Kresowa poetka egzorcyzmalna

Już w staropolszczyźnie mieliśmy Polonię, czyli zdeklarowanych Polaków, mieszkających poza granicami naszego państwa. Pomyślmy, na przykład – o Polonii inflanckiej, od pierwszego rozbioru żyjącej w carskiej Rosji.

Ta Polonia była bardzo katolicka, bardzo polska i bardzo żywotna, choć nieliczna i mocno rozproszona, tudzież… chyba niezupełnie przystająca do naszych wyobrażeń o Polonii. Zwłaszcza o Polonii “rosyjskiej”. Otóż chyba nie bardzo przeszkadzało jej berło Romanowów. Więcej: ze swoim ostentacyjnym katolicyzmem i niekiedy naprawdę wybitną polskojęzyczną kulturą akceptowała władzę petersburskiego imperatora. Nic dziwnego, że przez rodaków w kraju Polonia ta bywała traktowana z podejrzliwością.

Paradoks to tylko powierzchowny. Polonusi w Inflantach należeli do najbogatszej szlachty, panującej nad poddanymi różnych wyznań i nacji, Białorusinami i Łotyszami, ale w żadnym razie nie nad Polakami. To trochę tak, jakby zamieszkiwali na Mlecznej Drodze, w pałaco-dworo-stacjach kosmicznych, zawieszonych w odległości kilku lat świetlnych od siebie, patrzący z lubością i miłością na swoją Ojczyznę-Ziemię-Rzeczpospolitą, ale z daleka od Niej, zamknięci w gwiezdnej splendid isolation. Ich synowie albo wstępowali do jezuitów czy dominikanów – niekiedy trafiając do polskich klasztorów Wielkiego Księstwa i Korony – albo robili karierę w carskiej armii.

W takiej właśnie “szklarnianej” atmosferze powstała idealna gleba pod niezwykłą roślinę: twórczość jednej z najwybitniejszych polskich poetek, na dodatek poetki kresowej par excellence. Konstancja z Rycków Benisławska, olśniewająco piękna szlachcianka wysokiego rodu, doskonale wykształcona i odpowiednio pobożnie wychowana, władająca perfekcyjną polszczyzną (a nigdy Polski na oczy nie widziała, bo całe życie spędziła pomiędzy Rygą, Dyneburgiem, Połockiem i Witebskiem), matka dwadzieściorga dwojga dzieci (większość z nich zmarła, nim dorosła), oczytana w Kochanowskim, Wujku i poetach XVII wieku – napisała za młodu dwa krótkie dziełka: książeczkę do nabożeństwa i tomik pobożnych, mistycznych wierszy, zatytułowany “Pieśni sobie śpiewane”. Ten tomik okazał się swego rodzaju arcydziełem. Wydano go w Wilnie w roku 1776 (autorka dobiegała wówczas trzydziestki) i… dość rychło zapomniano. Wydobył go z tego zapomnienia tuż po drugiej wojnie światowej Wacław Borowy. Natrafił na twórczość Benisławskiej przygotowując książkę o polskiej poezji XVIII wieku i tak się swoim odkryciem zafascynował, że uczynił z niego niemalże główny temat swego studium, uznając Konstancję za wybitną poetkę mistyczną. Cóż; prawie połowa jej wierszy to rymowane rozważania, analizujące zdanie po zdaniu i słowo po słowie Modlitwę Pańską Ojcze Nasz i Różaniec. Borowego zauroczyły tok myślenia, język i poetyka Benisławskiej, ponurzone po części w odrębnościach kresowej, inflanckiej polszczyzny, po części zaś w starszej, siedemnastowiecznej tradycji.

I tak Benisławska weszła do panteonu polskiej literatury… choć bez jednogłośnej aklamacji badaczy. Sztandarowi luminarze PRL-owskiej krytyki (strach i wspomnieć wielkie nazwiska) odrzucili jego odkrycie, a głęboką mistyczkę nazwali “bigotką”, udatnie i rozwlekle powielającą przestarzałe schematy, które wypełnia “ubożuchna, tępa, staroświecka treść”. I nic dziwnego, że tak pisali. W latach PRL-u czasy Benisławskiej, czyli wiek Oświecenia, uważano za epokę Rozumu, nie zaś Wiary, a poezję religijną traktowano programowo jako “wsteczną” i literacko niewartościową. A tutaj takie odkrycie, kreujące mistyczkę na jedną z głównych postaci Wieku Świateł w Polsce i zaprzeczające stereotypom! Nawiasem mówiąc, zaprzeczające tym bardziej, że Benisławska nie była wcale samotnym, religijnym twórcą na tle jednolicie zeświecczonej owoczesnej literatury; i jeśli nawet nie zyskała trwałej sławy w swojej epoce, to niebagatelny wpływ wywarła. Prawdopodobnie z jej inspiracji powstały jakże ważne w naszej literaturze i kulturze: “Pieśń poranna” (“Kiedy ranne wstają zorze”) i “Pieśń wieczorna” (“Wszystkie nasze dzienne sprawy”) Franciszka Karpińskiego.

Ostatnio poezja osiemnastego wieku, tak barokowa jak oświeceniowa (nie zawsze wiadomo, jak je rozdzielić i czy jest po co rozdzielać), odzyskuje blask w oczach badaczy i wydawców. I chyba też czytelników. Powstała wydawnicza seria “Biblioteka Pisarzy Polskiego Oświecenia”, w której zbiór Benisławskiej został znów opublikowany (tom 2 serii, Warszawa 2000) – cenną tę edycję zredagował Tomasz Chachulski. Nie wiem, czy nowo wydany tomik trafił do rąk liczniejszych ludzi nabożnych. A warto by było! Rzecz to bowiem bardzo przydatna do prywatnej medytacji uprawianej przez osoby z “nachyleniem estetycznym”.

A niechęć PRL-owskich krytyków? Ba! Cóż może powiedzieć krytyk na służbie Złego, który po otwarciu pierwszych kart tomiku widzi wiersz “Przeżegnanie”, adresowany do diabła i w zasadzie będący rymowanym egzorcyzmem, o impulsywności nie ustępującej chyba strofom “Dziadów” części II (żebyście widzieli, jak ten wiersz ucieszył panią Krystynę Feldman, kiedy poprosiłem ją o odczytanie paru kawałków Benisławskiej w “Kąciku staropolskim” – szkoda, że Jej wtedy nie nagrałem!):

Precz na duszę mą zażarci,

Precz pierzchajcie, precz, precz, czarci!

Znak, znak Krzyża kładę drogi,

Precz ode mnie, precz stąd, w nogi! […]

“W imię Ojca…” Stój, stój, biesie!

“W imię Syna…” Stój, gdzie rwiesz się?

“W imię Ducha Najświętszego…”

Stój! Czcij Boga ze mną mego!

Stój, lecz jako uwiązany

Na łańcuchu, psie, do ściany! […]

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply