Koniec świata

Niedostrzeżony w porę Koniec Świata, czyli koniec Kresów. Kres kresów, można by rzec; polskich Kresów w każdym razie.

A może raczej pierwszy wielki początek końca? (bo przecie wiele kolejnych “końców Kresów” moglibyśmy jeszcze potem naliczyć, aż po rok 1945!) Myślę rzecz jasna o roku 1648 i tych latach, które zaraz po nim nastąpiły. Na niniejszych internetowych łamach przyjdzie mi do nich jeszcze wielekroć powracać, może i nieodkrywczo, ale nieodwołalnie; trudno; Chmielnicczyzna zawsze będzie jawiła się kataklizmem, którego się żałuje, nad którym się ubolewa, do którego powracać i który rozważać trzeba. Przyszła niespodziewanie, choć nieuchronnie – jak “dzień Pański”. W tym duchu, pamiętam, pisał Jasienica w “Srebrnym wieku” ów fragment poświęcony końcowi epoki. Nikt niczego nie przeczuwał, ludzie zajmowali się gospodarstwem, żenili się i za mąż wychodzili, aż tu – leci wielkie tsunami i wymiata.

Inaczej wszakże czyta się o tym u Jasienicy i u Sienkiewicza, a inaczej w pismach świadka, który to przeżył i może napisać: “byłem, widziałem, czułem”. Jeszcze inaczej u świadka, który nie tylko był i widział, ale na dodatek jest urodzonym epikiem i poetą: u Samuela ze Skrzypnéj Twardowskiego. Ten sarmacki wieszcz, jedyny twórca polskojęzyczny, którego wiersze obok wierszy Kochanowskiego trafiły do szkolnego programu kolegiów jezuickich, wybrał za młodu poszukiwanie Fortuny na wschodzie, w służbie kresowych książąt. Uczynił tak, jak bardzo wielu innych Koroniarzy, dokładnie tak jak sławny Skrzetuski, jego krajan – Wielpolanin. Na Kresach Samuel przyczepił się wpierw do księcia Zbaraskiego i posłował z nim do Stambułu. Dostawszy się w książęcą protekcję, wziął kawałek ziemi w Zarubińcach… i tam, w zaciszu domowym, pisał sobie swoje poematy. Aż tu nagle: buch!

O! Ktoby twarz tej nocy, kto wiedzianą trwogę

Mógł opisać? Ja przyznam, pióra tu nie zmogę

Pomknąć dalej, żebym wstyd zawsze rycerskiego

I hańbę niebywałą narodu mojego

Miał obnażyć…

Obnażył jednak. Pisząc te właśnie słowa – w epopei swojej, pierwszym czysto sarmackim bestsellerze, tworzonym dosłownie na gorąco, czyli w poemacie-rzece “Wojna domowa z Kozaki i Tatary” (który to poemat objął też lata i wydarzenia “potopu”). W owym fascynującym a ogromnym tekście wielokrotnie pojawia się zbitka: “ogniem i mieczem”, “ogniem i żelazem”:

…Nigdy dotąd więcéj

Ani krwie się rozlało w tym kraju żelazem,

Ani ogniem spłonęło miast i włości razem…

Sienkiewicz to bez wątpienia czytał; może stąd przyszedł mu pomysł na tytuł pierwszej części trylogicznego arcydzieła? Z kolei nie wiem, czy epopeję Twardowskiego można określić jako arcydzieło. Może raczej jako dzieło arcyciekawe, pasjonujące, błyskawicowe. Autor nizał je, rym po rymie, w miarę narastania doświadczeń. Nizał z doskonałą znajomością barokowej techniki obrazowania, a wszystko, co opisywał, działo się na jego oczach; a działy się rzeczy straszne, przewalały obrazy godne epopei. Walki heroiczne i straszliwe tchórzostwa, wydarzenia o wymiarze ostatecznym, zmagania bohaterów, po których… choćby i potop. Tak więc książę Jeremi pod Rossowcami okazuje się nadludzkim herosem, bo –

…wnet twarz i oczy

Obróciwszy inaczej, wielkim sercem skoczy

Wśrzód wszytkiego nawału; i tak na kształt gromu,

Gdy wypadłszy z obłoki po wielkim się domu

I tam i sam uwija na szable ich wziąwszy…

A zbuntowani Kozacy i czerń – to też już nie ludzie, bo –

Miasto [=zamiast] chłopów

Poddanych nam dopiero, jakichsi Cyklopów

Okrutnych tam zastali, takie stawiać czoła,

Takie twarzy, jakoby nie znali nas zgoła…

Proszę mi wybaczyć, ale tak jakoś jest, że znowu przychodzą mi na myśl porównania do “Władcy pierścieni”. Wszystko dlatego, że oczyma duszy widzę Samuela Twardowskiego zaszytego w Zarubińcach niczym Frodo albo Bilbo w bezpiecznej norce, pod okiem wielkich królów Środziemia – książąt Zbaraskich i Wiśniowieckich. Potem nadciąga nawała: Twardowski zgarnia do skrzyneczki “fanty domowe” i “zbiory wiotche papierowe”, to jest własne notaty do przyszłej Wielkiej Księgi Śródziemia – i ucieka z Zarubiniec.

…Tużem też nie czekał

I ja dłużej, i równo z drugimi uciekał,

Przyznam się nie leniwiej…

Nie jest już w wieku, w którym łatwo i z ochotą chwyta się za szablę, więc raczej patrzy i słucha. Żałuje swego utraconego, ukrainnego raju:

O, słodkiej pamięci

Dziedzino! O, nad Hible kochańsza pasieko!

Tożeś od swej ozdoby barzo dziś daleko!

Widzi, że chaos wokół niego to jakby odpływ, ucieczka dzikich zwierząt przed tsunami. Liczni przerażeni zgromadzili cały dobytek w Warszawie, żeby statki mogły natychmiast unieść ich ku Gdańskowi, stamtąd zaś – za morze, jeśli tylko fale kozaczej czerni poczną zalewać resztę Rzeczypospolitej:

Jużeśmy się wywozić w łodziach gotowali…

A w myśli nic inszego, prócz Wisła i brzegi

Morskie…

Ci Polacy to nie Polacy. To nawet nie ludzie.

…okiem gdzie rzucimy

Pełno ludzi, a ludzi jednak nie widzimy.

Zarazem widzi jednak opór nielicznych twardych skał, wstrzymujących agresywne wody potopu. Książę Jeremi zawraca, opiera się nawale, bodzie ją, staje na czele polskich hufców:

A w nim się pokazało, że żadne obroty,

Żadna ludzka machina nie pogrąży cnoty.

Teraz, zanim bunt wszystko zaleje, będzie można i będzie trzeba położyć to wszystko na szali dziejów, wszystko, co jeszcze ma Rzeczpospolita. Teraz król – a z królem Jeremi – poprowadzą wyprawę w nieznane. W tereny spalone jak kraina Saurona, po których wędrują tylko wilki i wilkołaki: “żłopacze krwi niewinnej”, “hydra kozacka”, “bestyje”, “howad”. Orkowie po prostu… I wiadomo, że w jakimś momencie ci bohaterowie spotkają całą armię Złego. I nie będzie zmiłuj – w razie przegranej, koniec ze szlacheckim światem. Bo kiedy poeta spojrzy dookoła, dostrzeże, że nastał czas, “kiedyśmy tu wszyscy”. Czyli nie ma sił zapasowych. Teraz w s z y s t k i m pisane albo żyć, albo umierać: w obozie pod Beresteczkiem zgromadziła się cała szlachta zdolna nosić szablę u boku. Tak pisze Twardowski; nic to, że troszkę mija się z prawdą, bo właściwie to właśnie tak było.

Proszę mi wybaczyć płaskość i powtórzenie porównania: znowuż czytając widzę to jako film, film panoramiczny, a scenę wyprawy i bitwy beresteckiej oglądam oczyma wyobraźni jak ową ostateczną wyprawę zdążającą ku bramie krainy Saurona, wyprawę odbywaną pod wodzą Gandalfa i “wszystkich świętych” Śródziemia. Oni też postawili wszystko na jedną kartę. No i wreszcie bitwa. Majstersztyk poetyckiego, ognistego tchnienia. Siły Złego zdumiały się spotkaniem Polaków. Wydawało się Złemu, że Sarmatów już nie ma, że już dawno wybici do nogi. A tu przybywa raz jeszcze ogromne wojsko: “czy z zębów Echiona, czyli spadło z nieba?” Starcie – znowu walka olbrzymów. Król każe Jeremiemu “kredensować” – czyli jakby podawać do wojennego stołu. Jeremi się sroży, “pała”, “sam nad płomień”; uderza na kozacki, ruchomy tabor i zapędza się ze swoim skrzydłem tak daleko, “że go w dymie nie dojrzeć”. A tu w centrum armaty dają ognia coraz gęściej. Huk niebywały.

Nie inaczej, jakoby rozpadł się na dwoje

Siarczysty Wezuwijusz…

Wszystko zasnute chmurą prochowego wyziewu. Kozaków i Tatarów jest więcej, ale Polacy nareszcie zyskują przewagę –

…a tu król podobny ogniowi

Albo spadającemu z góry potokowi

Idąc owym szaszorem i ogromną lawą,

Lewą tu Chmielnickiego, a tam ręką prawą

Dosiągł Chana samego; wpół ich rozerwawszy

Niesłychaną przewagą; dopieroż im dawszy

Ognia więcej…

Kozacy oglądają się na Tatarów, a owi – nigdy niepewni sojusznicy -zaczynają się chwiać. Gdy nakoniec jedna z polskich kul armatnich pęka tuż obok Chana, a rozerwany na strzępy Murza “oprysnął go krwawie” – wtenczas Chan –

Jużże dalej rozprawy ostatniej nie czeka,

Ale zwarłszy bachmata, najpierwej ucieka,

Porzuciwszy namioty, pobite i chore,

Z sprzętem wszytkim stołowym.

Jako kiedy gore

Wieś budowna abo staw z gwałtownej powodzi

Urwie nagle, zaledwie z duszą kto uchodzi,

Tak on przepadł, porwanej harpijej podobny…

Z Chanem znika Chmielnicki. Kozacy uciekają. Sądny dzień Kresów – a raczej jeden z wielu sądnych dni – dobiega końca. Bunt został poskromiony.

Tak, bunt został poskromiony, ale nieskutecznie. Zmagania będą trwały dalej. Kozacki tabor, już bez Chmielnickiego i bez Chana, będzie się dalej, i to bohatersko, bronił. A potem długie lata kolejnych walk. Twardowskiemu nie starczyło sił, aby opisać je wszystkie wyczerpująco; zmarł zresztą przed ich ostatecznym finałem. A mimo wszystko jego “Wojna domowa” została niezwykłym świadkiem tamtych czasów. Z jednej strony – świadkiem o niezwykłej mocy poetyckiej. Pierwszą wielką sarmacką epopeją o aktualnej treści. Z drugiej strony, mimo tego, że jest to dzieło poetyckie, mimo że o Kozakach wyrokuje surowo, mimo że sławi okrucieństwa wojsk polskich, to jednak nawet dla Ukraińców stała się żywą kroniką, źródłem wiedzy, odblaskiem epoki. Ruscy pisarze następnego stulecia – Samuel Wieliczko i Stefan Sawicki – czerpali z niej jak z historycznego opracowania. O Sienkiewiczu już nie wspomnę. Albo jednak: powiedzieć trzeba, że to zapewne Twardowskiemu zawdzięczamy Sienkiewiczowskiego Jaremę. Że to zapewne Twardowskiemu zawdzięczamy natchnienie do homeryckich obrazów, nakreślonych w “Trylogii”. Sam opis beresteckiej batalii jakże jest podobny tu i tam!

I pomyśleć, że “Wojna domowa” to dzieło, które od czasów staropolskich nie doczekało się ani jednego wznowienia! Koniec świata!

Jacek Kowalski

———————————-

W załączeniu : “Berestecką potrzebę Apollo śpiewa”. Piosenka JK ze “Śpiewniczka Sarmackiego”, gra i śpiewa Jacek Kowalski z zespołem Monogramista JK, aranżacja Wiesława Wolnika. Nagranie pochodzi ze stycznia 1995 roku, z programu telewizyjnego “Dwie Sarmacje” (piosenkowy dialog Jacka Kaczmarskiego i JK) , który pierwotnie został zarejestrowany i wyemitowany przez poznańską stację TVP. Opublikowano go kilka lat temu na płycie załączonej do periodyku “Christianitas”.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply