Klasyka sarmacka zasępiona

Są postaci i dzieła, co do których w pierwszym odruchu człowiek zdaje się zachowywać jak Pan Zagłoba wobec dwornej miłości.

“Każ z takiej miłości psom buty uszyć!” – tak przecież nawet nie wykrzyknął, tylko mimochodem domruczał pan Onufry (vulgo Jan), komentując słowa Ketlinga, które ten kierował do Krzysi i Basi. A były te słowa o tym, że miłować ciężko jest – ale nie miłować jeszcze ciężej, bo przecie kto kocha, ten za nic ma cały świat, tego nie nasycą złoto, sceptr, sława… I dopóki pan Zagłoba nie sarknął, panny Krzysia i Basia słuchały tych słów jak urzeczone, tak im się podobała Ketlingowa mowa, pełna subtelności, które były wówczas zupełnie obce polskim kawalerom… Tako rzecze Sienkiewicz – ale tu stop! Te subtelności wcale przecież nie były obce polskim kawalerom – co ten Sienkiewicz wyprawia! A że wyprawia, pewien jestem, bo choć cytuję ten ustęp “Pana Wołodyjowskiego” z pamięci, jednak pamiętam dokładnie – Sienkiewiczowi chodziło właśnie o to, że Ketling sprzedaje uszom panien Basi i Krzysi rzeczy w Polsce rzekomo niesłychane. A to przecież kłamstwo, wszak sam Ketling (to znaczy Sienkiewicz) przytacza w tym miejscu niemal dokładnie wiersz sarmacki – poemę Sępa Szarzyńskiego, napisaną prawie sto lat wcześniej od momentu, w którym dzieje się ta część “Trylogii”.

Tym odkryciem nie ma co się zresztą gorszyć, i ja się tym takoż nie zgorszyłem, tylko pomyślałem – ot, siła poezji, dobrej poezji jest przemożna, ciśnie się na usta i tyle, nawet jeśli jawnie zaprzecza tezom, których rzekomo ma dowodzić.

A może ten polski wiersz jest nie-sarmacki po prostu? Zcudzoziemszczony? Et! Owszem, może do pewnego stopnia, bo brak w nim mowy o pijactwie i jest taki nieco “intelektualizujący”. Ale wszak nie na tym sarmackość polega. Ta poezja jest za to, tak jak sarmackość – do gruntu polska, bo nieprzetłumaczalna, w tym sensie, że przełożona na francuski, angielski i tak dalej okaże się zupełnie banalna, nieciekawa, jako że straci nieprzeciętny dukt słów i rymów, i przerzutni. Bez tego zaś zdechnie. Potrzeba by genialnego tłumacza, który dałby radę nie tylko samą treść przełożyć, ale i sposób przewierszowania zaimitować. A o to już trudniej. Bo w każdym razie wiersz, o którym tu mówię, cytowany przez Sienkiewicza – nie jest to samograj. On zachwyca na sposób trudny.

Pójdźmy dalej. Źródło słów Ketlinga należałoby znać na pamięć. Znać obowiązkowo i jak Ketling cytować od czasu do czasu w rozmowach towarzyskich. Dobrze się do tego nadaje, bo pełne jest zwrotów, które lśnią i tną jak dobrze naostrzona szabla. Oczywiście nie w wersji Ketlingowej, tylko tej oryginalnej. Ketling zastosował bowiem do miłości światowej poezję zupełnie nieświatową, pobożną, i przelał ją na prozę, co można mu mieć za złe – ale jednak taki proceder nie dziwi w baroku, bo się wtedy świeckie i nabożne poetyki notorycznie mieszały. Dzięki temu wiemy, że mistrz Henryk znał to źródło na pamięć, mocno wyprzedzając swoją ukochaną epokę. Tak, wyprzedzajac – mimo że chodzi o wiersz starszy od tej epoki – czyli od naszego sarmackiego baroku. W tej epoce jednak mało kto znał Sępa; poznano go znacznie później. Wprawdzie niekoniecznie prawdą jest, że Sęp umarł młodo i nikt nie zdążył go poznać – to akurat literaturoznawczy mit. Umarł po prostu nie osiągnąwszy zasłużonej już sławy. Pisano o nim wprawdzie w wieku XVI i XVII, że gdyby żył dłużej i “doszedł lat swych”, to “byłby zeń poeta przedniejszy polski” i dodawano, że nawet już tym poetą przedniejszym był – to jest pierwszym, tak jest, po Janie Kochanowskim. To pisano jednak chyba tylko na słowo honoru i na kredyt, bo w zasadzie nikt poezji Sępa nie znał. Nikt go nie czytał. Pojedynczy tylko wiersz o bohaterskim Strusie, “który na Rastawicy zabit od Tatarów” przemknął do paru kart popularnych dzieł, jedna anonimowo puszczona w obieg pieśń – to wszystko, co się z jego płodów spopularyzowało. Reszta spuścizny, mimo że nawet wydana drukiem, pozostała zakopana głęboko, odkryto ją dopiero w wieku XIX dzięki Tytusowi Działyńskiemu, hrabi z Kórnika, który odszukał w Szwecji jeden jedyny znany dziś egzemplarz Sępowego tomiku (“Rytmy abo wiersze polskie”), kupił, sprowadził, wydał i przyczynił się do jego nieśmiertelnej sławy.

Przejdźmy teraz – postuluję sam sobie po raz wtóry, trudno, gadulstwo mnie przytłacza – do tego, co należy znać na pamięć. To piąty sonet z tych kilku zaledwie arcysonetów, które otwierają ów niewielki a wiekopomny zbiorek. Tekst pisany ulubioną przez Sępa techniką pełną barokowej, niestałej stałości i zgodnej niezgodności.

W zasadzie można by streścić zawartość tego wiersza prozą i wtedy byłoby to zaledwie kilka prostych zdań, których sens znany jest od starożytności i nieoryginalny. Brzmiałyby one mniej więcej tak – że przetłumaczę własnymi słowami: “Miłość zmysłowa łudzi zmysły, bo zapowiada wielką przyjemność – a daje cierpienie. Bo przecież żaden z ludzi nie jest w stanie nasycić swoich zmysłów skarbami, władzą, spełnieniem pożądania – ilekolwiek by ich zaznał, wciąż będzie mu mało. Dusza rozumie wprawdzie ten problem; ale ciało, które zawsze dąży do podobnego sobie ciała, nieustannie pociąga duszę do upadku. Tak długo, dopóki nie pozna Boga. Bo tylko miłość do Boga jest prawdziwa i daje szczęście”.

Tę treść właśnie zamierzył wypowiedzieć Sęp. Ale uczynił to na okrętkę. Zarazem krótko i dobitnie, i w sposób na tyle zawikłany, żeby było po barokowemu. Dobitność trzeba tu podkreślić, bo dobitność jest barokowa i sarmacka. Od dawna przecie przeciwstawiano sobie Boga i świat zmysłów, ale w baroku to rozdarcie pomiędzy Bogiem a światem zmysłów poczęto opisywać straszliwie zmysłowo. W baroku i świat doczesny, i Bóg muszą olśniewać “na maksa” nasze zmysły. Tak: barokowość poezji, rzeźby, malarstwa polega właśnie na tym, że zamiast stwierdzać jakiś fakt tak po prostu – one wykrzykują te same słowa i ukazują te same obrazy z większą mocą. Tak, iż nagle rzeczy i obrazy znane już i przez Kochanowskiego Jana, i przez jego pradziadów, zaczynają wyglądać inaczej. Na przykład ta prawda, że bez Boga ni do proga, bo bez Boga człowiek niczym jest, bo tylko w Bogu może dlań przyjść ukojenie – ta stara prawda staje się nagle wierszem barokowym, rozdzierająco krzyczącym i niby – nową prawdą. To tak, jakby do słowa “Bóg kocha” dodać ze trzy, cztery wykrzykniki. Niby to samo, a jednak co innego.

Tyle, że Sęp nie dodaje do swoich zdań zwykłych wykrzykników, ale całą formę wiersza przemienia i rozdziera, a czyni to niezwyczajnie. Bowiem pomimo rozdarcia wszystko w tym wierszu musi być jak w zegarku – i pomieszane, i rozwiane, i zarazem dopasowane. I to się Sępowi udaje. Dlatego też przełożenie na inne języki jego wierszy w sposób d o b r y byłoby piekielnie trudne. No, ale wreszcie weźmy przed się ów “Sonet V. O nietrwałej miłości rzeczy świata tego” i zobaczmy. Od początku:

I nie miłować ciężko, i miłować

Nędzna pociecha…

No proszę: pierwsza linijka już jest na pół przecięta. Niby się kończy, podczas gdy tak naprawdę sens dopowiadany jest w linijce drugiej, ale też urywa się w połowie tej drugiej linijki. Jednak jest też kontynuowany, bo kto chce, czyta dalej:

…Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione

Myśli cukrują nazbyt rzeczy one

Które i mienić, i muszą się psować.

(dodam w nawiasie, że “rzeczy one” – mówią o tym o czym dziś powiedzielibyśmy z przekąsem ” t e rzeczy”; o t o tu chodzi). Co do treści: czytelnik może czuć się troszkę oszukany, bo już miała się linijka skończyć, a leci dalej. Co więcej, ma ona sens także wtedy, kiedy dalej nie biegnie – ale kiedy już zacznie biec, nie kończy się łatwo, łańcuch słów ślizga się przez kolejne wersy. Przeskoczmy na koniec:

…Ale z żywiołów utworzone ciało […]

Zawodzi duszę, której wszystko mało,

Gdy Ciebie, wiecznej i prawej piękności

Samej nie widzi – celu swej miłości.

Pytanie: czy to owej duszy jest “wszystko mało” bo “nie widzi” Boga? Czy może to owo ciało “zawodzi duszę”, bo “nie widzi” Boga? Można rozumieć i tak, i tak. I tak chciał autor, i tak jest po barokowemu, i po Sępowemu.

To tylko jeden ze sposobów poruszenia i rozedrgania wiersza, u Sępa jakże częsty; są i inne. Mianowicie, jak mało który poeta staropolski (acz paru innych mistrzów jeszcze w staropolszczyźnie tu mamy) myśli nie tylko sensem, lecz i brzmieniem słów, sprzęgając jedno z drugim. “Złoto, sceptr, sława, rozkosz” – jakie niesamowite zestawienia brzmień w tej litanii wyrazów! Właśnie dlatego Sienkiewicz je zapamiętał i zacytował. Powtarzają się też wciąż w tym wierszu dźwięczące i celowo zgrzytliwe lub łagodliwe: “z”, “r” i “ł”. No a jeszcze te wybuchowe początki zdań i wersów poszczególnych – wszak pierwsze słowa sonetu pękają niczym bomba: “i nie miłować…”. To “i” na początku, przecież nikt od “i” zdania nie zaczyna! Zaś na innych początkach wersów raz stoi sobie takie wyraziste słowo jak “nędzna”, a raz przeciwnie, właśnie szczególnie łagodliwe, szerokie, wybrzmiewające, jak: “myśli”, “piękne oblicze”.

Czy niektóre z tych środków poetyckich nie zaciemniają czytelnikowi pojmowania wiersza? Na pewno. I byłoby fatalnie, gdyby się na tym kończyło, ale – i nie jest to wyłącznie moje odczucie – na tym się nie kończy, bo wiersz mimo tego zaciemnienia zachwyca. Jego ciemność zostaje wpisana w jego poetykę, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że nie zachwycałby bez tej ciemności. Wręcz obliczony jest na to, aby powstał kontrast pomiędzy jego zawikłaniem – a precyzyjną konstrukcją, dzięki której skomplikowana treść “gra” niczym w zegarku. W ten sposób wiersz daje czytelnikowi znać, że mimo “ciemności” na pewno j e s t w nim sens, że jest przemyślany.

A to tak ze Stworzeniem Bożym i ze światem. Skomplikowany ten świat, że aż trudno znaleźć w nim sens. A zarazem zdaje się tak zegarmistrzowską, precyzyjną robotą, że świadczy o istnieniu Wielkiego Zegarmistrza. I trudno w nim sensu nie widzieć. Tylko trzeba się przyjrzeć.

No, to teraz uczymy się na pamięć, bo już wiemy dlaczego warto:

Mikołaj Sęp Szarzyński

“Sonet V. O nietrwałej miłości rzeczy świata tego”

(ze zbioru “Rytmy abo wiersze polskie”, 1601)

I nie miłować ciężko, i miłować

Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione

Myśli cukrują nazbyt rzeczy one

Które i mienić, i muszą się psować.

Komu tak będzie dostatkiem smakować

Złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone

Piękne oblicze, by tym nasycone

I mógł mieć serce, i trwóg się warować?

Miłość jest własny bieg bycia naszego,

Ale z żywiołów utworzone ciało,

To chwaląc, co zna początku równego,

Zawodzi duszę, której wszystko mało,

Gdy Ciebie, wiecznej i prawej piękności

Samej nie widzi – celu swej miłości.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply