Pamięć grobów

Nieproste są losy pamięci, nie tylko kresowej, choć może zwłaszcza; więc czasem, przy potrzebnej okazji, potrzeba je uporządkowawszy, prosto wyłożyć.

Niegdyś, za pogaństwa, zmarłych palono na stosach. Tak zakończył swój materialny byt wielki Gedymin.

Nie zawsze jednak: niekiedy umarłych chowano w całości. Ten zwyczaj wspierał i wprowadzał Kościół, który począwszy od chrztu Polski, a potem i Litwy, kazał powtarzać nie tylko (cytuję niezawodnego księdza Bakę) “słowa jak pioruny / przypominając do truny”, że prochem jestes i w proch się obrócisz – ale także: “wierzę ciała zmartwychwstanie”.

Teraz coraz więcej ludzi powraca do całopalenia ciała. Nie rozumiem ich. Tłumaczą, że nie chcą wyglądać po śmierci jak inne trupy, że gnicie jest okropne, że lepiej rozwiać się… O tak, to rozumiem, oczywiście. Ale dla mnie właśnie owo całopalenie jest jakieś takie okropne, fabryczne, nienaturalne, bezduszne. Owszem, pogański stos, to mimo wszystko co innego, niż krematorium. Po wtóre zaś – mimo że z człowieka i tak w sumie pozostaje tylko niewiele brzydkiej materii, to jakoś inaczej chowa się całe ciało, a inaczej puszkę proszku. Nie wiem dlaczego, ale ta puszka proszku zawsze mnie przeraża. Wszystkie pogrzeby, na których takie puszki widywałem, napełniały mnie przygnębieniem. A pogrzeby z trumną nie.

Od prochu przejdźmy do samego miejsca, napełnionego – obojętnie, czy ciałem, czy prochem – na pewno przede wszystkim pamięcią.

Kiedyś cmentarzyska rosły poza ludzkimi osadami. Zmieniało się to czasem wraz z budową kościoła, choć przecie nie w każdej wsi parafia, nie w każdej kościół. Zwłaszcza więc tam, gdzie go nie było, do dziś są lub były “mogiły” albo “mogiłki”, które po drodze do wsi mijało się nieodmiennie. Jak u zakutego Litwina – Syrokomli:

Pędzę stepem, pędzę błonią, –

Oj, daremna praca!

W naszej wiosce dzwony dzwonią,

Lud z mogiłek wraca.

Mogiła na mogiłkach trwały póty, póki starczało pamięci. Potem j zapominano. Wkrótce rosły już na niej zioła i chwasty. Jak na mogiłach pewnych moich powinowatych na Wschodzie, gdzie w sowieckich czasach na lat kilkadziesiąt zabrakło księży, a ludzie zdziczeli. Ogromny, dawny polski cmentarz stał się puszczą, w której nowy grób wykopywano gdzie bądź, karczując krzewy i łamiąc pojawiające się podczas pracy mury, pozwalając potem krzewom jak najszybciej zarosnąć na nowo. I dopiero z ponownym przyjściem Kościoła przyszła odmiana, jak niegdyś po chrzcie Polski i Litwy.

Ale te polne cmentarze to tylko część historii. Przez lat kilkaset trwało przecie grzebanie ludzi wokół świątyń. W Polsce zwyczaj ten przyjmował się zwolna, licząc dopiero od stulecia trzynastego; na Litwę przyszedł jeszcze później. Odkąd zapanował, pamięć o zmarłych, nawet o tych już zapomnianych, można było przyczepić do konkretnej, nieodmienialnej powierzchni. Cmentarze te ograniczały się do wąskiego pasa ziemi, odgrodzonej kościelnym murem; wiadomo było, że to cmentarz i kropka. Miejsca na nim wszakże rychło poczęło brakować i pojawił się stały precedens: co starsze albo zapomniane mogiły rozkopywano, aby pochować w nich kolejnych nieboszczyków. Zaś starymi kośćmi, które przy tej okazji wpadały w dłonie grabarzy, zapełniały się kostnice. Rozkręcił się więc, można by rzec, obieg zamknięty: kolejne pokolenia użyźniały tę samą ziemię, gnijąc w niej, a potem w postaci anonimowych resztek wędrując do kostnic. Preceder to zresztą ogólnochrześcijański i ogólnoeuropejski – właśnie dlatego książę Hamlet mógł wyjąć z nowo przygotowanej mogiły Ofelii czaszkę dawno zmarłego błazna.

Pozostawała jeszcze ta garstka nielicznych nieboszczyków, których stać było na pochówek w murowanych kryptach lub grobowcach, stawianych czy to na cmentarzach, czy w parkach pałaców, czy wreszcie pod kościelną posadzką – jeśli zmarły był dobrodziejem świątyni, księciem, biskupem, królem. Ale nawet ich kości niekiedy nikły, nawet jeśli zachowały się ich epitafia i nagrobki. Krypty zalewała woda, sklepienia się zapadały, trumny gniły wraz z zawartością; a przede wszystkim zaborcy, kasując klasztory, nakazywali uprzątać wraz ze starymi ołtarzami także całe podziemne cmentarzyska. Prochy i kości przenoszono więc kędy indziej, czasem do innych krypt, częściej do wspólnej, anonimowej fossy. Tak przepadła w Poznaniu trumna Skrzetuskiego, bohatera spod Zbaraża. Tak przepadły liczne krypty kryjące pokolenia zakonników i ich dobrodziejów.

Skąd to niszczenie prochów? Ano, Oświeceni zbuntowali się przeciw niehigienicznej zabawie około mogił przykościelnych i kościelnych, które nieznośnie cuchnęły w centrach metropolii i mogły sprowadzić zarazę. Zabroniono więc grzebać przy kościołach i w kościołach (za wyjątkiem wyjątków, czynionych oczywiście dla… najwybitniejszych spośród Oświeconych – jak na przykład dla Woltera…), dano zaś nakaz tworzenia cmentarzy poza ludzkimi osadami. W ten sposób dwieście, sto pięćdziesiąt, sto lat temu wyrósł dzisiejszy wileński cmentarz na Rossie i Łyczakowski we Lwowie, i warszawski na Powązkach.

No i jeszcze kurhany, sypane w polu dla poległych. I jeszcze mogiły osobne, przypadkowe, w polu. Niekiedy zapomniane, niekiedy obrosłe legendami i pamiętane szczególnie, jak grób Jana i Cecylii pod Bohatyrowiczami. Byłem tam, widziałem: niesamowite miejsce. Któż wie, czyje szczątki ta mogiła naprawdę skrywa i czy w ogóle skrywa? Raczej na pewno nie Jana i Cecylii, jak myślę. Ale jest to bez wątpienia wyjątkowe miejsce pamięci, która trwa (teraz już głównie dzięki Orzeszkowej), trwalej i doskonalej, niż nasze puszki proszku.

Jacek Kowalski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. hetmanski
    hetmanski :

    Jest jeszcze jeden rodzaj nekropolii, zapomnianych, nieznanych, skazanych na niebyt i zapomnienie Przypadkiem wyrwanych w czasie delirium z pamięci starego rezuna to ,,Pola Śmierci” na Wołyniu,Podolu ,Galicji. To miejsca gdzie bratnia ręka nie uczyni znaku Krzyża nie zapali znicza.To święta pieczęć Polskości na tej ziemi.Świadectwo trwania do dnia Ostatniego.