Miłosne promieniowanie na Połock

Europa z dawna była i wciąż jeszcze jest mocarstwem kulturowym. Wyrażało się to i wyraża wpierw w promieniowaniu sztuki, literatury, kultury, stylu życia poszczególnych narodów Europy – na pozostałe, tak iż z tej mieszaniny ukształtowała się nasza europejskość: różnorodna, ale i zjednoczona poprzez wzajemne użyczanie swoich zdobyczy na rzecz wspólnej christianitas, która następnie wypromieniowała się i wypromowała na cały świat.

Pewnie, że pośród europejskich narodów coraz to inne zdobywały procentową przewagę w owym wzajemnym i zewnętrznym promieniowaniu. Wpierw prym dzierżyli Francuzi, potem Włosi i po części Hiszpanie, potem znów Francuzi, aż wreszcie przyszedł czas na Anglosasów.

W tym chórze brakuje niestety nas. Wprawdzie nie zawsze nas brakowało, ale bodaj nigdy nie potrafiliśmy zaistnieć w sposób szerszy i bardziej trwały. Naśladując Anglosasów, Hiszpanów, Włochów, Francuzów w rzeczach zarówno dobrych jak i złych (ot, “co Francuz wymyśli, to Polak polubi”) – nie przejęliśmy od nich umiejętności najważniejszej: owej cudownej zdolności do propagowania własnej kultury. Nie żebyśmy tego nie robili; rzecz w tym, że najwidoczniej robiliśmy to nieumiejętnie. Czy nie ma w tym winy samej polskiej kultury? Może i tak, ale oznacza to właśnie, że wina leży po naszej stronie.

Możemy się tylko pocieszyć, że mimo wszystko istnieją rewiry, w których nasze promieniowanie da się namierzyć. W dyskusjach o tym, czy kultura staropolska spełniała standardy europejskie i czy w związku z tym była w jakikolwiek sposób atrakcyjna dla innych, powraca często kwestia jej wpływu na kulturę ruską. Rzecz oczywista, że wpływ ten istniał. Przodkom Białorusinów, Ukraińców i Rosjan przysłużyły się polskie drukarnie, polskie przekłady Psalmów, no i nasze pieśni miłosne. Przecież większości melodii do naszych licznych siedemnastowiecznych miłosnych pieśni w ogóle byśmy nie znali, gdyby jakiś unita z Połocka nie posiadł ogromnego zbioru nut, zanotowanych na papierowych świstkach. Prawda, że ich najwyraźniej nie cenił. I nic dziwnego – tradycyjnym wyznawcom prawosławia (a zresztą również i katolikom) musiały się te utwory zdawać bardzo niemoralne, no i przemijające, jak wszystko, co “światowe”. Ich wpływ na kulturę ruską oceniali negatywnie. Niepokojem napawała nie tylko erotyczna treść, ale i nazbyt wybujała pozycja niewiast w sarmackiej kulturze, która między innymi w tychże pieniach wyraz znalazła: tu ukochana bywa suwerenną panią życia i śmierci kochanka. Znane ruskie przysłowie powiadało: “u nas nie polskie strony – mąż znaczniejszy od żony”. Tak więc nasz nieznany, ruski właściciel polskich nut użył ich bez większego żalu jako makulatury przy oprawianiu unickiego mszału. I właśnie dzięki temu, że znalazły się w tym mszale – przetrwały, żeby dawać dziś świadectwo o tym, iż w Połocku, czyli na prawdziwych Kresach Pierwszej Rzeczypospolitej, zalecano się do siebie śpiewnie i po polsku.

Inna sprawa, że pieśni te to “padwany”, czyli echo Italii (“padwana” oznacza rzecz z Padwy pochodzącą), bo renesansowo-barokowa miłość przybyła do Polski z Włoch, w związku z czym nasze pieśni są echem włoskich. Tyle że i w porównaniu z Rosją, i w porównaniu z Włochami, społeczna pozycja sarmackich kobiet wydaje się, że była lepsza…

Jacek Kowalski

——————————

W załączeniu: “Sarabanda” z połockiego zbioru pieśni miłosnych, wedle mej książki z płytą: “Niezbędnik Sarmaty poprzedzony Obroną i Uświetnieniem Sarmacji obojej przez JK. Dumy – pieśni – polonezy”, Fundacja świętego Benedykta, Poznań MMVI. Śpiewa JK, aranżacja Tomasza Dobrzańskiego, gra Klub Świętego Ludwika.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply