Na bosaka

Nie ma możliwości nie porównać: inaczej żyło się Polakom z Białorusinami, inaczej z Ukraińcami.

Brak entuzjazmu kresowego

Latem któregoś roku w latach siedemdziesiątych byłem z rodzicami nad morzem. Mama zaordynowała wspólne, głośne czytanie “Pana Tadeusza”. Ja stanąłem okoniem. Miałem w zanadrzu cały neseserek książek, w tym Pana Samochodzika, “Naprzód Wspaniali” i temu podobne, a byłem dopiero w niższych klasach podstawówki, więc “Pana Tadeusza” znałem tylko z widoku na półce. Co dziwniejsza, Tata też nie wykazywał entuzjazmu. “Jak to!” – powiedziała Tacie mama-Wielkopolanka – “to przecież Twoje rodzinne strony, <>!” – i głośno zaczęła nam czytać. Wieczorami. Księga po księdze. Tata był tym jakby trochę zażenowany, a ja byłem z początku po prostu wściekły owym gwałtem na mej intelektualnej wolności. Ostantacyjnie chowałem głowę pod kołdrę i zatykałem uszy. Ale “Księgę Dziewiątą” przeczytałem już sam, ukradkiem, żeby nie wyszło, że się przełamałem.

A jak znosił te lekturę Tata, słysząc, że Mickiewicz wspomina, jak to za młodu “świszcząc, szedł przez pole… gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza, | Gdzie przestepując miedzę, nie poznasz, że cudza” – – – ? Nie wiem, choc przecie tak nad Niemnem chodził. Jak naśladujący Mickiewicza Syrokomla, który biegał na pole “z wiejskimi chłopcy, z tabunem koni”. Ale czy biegał jak mój Tata na bosaka, tak jak ci wiejscy chłopcy?

Na bosaka nad Niemnem i przed Wańkowiczem

No bo kto wie, może ten brak entuzjazmu mego Taty wypływał pośrednio z braku butów, które wzuwało się tylko do szkoły i od święta? Tata opowiadał mi przecie o bosych zabawach z rówieśnikami Polakami i Białorusinami nad Niemnem, na płynących tratwach, na piaszczystych łachach. Ale snuł te opowieści w zasadzie tylko u początku mego dzieciństwa. Owszem, potem też wspominał o wielu rzeczach, tylko że się szybko denerwował i skapitulował. Kiedyś, kiedy prosiłem, żeby opowiedział o Niemnie moim dzieciom, czyli jego wnukom – stwierdził, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Może też dlatego, że mój Dziadek Feliks Kowalski herbu Korab, dawny carski podoficer, należał do osób raczej niemajętnych, a jako byłego żołnierza wkurzać go musiał widok armii dzieci bez butów? I ten dyzgust do bosości wszczepił potomstwu? Może i dlatego chętnie zaglądał do kieliszka? W zwiazku z kieliszkiem i bosymi dziećmi pozostaje owa opowieść o jego spotkaniu z Wańkowiczem, kiedy ten pisał swoje “Od Stołpców…” Wańkowicz i Dziadek Feliks znali się ponoć dobrze jeszcze z dawniejszych, carskich czasów. Z okazji spotkania w Stołpcach zajrzeli więc do kieliszka wspólnie i na długo, aż Babcia musiała mego Dziadka wyciagać z restauracji przy pomocy widoku przyprowadzonej pod lokal gromadki dzieci. Może też bosych? Dlatego też Tata zapamiętał to sobie tak dobrze i może też dlatego nie lubił wspominać. Zresztą opowiedział mi o tym wydarzeniu bodaj dopiero wtedy, kiedy mu relacjonowałem obecny stan Stołpców, po wspólczesnej wizycie tamże. Szło oczywiście o usytuowanie owej przedwojennej restauracji, no i przy okazji się wydało.

Na bosaka i nie na bosaka do lasu

Tata był najmłodszy, a najstarszy stryj Kazimierz, to jest Kazik, poszedł do lasu i został ułanem w tak zwanych legionach, to znaczy polskiej partyzantce Góry-Doliny w Nalibokach (uwaga: partyzantami nazywało się wtedy tylko sowietów, Polacy to byli “legioniści”). Niewiele, niestety, zdążyłem z Nim porozmawiać, ale za to dużo słyszałem o Nim, bo był rodzinną legendą. Jako ułan, Kazik miał oczywiście i mundur, i buty, bez tego wszak nie mógłby zostać ułanem. Jednakże buty – był to wówczas w partyzantce towar bardzo deficytowy. Następna, lepsza para dostała mu się w spadku po koledze, który zginął w starciu z Sowietami – kolega przed śmiercią wyraźnie zaznaczył, komu leguje obuwie.

Drugi, młodszy od Kazika a starszy od Taty stryj Eugeniusz, to jest Gieniek (umarł, świeć Panie nad Jego duszą, ledwie kilka miesięcy temu) – wspominać lubił i dużo, i chętnie, i zapisał wiele kart pamiętników. Między innymi o tym, jak to chodzili z moim Tatą – oczywiście na bosaka przeważnie – w odwiedziny do lasu do Kazika.

Ale kiedy triumfalnie pokazałem Mu zdobyty przeze mnie fotograficzny album “Kresy” Louise Arner Boyd – plon podróży tejże Amerykanki z 1934 roku, wydany przez Znak w roku 1991 – skrzywił się. Na okładce, a i w środku widać było ludzi na bosaka, okutanych w różne dziwne rzeczy… “Po co to pokazywać?” – skomentował. Tej “bosej” strony Kresów jednak nie chciał pamiętać za dokładnie.

Na bosaka do polskiej armii

Ale jakże zupełnie inaczej brzmiało to “na bosaka” w jednej z jego kluczowych opowieści, tej, która dała bezpośrednią przyczynę tym paru akapitom. Otóż Stryjek Gieniek opowiadał, że przeciętni Białorusini, po początkowym zauroczeniu Sowietami, obebrawszy swoją lekcję historii, okazali się niezwykle przychylni dla Polski. Pośród partyzantów Góry-Doliny było ich mnóstwo, a żaden przecie nie zaciągnął się z musu. Na dodatek byli prawosławni, ale nic im to nie przeszkadzało! Stryjek mówił o tym jednak tak jakby trochę poufnie, jakby wstydliwie – żeby nie wyszło szydło z worka, że polscy legioniści w Nalibokach nie byli tak zupełnie polscy i katoliccy, i że samych Polaków-katolików nie było pośród nich aż tak wielu, jak się potocznie sądzi.

A to po prostu działał polski magnes, przyciągający Białorusinów do Rzeczypospolitej bijącą w oczy różnicą pomiędzy rzeczywistością przedwojennej Polski, a rzeczywistością “wyzwolonej” przez Sowietów “Zachodniej Białorusi”.

Tak samo działo się po przejściu frontu w 1945 roku. Stryjek wszedł wtedy do II Armi Wojska Polskiego. Ale tam mogli wstępować tylko Polacy, resztę brano wprost do Armii Czerwonej. Tymczasem rodowici Białorusini pchali się do Wojska Polskiego jak mogli. Stryjek opowiadał zawsze o takiej charakterystycznej scenie: zapisujący przyszłych żołnierzy oficer czy podoficer coś tam tym białoruskim ochotnikom nie tak odrzekł (może, że to nie dla nich, a może, że już brak broni, mundurów, butów i tak dalej), na co jeden z nich wykrzyknął: “my by do polskiego wojska i na bosaka poszli!”

***

Nie ma możliwości nie porównać: inaczej żyło się Polakom z Białorusinami, inaczej z Ukraińcami. Z Ukraińcami, no… powiedziałbym ostrożnie, że barwniej. Z Białorusinami – chyba jednak lepiej. Chociaż na bosaka.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply