nie nazywano niegdyś kolędami. Słowo “kolęda” oznaczało w staropolszczyźnie podarunek, składany w porze Bożego Narodzenia i Nowego Roku. I tu możemy przyjąć, że nasze kolędy-pieśni są właśnie podarunkiem, czyli “kolędą” w staropolskim znaczeniu – którą Sarmaci przekazują nam na znak pamięci ponad przepaścią wieków, z prośbą o pamięć.
  3. Z początku kolędy komponowano w oparciu o Ewangelię – rymowany tekst streszczał krótko dzieje Pańskiego Narodzenia:

Gdy pasterze w nocy paśli,

Stanął przy nich anioł spasny,

Ktorzy widząc jasność Boską,

Bali się bojaźnią ciężką,

Hallelujah, hallelujah.

Dopiero potem przyszła moda na barokową czułostkowość – przy opiewaniu Dzieciątka:

Namilsza Dziecinko mała,

Płomień w piersiach moich pała…

Jako bym Cię rad całował,

Uobłapiał i piastował!

  • i na barokową rubaszność – głównie w opowieści o pastuchach:

Petr z Banasem

Kwiczą basem:

Nie każdy się Panu kłaniał,

Bo ich Józef powyganiał.

Uczułostkowienie i urubasznienie kolędy dokonało się od końca XVI i od początku XVII stulecia począwszy, a zaowocowało kolędą sarmacką, czasem wręcz kontuszową, wieku XVIII.

  1. Kolędy polskie są wyjątkowe i genialne. Mimo że różne narody mają swoje genialne kolędy i mają ich mnóstwo, i mimo, że owe obce nam kolędy są chyba bardziej rozmaite i doskonalsze muzycznie niż nasze – to i tak kolędy polskie są wyjątkowe i genialne. Przyczyny tego faktu wyłuszczam poniżej.
  2. Kolędy polskie wiążą nas ze staropolszczyzną tak silnie, jak niemalże nic innego na świecie. Bo wszyscy je śpiewamy, znamy, nie przypuszczając nawet, że większość z nich ma dwieście kilkadziesiąt i więcej lat. W wiekach XIX i XX nadal wprawdzie kolędy pisywano, ale duch kolędy barokowej, jej stylistyka, sposób śpiewania, temat – dyktowały smak później piszącym, przytłaczały.
  3. Kolędy staropolskie są jak mozaika: perły i drogocenne kamienie obok kamyków i szkiełek; perły zachwycają same przez się, szkiełka zaś dlatego, że wespół z resztą tworzą niezapomnianą całość. Kunsztowne zdania, kompozycje przeciwstawnych obrazów i epitetów, paradoksy teologii przyodziane w niezwykłą szatę rymów – a obok proste krzyki, zawołania, których smak określa zarówno prostota jak cudowny kontrast, światłocień kolędowej rozmaitości.
  4. Kolędy polskie wiążą nas nie tylko ze staropolszczyzną “ogólnie”, ale i “szczególnie”. Z mową staropolską, tak: ale i z muzyką. Może “muzyka” to zbyt górnolotne słowo, może trzeba by raczej napisać, że kolędy polskie wiążą nas ze światem staropolskiego muzykowania, podśpiewywania, pohukiwania. Najstarsze tłumaczono wprawdzie z łaciny, dostosowując polski tekst do melodii powszechnie znanych w Europie. Ale potem do kolędowych śpiewów poczęto adaptować polskie pieśni popularne, chrzcząc utwory o wątpliwie pobożnej a nawet wprost sprośnej i swawolnej treści, którą zastępowano tekstem pobożnym wzniośle – lub pobożno-pastuszkowato. Dzięki temu dziś, śpiewając te stare kolędy, wchłaniamy w siebie, wykreowujemy na nowo i uwieczniamy w pamięci następnych pokoleń ulubione melodyjki naszych pra-pra-pradziadów.
  5. Kolędy polskie pisali świeccy i duchowni. No i jeszcze na dodatek one same dzieliły się na “kościelne i świeckie”. Te ściśle zgodne z literą Ewangelii – nucono w świątyniach, wydawano w oficjalnych, siedemnastowiecznych śpiewnikach. Poza nimi pozostał nurt domowy: właśnie ów sarmacki, rozbuchany. Pomiędzy jednym a drugim, staropobożno-średniowiecznym i nowosarmackim tudzież świeckim pozostawał długo świat polskich zakonów – zwłaszcza karmelitanek i klarysek. To w ich kancjonałach, pieczołowicie przepisywane, znalazły się bardzo liczne kolędy nowo komponowane, które – kto wie? – w czasach staropolskich może i nie opuściły murów klasztornych. Dopiero potem, po upadku Rzeczypospolitej, nagle objawione zostały wszem i wobec, i utrwaliły się tak silnie, że bez nich nie można już sobie wyobrazić naszego kolędowania. Czyż przecie można nie zaśpiewać w Boże Narodzenie “Jezus malusieńki”? A to właśnie z zakonnego kancjonału…
  6. Kolędy polskie pisali poeci wielcy i mali – i trzeba przyznać, że najwięcej genialnych kolęd udało się właśnie tym “małym”. Albo na odwrót: kolędy pisali właśnie autorzy wielcy (pośród których zdarzyli się i “wielcy” z imienia i nazwiska), tylko że o tych “wielkich”, jako o autorach kolęd, rzadko kiedy się pamięta. I nic dziwnego – bo w tej “użytkowej” poezji, skierowanej ku Stwórcy, “twórcy” zawsze są mniej ważni. W każdym razie, tak czy inaczej, siak czy owak, są pośród kolęd niekwestionowane arcydzieła, są dzieła klasyczne.
  7. Tajemnicze pióro Jana Żabczyca, o którym to autorze nie wiemy w zasadzie nic, zapisało początek kolęd sarmackich. Jego zbiór “Symfonije anielskie”, wydany w Krakowie w roku 1630, to niezwyczajny zestaw kilkudziesięciu świetnych, prekursorskich (jak się zdaje) tekstów kolędowych, skomponowanych z rozmachem, z pewną historiozoficzną logiką – bo można go czytać jako całość złożoną z różnotematycznych części, opowieść rozłożoną na rozmaite głosy i graną na różnych nutach. Spośród tych “Symfoniji” aż dwadzieścia trzy weszły do kolędowego kanonu utworów najpopularniejszych. I wszystkie są świetne. Rzecz ciekawa – bo inne utwory, sygnowane przez tego samego autora, nie dorównują kunsztem jego kolędom. Stąd podejrzenia: może “ukradł” je komuś?
  8. Powtórzę, iż zakonne kancjonały przechowały cudowną kolekcję kolędowej poezji wysokiej próby. Poezji prawdziwej, doskonale zrymowanej i dobrze zakomponowanej, przepisywanej często bez zaznaczenia autora (albo, kto wie czy nie częściej, autorki), bo były często wynikiem medytacji, jakim zakonnice i zakonnicy obowiązani byli regularnie się oddawać. Owoce tych duchownych ćwiczeń spisywano, także i po to, by służyły następnym pokoleniom zakonu. Obok medytacji poważnych są tu i humorystyczne. Niekiedy dla laików zupełnie niezrozumiałe, bo przecie nie da się zrozumieć kolędy “Wołki duchowne” nie wiedząc, że owe swawolne “wołki” zdążające do stajenki, a przez autora kolędy w bardzo zabawny sposób wzywane do skromności, czystości etc., to po prostu w o l a panny karmelitanki, którą należy ćwiczyć w cnotach zakonno-panieńskich.
  9. Na koniec przypadek poety wielkiego i jako poeta w ogóle, i jako autor kolędy. I to jakiej. Franciszek Karpiński jest twórcą arcykolędy – “Bóg się rodzi”. Również i bez niej żadne kolędowanie obyć się nie może. Jest pełna prawdziwie barokowego patosu, polskiego klimatu, katolickiego żaru. Czy to nie paradoks, że właśnie u samego końca Rzeczypospolitej, tuż przed ostatnimi rozbiorami, gdy barok już przebrzmiewał, powstała pieśń kontuszowa, polonezowa, wysysająca kwintesencyjne soki z kilkusetletniego, sarmackiego kolędowania?
  10. Kolędy to nasza kolejna szansa (jedna z wielu, lecz będąca szczególnym “samograjem”) – na to, żeby się nie roztopić w Europie, lecz aby w Europie chrześcijańskiej trwać po polsku. Możemy propagować te nasze kolędy w tej Europie, ale najważniejsze – to żeby je samemu śpiewać na poważnie. Ale czyż wypada mi tu i czyż w ogóle trzeba wzywać do kolędowania? Podobno trzeba, choć to przecież sama przyjemność. Więc wzywam. Kto śpiewa, ten się dwa razy modli. Kto śpiewa polskie kolędy, ten się jeszcze na dodatek sarmacko ładuje, i to bezboleśnie, i za darmo. A ten, kto je śpiewa tak bardziej świadomie, ładuje się w trójnasób. Ładujmy się więc!

Jacek Kowalski


W załączeniu :

  1. Kolęda “Wołki duchowne” z kancjonału karmelitańskiego z XVIII w., z płyty JK i Monogramisty JK, w aranżacji Anity Bittner: “Hey, hey, hey. Kolędy staropolskie”. Płyta była załączona do jednego z numerów “Christianitas”, obecnie niedostępna, bo przygotowujemy nowe, poszerzone nagranie.
  2. Śpiewnik 33 kolęd staropolskich znanych i nieznanych – 10 stroniczek, czyli 5 kartek A4 do obustronnego wydrukowania i złożenia – na mojej stronie www.jacekkowalski.pl, na podstronie głównej: “witaj”, po stronie prawej, w dziale “śpiewniki”.
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply