Ksiądz Robak en nature

Mickiewicz skrobiąc “Pana Tadeusza” czuł z tyłu głowy oddechy Waltera Scotta i Byrona, a przed własnym nosem – niezapomnianą (i nie zawsze pachnącą) woń sarmackiego baroku, dyszącego tym wszystkim, co u Kitowicza czytamy, a w kwestarskiej piosnce słyszymy:

“Ja ubogi Bernardyn, nie mam nic własnego,

Tylko habit i trepki z drzewa lipowego”

Kwestarska melodyjka: Boża prostota, cnota niewyszukana, ubóstwo, szczerość, wędrówka. Nie dziw, że Kitowicz, stary zgrywus, dla przyzwoitości zaznacza wpierw, że Bernardyni “nie podają nic osobliwego do pisania o sobie”, że “w powszechności… są zakonnicy dobrzy i uczeni”, chodzący “zimą i latem… na trepkach drewnianych bosą nogą”. Ale zaraz potem musi swoje wcisnąć – że “Bernardyni… bywają rubaszni, osobliwie kwestarze, i nie wystrzegają się w kompanijach poufałych przesadzać świeckich w tęgości głowy na trunki… głosy formują sobie zaraz z młodości grube, skąd powstało żartobliwe przysłowie, że… nowicyjuszom swoim… konew piwa wielką o dwu uchach duszkiem wypić dają.” Jakby przerabiał na prozę kolejną strofkę piosnki:

“Jeden gąsior i drugi piwosza i miodu,

Gorzalichy wyduszę, jestem tego rodu.”

U Mickiewicza Robak jest obrazem takiego “kwastarza rubachy”, który pociąga z butelki i za rzekomym księdzem Baką filozofuje: “dzisiaj żyjem, jutro gnijem, to tylko nasze, co dziś zjemy i wypijem”. Ale to oczywiście tylko maska, za którą skrywa się prawdziwa tożsamość Robaka.

Robak chciał w ten sposób ukryć swoją prawdziwą tożsamość i swoją przeszłość, tę przeszłość, z której wyniósł tajemnicze blizny po ranach, których nie dostał pewnie “przy czytaniu mszału”. To podwójne robacze życie może być, owszem, z Byrona wzięte… Niemniej Kitowicz właśnie podaje, że do Bernardynów wstępowali “pospolicie… ludzie hajdamacy, awanturnicy, żołnierze, ludzie pasyj rozbujanych, których pohamowanie łagodnymi sposobami jest przytrudne”.

Wróćmy do rubaszności. Wiemy już, po co była Robakowi: żeby zdać się zwykłym kwestarzem-rubachą. A po co w takim razie była prawdziwym kwestarzom-rubachom? Ale czy tylko dla samej rubaszności, dla “piwosza i miodu”, kielicha i kufla, jak to się zdaje wynikać z “Monachomachii” Krasickiego?

Niekiedy tak. Nie zawsze jednak. Dawne pamiętniki świadczą, że ksiądz Baka rubaszny był i rymy z rękawa trzepał, ale – i ta moja uwaga nie jest bynajmniej powierzchowna – obrał ten sposób mówienia i pisania po to tylko, aby wraz z dowcipem przemycić ludziom świeckim rzeczy poważne, których jako tematom poważnym niechętni, inaczej nigdy by może nie tknęli. Także pobożny ksiądz Marek karmelita wedle pamiętników Wybickiego “nie miał miny surowego proroka, owszem podług przysłowia ruskiego był cokolwiek hulaka” – a jednak myśli miał, niczym prawdziwy Robak, politycznie dalekosiężne, zaś w dyplomatycznych doniesieniach pisano o nim, że “jest uważany za człowieka świętego, który przez zwykłe dotknięcie może leczyć chorych”. Podobnych mu kapelanów w potrzebie dosiadających rumaka i pędzących za konfederackim oddziałem było więcej.

Niemniej Bernadyn śpiewający naszą piosnkę nie pije akurat dlatego, żeby zmylić wrogów Rzeczypospolitej. Nuży go po prostu jego kwestarskie zatrudnienie – wyżebrywanie po wioskach i dworach żywności dla klasztoru:

“Cóż mam czynić, gdy beczyć trzeba zawsze w chorze,

Jałmużny nie chcą dawać prawie w żadnym dworze.”

A może jeszcze nasz Bernardyn ruszając z kwestą otrzymał na drogę pożegnanie, jakie dał swemu kwestarzowi (w nieśmiertelnej gawędzie Ignacego Chodźki) gwardian nieświeskich bernardynów: “ruszaj waszeć i ani mi się pokazuj bez kopy baranów, bo cię na miesiąc w ciupę zasadzę. Ot, co jest!”. To i tak lekko. Pospolicie zdarzało się, że kiedy, jak pisze Kitowicz, a świadectwo jego jest prawdziwe, Bernardynowi “zdarzy się gruby występek”, natenczas “biorą winowajcę, wywłóczą z habitu i nagiego do słupa za ręce i nogi przywiązawszy, rózgami od stóp do głów otną jak kota”. Więc zrezygnowany kwestarz chciałby pokropić święconym kropidłem “to swawolne bydło”, czyli nieużytych świeckich, grzeszących pospolicie, a jałmużny skąpiących. W końcu jednak deklaruje:

“Śmiejcie się jako chcecie, przeciem kontent z tego,

Nie dam wam za bogactwo ubóstwa mojego.”

***

Dawno to już powiedziano, że dopotąd Rzeczpospolita sięgała, dokąd zaszedł polski Żyd domokrążca i kwestarz-bernardyn.

Jacek Kowalski

W załączeniu – nagranie piosnki “ubogiego bernardyna” wedle zapisu Oskara Kolberga, z najnowszej naszej płyty (i książki) “Niezbędnik konfederata barskiego. Awantury, kuranty, pieśni”. Na flecie prostym gra Marzena Łopińska, śpiewa JK.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply