Obrona obrony Chocimia i nie tylko

WOJNA

Wpierw przypomnę powszechnie znane fakty. Rok 1621. Armia sułtana stanęła u granic Rzeczypospolitej, pod Chocimiem.

Polacy, Litwini i Kozacy okopali się w obozie. Turcy szturmowali, ale i Polacy wyprawiali się do obozu przeciwnika. Wśród naszych był Jakub Sobieski – ojciec dwu ważnych wojenników sarmackich, Marka i Jana – przyszłego króla; był królewicz, młody Władysław Waza. Był i sławny ataman Piotr Konaszewicz Sahajdaczny. Hetman Jan Karol Chodkiewicz pragnął bitwy. Turcy wydawali się niekarni, opieszali i już dość wymarznięci w tutejszym klimacie, do którego nie przywykli. Łatwy to byłby przeciwnik, bo na dodatek w razie starcia w otwartym polu ogromna dysproporcja sił mogłaby zadziałać na naszą rzecz. Tak wielką masą ludzi jak turecka armia strasznie trudno manewrować. Niemniej jakakolwiek porażka musiałaby zakończyć się tragicznie dla całej Rzeczypospolitej. Tak więc bitwy najeźdźcom nie wydano, walki trwały długie tygodnie, a los wojny wisiał na włosku.

Gdy Chodkiewicz umarł w obozie – biskup krakowski Marcin Szyszkowski zarządził w Krakowie błagalną procesję różańcową. Tydzień później pewien ksiądz, niejaki Mikołaj Oborski, podczas modlitwy w kościele Jezuitów w Kaliszu, miał widzenie. Zobaczył w nim obóz polski pod Chocimiem, a ponad nim Maryję z Dzieciątkiem. Jechała na promienistym rydwanie. Przed Maryją klęczał św. Stanisław Kostka, wskazując błagalnie na polski obóz. I nagle Dzieciątko wyciągnęło ku niemu rączki. Niedługo potem wszyscy mogli się dowiedzieć, że właśnie dzień wcześniej, 9 października, został podpisany pokój z Turkami. Od tego czasu odbywała się w Krakowie coroczna procesja różańcowa, w podzięce za chocimską wiktorię, a papież ogłosił osobne święto maryjne na dzień 10 października. W całym katolickim świecie odmawiano wtedy specjalne oficjum brewiarzowe z tej okazji: Officium in gratiarum actione pro victoria Chotinensi. Odtąd też w Rzeczypospolitej rozpowszechniły się obrazy Matki Boskiej Śnieżnej, bo taki właśnie obraz niesiono w krakowskiej procesji różańcowej, a kilkadziesiąt lat wcześniej pierwowzór tego obrazu, rzymski wizerunek Matki Boskiej z kościoła Santa Maria Maggiore – zwany Salus Populi Romani – odegrał podobną rolę w procesji przechodzącej ulicami Wiecznego Miasta, przyczyniając się – jak wierzono – do triumfu sił chrześcijańskich pod Lepanto.

ECHA

Teraz zaś zwracam oczy na fakty również powszechnie, wydawałoby się, znane, lecz znacznie mniej powszechnie uświadamiane. Fakty literackie i artystyczne. Otóż zwycięstwo chocimskie (a w istocie: obrona granic polskich zakończona sukcesem, choć nie pobiciem armii najeźdźcy) zostało błyskawicznie wykreowane na wielki triumf polskiego monarchy. Udało się ów triumf okazyjnie “sprzedać” za granicami Polski. Młody Maciej Kazimierz Sarbiewski dołożył się do tego swoimi genialnymi poezjami, które dzięki łacińskiemu medium docierały wszędzie i wszędzie budziły podziw. Bitwa i pokój chocimski przez wieki były wyobrażane na obrazach i rycinach – jeszcze król Staś kazał to zdarzenie uwiecznić Bacciarellemu i zawiesił jego obraz na warszawskim Zamku. Za wojenne czyny polskiej armii wzięli się też liczni polscy poeci, mniej lub bardziej udatnie. Byli wśród nich doskonali mistrzowie słowa, jak Samuel ze Skrzypny Twardowski czy, grubo ponad wiek po bitwie, sam biskup Ignacy Krasicki. Temat okazał się więc ponadczasowy, a wielotygodniowe zmagania znacznie bardziej porywające dla literata, niż na przykład błyskawiczna wiktoria wiedeńska. Tamta trwała krótko – a tu było o czym pisać, tu walka trwała prawie tak długo (poetycką miarą licząc, oczywiście) jak pod murami Troi.

WOJNA POTOCKIEGO

Powszechnie uznaje się, że najlepszym poematem o bitwie 1621 roku okazała się “Wojna chocimska” Wacława Potockiego (a właściwie “Transakcyja wojny chocimskiej”, choć to i tak skrócony tytuł). Przyjdzie poprzeć tę opinię. Tyle że mało kto o tym fakcie (przyznajmy: fakcie!) mógł się przekonać osobiście, dogłębnie. I nic dziwnego, bo poemat Potockiego jest chyba równie mało czytany dziś, jak za życia autora. Pamiętamy przecież, że najpierw rękopis przeleżał się ponad sto pięćdziesiąt lat, zanim go wreszcie wydrukowano. A gdy wydrukowano – za panowania romantyzmu – to od razu ogłoszono go wybitnym. I powoli, w miarę kolejnych publikacji, sam Wacław Potocki okazał się być największym, najważniejszym, najwybitniejszym poetą XVII wieku.

Trudno mi podzielać ten pogląd w całej rozciągłości. Poetów było w tamtych czasach niesamowicie dużo, a przynajmniej kilku wydaje się być podobnie wybitnymi jak Wacław. I podobnie wyjątkowymi. Ale wielka zgoda w jednym punkcie: Wacław jest wyjątkowy niezwykle. Wyjątkowość jego poezji zasadza się na niesamowitej łatwości rymowania i gawędzenia, połączonej z niesamowitą plastycznością języka i dosadnością, które nie cofają się przed żadnym obrazem i… żadną krytyką. “Wojna chocimska” nie jest epopeją, która miałaby wychwalać władcę. Owszem, wychwala hetmana Chodkiewicza. Ale już o Władysławie Wazie mówi mało, a szczerze: że był w obozie, ale że w tej wojnie nie okazał się właściwym bohaterem ani autorem zwycięstwa (jak to się oficjalnie o nim mówiło). Z żarem obrzuca Turków błotem i obelgami, ale wypomina także błędy, a nawet zbrodnie strony polskiej! I to jak! O panującym Zygmuncie III czytamy wprost, że nie wziął osobiście udziału w wojnie, bo nie zdobył się na to, żeby “zrzucił z serca” – “tchórza, czy lenia”. Poeta wyżywa się na piecuchach, którzy w pole nie wyruszyli, woląc sączyć piwko z grzankami. A wszystko przyprawione miłością Ojczyzny i podziwem dla waleczności przodków. Zapowiadał przecie Potocki, że otworzy drzwi do “sali” na której “wielcy bohaterowie będą się pisali”. Oni – bohaterowie – i to wszyscy, całe wojsko, nade wszystko zaś szlachta-obywatele, oni są najwłaściwszymi bohaterami: oni zwyciężyli.

Nie tylko wszakże negatywne opinie o monarchach (nie wypadało publicznie szargać swoich królów) zapewniły poematowi długie spoczywanie w rękopisie. Także język, język nieklasyczny, który obraziłby uszy Oświeconych – dopiero romantyków zdołał porwać. On też w dużym stopniu zapewnia “Wojnie chocimskiej” nieśmiertelność. W tym języku króluje dosadnośćożeniona ze wzniosłością. Podobnej dosadności w takim nagromadzeniu i takiej świetności nie znajdziesz kędy indziej. Żebyż to co jakiś czas – nie, tu prawie w każdym wersie trafiamy na wyraz czy wyrażenie godne Pana Zagłoby. Turek to “śmierdziuch na poły przegniły”, Kozacy “zdarli pypeć poganom”, basza Karakasz jeszcze się nie rozgościł “dobrze (…) a już go po ziobrze / Namaca Lubomirski”, Turcy lecą “na łeb z pieca”, tchórze uciekają “do psiej dziury”. Do tego pyszne i niekiedy słowotwórcze obrazy broni, barwnej odzieży, morduli polskich i tureckich; mamy wojownika, który “ustrzmił się” (słowo chyba wymyślone przez Potockiego) w “puch pawi”, mamy Murzynów, którym z paszczęki “czarniejszej nad szmelce” wyglądają “białe kielce”. Niezrównane są też obrazy walk. Jeden z nich – chyba wyjątkowy w całej literaturze staropolskiej opis szarży polskiej husarii – omawiałem jakiś czas temu.

Wobec “Wojny chocimskiej” padł jednak zarzut – a może nie tyle zarzut, co stwierdzenie? – że to właściwie nie epopeja, tylko rymowana kronika. Bo Potocki oparł się na łacińskiej relacji Jakuba Sobieskiego i w zasadzie wiernie za nią postępuje, dodając tylko niektóre fakty zaczerpnięte z rodzinnej tradycji i własne przemyślenia. Brak za to świata nadprzyrodzonego, brak romansów. Jest natomiast mnóstwo tak zwanych przez autora “dygresów”, które tok narracji przerywają. Cóż z tego, skoro i tak mamy do czynienia z dziełem quasi-genialnym? Skoro “dygresy” są właśnie pysznymi dywagacjami – czy to nie jakby uprzedzenie dygresyjnego poematu typu “Beniowski”? Podsumowując: Claude Backvis, znany belgijski slawista, określił cały poemat jako “chropawy a mocny” i dowodził, że pod względem oryginalności nie może się z nim mierzyć “w europejskiej historii gatunku epickiego” nic poza “Rajem utraconym” Miltona.

PAMIĘĆ NIEDOSKONAŁA

Czy ktoś o tym w Polsce pamięta? Żeby pamiętać, nie wystarczy wyrzucić z siebie imię autora i wypowiedzieć parę pochwał. Trzeba czytać, podziwiać, konsumować arcydzieło. Tymczasem mam wrażenie, że ci, którzy kończą liceum – z lektury Potockiego wynieśli bardzo niewiele. Może znużenie przede wszystkim. Może dlatego, że błędem było umieszczenie literatury staropolskiej w programie klasy pierwszej? Oznacza to zmuszanie młodzieży do czytania trudnych tekstów bez zrozumienia języka, poezji, w ogóle literatury. Jak te utwory mogą się podobać, gdy przeciętny uczeń, tak naprawdę dopiero zaczynający swoją literacką edukację, nie jest w stanie pojąć ich sensu i docenić artyzmu? Podobnie źle uczy się “Pana Tadeusza”, ale jednak w późniejszych klasach. I może dlatego spotkałem w moim życiu wielu fascynatów Mickiewiczowskiej epopei, natomiast “Wojną chocimską” przejmują się nieliczni. To przeważnie ci, którzy zaczęli literaturę staropolską poznawać podczas studiów, bo ją specjalnie wybrali. Tymczasem “Wojna chocimska” jest to księga, która, proszę mi wierzyć, naprawdę porywa, może porwać powszechnie. Tyle że trzeba ją odpowiednio doprawić, zanim się poda na stół. A jak może w ogóle porwać, skoro nie ma nawet aktualnego wydania, opracowania? Ostatnia pełna edycja, doskonała, ale dziś już bardzo przestarzała, ukazała się przed wojną (do niedawna była niedostępna na rynku – dopiero przed paru laty ponowiło ją bez zmian Ossolineum w popularnej, “czerwonoskórkowej” serii). Wszystkie nowsze edycje są cząstkowe, są tylko wyborem.

CZUBEK GÓRY

No i dalej. Przypadek “Wojny chocimskiej” to tylko czubek góry lodowej. Ta góra lodowa nazywa się: powszechna nieświadomość literatury staropolskiej. Ale nie chodzi mi tutaj o to, aby lamentować. Odwrotnie: czuję potrzebę programu pozytywnego. Mam wrażenie i nadzieję, że wiele znaków na niebie i na ziemi (liczne nowe naukowe i półnaukowe edycje dawnych dzieł, mnóstwo nowych autorów i badaczy zajmujących się staropolszczyzną) zapowiada bliski już czas stworzenia ogólnopolskiego kanonu dzieł staropolskich powszechnie czytanych. Albo słuchanych. Żeby nie tylko wielu badało, ale żeby przez tych wielu dotarła do wszystkich nasza przeszłość, jako teraźniejszość: w akcie powszechnego podziwiania, czytania lub słuchania, w każdym razie: konsumowania ze smakiem i ochotą. Ale znaki na niebie i ziemi nie doprowadzą same do takiego zjawiska. To musi być akcja zorganizowana niczym powstanie. Marzę o tym, że kiedyś stanie się ono rzeczywistością: powstanie powszechnej świadomości staropolszczyzny, która nie ograniczy się do kontusza, szabelki i rzygowin, a przemówi głosem staropolskich arcydzieł, które utkwią w powszechnej pamięci i świadomości Polaków.

Jacek Kowalski

——————–

W załączeniu ośmielam się podać moją piosenkę o wojnie chocimskiej – inspirowaną arcydziełem Potockiego. Piosenka ta nagrania oficjalnego na razie nie ma; to tutaj zostało zrobione w prawdziwym wprawdzie studio, ale ćwiczebnie i do szuflady. Poza tym podczas nagrania autor popełnił jedno faktograficzne przejęzyczenie (za które przeprasza), a które łatwo rozpoznać przy uważnym słuchaniu… bo jest niezgodne z powyższą gawędą… Nie zapowiadam jednak nagrody dla znalazcy.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply