Kto strzelał? Czyli raporty ochrony…

…Która bywa zawodna.

Ale wejdźmy w istotę rzeczy. Późnym wieczorem 3 listopada 1771 roku przy ulicy Miodowej w Warszawie padły strzały w kierunku głowy państwa. Relacje o tym, kto i dlaczego strzelał, są prawie zgodne. No, właśnie.

Król Staś wyjechał z pałacu swego wuja, kanclerza Michała Kazimierza Czartoryskiego, na pustą ulicę Miodową. Nagle zaroiło się: karetę obskoczyło 29 zaprzysiężonych “komandosów” konfederackich. Niezbrojni lokaje natychmiast się rozpierzchli, tylko dwaj hajducy: Butzau i Mikulski próbowali oporu. Jednego zabito, drugiego zraniono – i oto król w rękach… no właśnie, nie wiadomo: zabójców, porywaczy, czy… prowokatorów? Po krótkiej szamotaninie wydobyty z karety monarcha został posadzony na konia. “Komandosi” podzielili się wtedy na grupy, umówiwszy punkt zborny pod Warszawą. Główny inicjator zamachu – konfederat litewski Stanisław Strawiński, rotmistrz powiatu starodubowskiego – wyszedł z Warszawy jakoś bez problemu. Drugi szef wyprawy, rotmistrz Walenty Łukawski, napotkał oddział kozaków, został ranny i pojmany. Trzeci dowódca, Jan Kuźma-Kosiński, wiódł króla i szczęśliwie ominął straże królewskie tudzież moskiewskie. Jednak zamiast w umówione miejsce, przyprowadził jeńca do młyna na Marymoncie. Tam, poprosiwszy monarchę o wybaczenie, oświadczył mu swoją wierność, po czym posłał do Warszawy po wojsko. Nazajutrz Staś wrócił triumfalnie na swój zamek.

Natychmiast rozpoczęła się batalia dyplomatyczna: redagowano oficjalne i nieoficjalne opisy zdarzenia, dodawano interpretacje.

Sytuacja polityczna w Polsce wyglądała wówczas następująco: Rosjanie panowali w wielkich miastach, a na prowincji – konfederaci barscy. Rosjanie mieli poważny kłopot, bo nie byli w stanie zdławić konfederatów, jako że ci odradzali się wciąż niczym hydra. Poważny problem mieli też i konfederaci: mimo liczebnej przewagi, nie mogli sobie dać rady z Rosjanami. I król miał problem: poddawał się rządom moskiewskim, bo dzięki nim zakrólował, ale pragnął być królem niemalowanym. Dlatego miał już za sobą okres cichego buntu wobec ruskiego ambasadora. Pewnie nawet roił o tym, aby stanąć na czele konfederacji… Ale ponadto i przede wszystkim był tchórzem, a tymczasem siedząca za granicą Generalność, czyli konfederacki rząd, ogłosiła bezkrólewie, uznając Stasiowe królowanie za niezgodne z prawem, więc niebyłe. I wyjmując króla spod prawa. I to Stasia pchnęło znów w ruskie objęcia…

Na tym tle łatwiej zrozumieć pojawienie się rozmaitych interpretacji zdarzenia z 3 listopada 1771 roku.

Interpretacja początkowo powszechna wśród wielu Rosjan: zamach był prowokacją samego króla Stasia, który chciał w sprytny sposób przejść na stronę konfederatów. Ale czy Staś nie był za dużym tchórzem na to, żeby podobną prowokację samemu zorganizować?

Interpretacja dworacko-polska: król postanowił zabić swego lokaja Butzaua, który dzień-dwa wcześniej odkrył, że żona go zdradza, zaczaił się na gacha i walnął go szablą w łeb – po czym ujrzał, że to król. Porwanie miałoby być więc inscenizacją, godzącą w konfederatów, ale wynikłą z prywatnych zachcianek króla, i która miałaby w realu zupełnie inny przebieg, niż w oficjalnych opisach. Cóż, faktycznie: wiemy, że Butzauowa była (później na pewno) królewską kochanką, a pewien lekarz opatrujący Stasia twierdził potem, że rana na monarszej głowie miała już w dniu 3 listopada wygląd kilkudniowej… Ale powtórzmy argument użyty powyżej: chyba za dużo strachu dla gacha, zaś zysk nieproporcjonalny do ryzyka.

Interpretacja Sądu Sejmowego: zamach zorganizował konfederacki komendant Częstochowy, Kazimierz Pułaski, którego zachęcił pomysłodawca – Stanisław Strawiński, przybywszy z Litwy do Częstochowy. Czy chodziło o zabicie monarchy, czy tylko o jego porwanie, uwięzienie w fortecy Częstochowskiej i zmuszenie do abdykacji? Tak, aby podeprzeć detronizacyjną decyzję Generalności? Nie wchodźmy w szczegóły. Dowód: manifest Strawińskiego, ogłoszony w Wilnie podczas warszawskiego procesu. Ów manifest pogrążył Pułaskiego do końca; podobnie, jak obciążał go jego własnoręczny list, znaleziony przy Łukawskim, w którym Kazimierz Pułaski wyraził się niejasno, ale w świetle faktów aż nadto podejrzanie: “Powtarzam kilkakrotnie, abyś, kiedy masz co czynić, kończył przed pierwszym lub w sam pierwszy następnego miesiąca”. Wprawdzie komendant Częstochowy wyparł się udziału w całej sprawie, nie mógł jednak zaprzeczyć, że przed zamachem rozmawiał w cztery oczy ze Strawińskim na Jasnej Górze, no i że tuż przed feralną datą próbował podejść pod stolicę z silnym oddziałem, jak sądzono – właśnie po to, aby przejąć królewskiego jeńca. Opinia publiczna obciążyła go więc odpowiedzialnością za wypadki 3 listopada, tak samo warszawski Sąd Sejmowy, który go zaocznie skazał.

Interpretacja prokonfederacka: zamach to prowokacja moskiewska, mająca na celu międzynarodową kompromitację konfederacji i trwałe usunięcie z pola widzenia najzdolniejszego z jej dowódców, Kazimierza Pułaskiego. Intryga miałaby być dziełem Tajnego Współpracownika Rosjan – Strawińskiego. No i ewentualnie Kuźmy.

Wersje można mnożyć. Ale starczy. Dodam jeszcze tylko parę faktów i pytań. Już bez komentarza ani odpowiedzi; pozostawiam je czytelnikom.

Kareta króla Stasia została kilkakroć przestrzelona, sam król ranny w głowę, a jego grube suknie zamachowcy “szablami poprzebijali”. Kuźma-Kosiński strzelił ponoć monarsze prosto w skroń, ale nieskutecznie. Albo raczej, jak sam twierdził, strzał został oddany obok głowy, żeby przy płomieniu padającym z pistoletu rozpoznać ofiarę, bo w zamieszaniu Staś wymknął się z karety i już kołatał do bram pałacu swego wuja. Tam właśnie Kuźma go zdybał. Ale dlaczego nikt nie otworzył bramy, skoro król dopiero co z niej wyjechał? I dlaczego w innych wariantach to kołatanie i strzał odpadają? I dlaczego w ogóle Staś uszedł żywy z tej kotłowaniny?

Ciekawe są też losy głównych porywaczy. Sąd Sejmowy skazał Łukawskiego na śmierć i obcięcie członków, a jego kilkuletniego syna na kastrację, aby ród królobójców się nie mnożył. Główny porywacz, Kuźma, dzięki swemu nawróceniu doznał monarszej łaski, więc wysłano go jako banitę do Italii, gdzie żył długo i dostatnio, pobierając pensję od króla. Natomiast pomysłodawca zamachu i główny świadek oskarżenia, Strawiński, nigdy przed sądem nie stanął – nawet swój manifest ogłosił w Wilnie, niejako pod osłoną ruskich bagnetów. Za to Kazimierz Pułaski, skazany zaocznie za niedoszłe królobójstwo, po upadku Czestochowy nie mógł znaleźć zajęcia w monarszej Europie. Wyjechał więc do Ameryki, gdzie zabłysnął jako militarna gwiazda pierwszej mocy. Pozostali dowódcy konfederacji przeważnie pojednali się z królem i przeszli do armii koronnej. W zasadzie nie było jednak pośród nich nikogo, kto by wcześniej przetrzepał skórę samemu Suworowowi. A Kazimierz Pułaski – przetrzepał.

Ostatnie pytanie: kto zyskał na próbie porwania króla, kto zaś stracił i dlaczego?

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply