Jaruzel, Sarmaci, Targowica

Nie może mieć racji ten, który od samego początku staje po niewłaściwej stronie i tam trwa.

Stan wojenny po sarmacku…

…nie byłby chyba możliwy, ale jednak był przewidywany. Kiedy Henryk Walezy miał zostać królem Polski, straszakiem na jego wyborców (nieskutecznym zresztą, jak się okazało) uczyniono niewiele wcześniejszą Noc Świętego Bartłomieja, w której maczał paluchy. Dlatego Polakom miał specjalnie przysięgać na Artykuły Henrykowskie, iżby podobnych metod w Polsce stosować nie śmiał. Ale ta Noc o tyle oczywiście różną była od stanu wojennego, że przeciwników wiary katolickiej nie wygubiono ani nie wyaresztowano calkowicie i skutecznie, że ograniczała się do Paryża i że w gruncie rzeczy stanowiła tylko jeden z etapów krwawej wojny, nie zaś udaną, prawie całkowitą pacyfikację. W Polsce wyznawcy złotej wolności długo straszyli się absolutyzmem i tą Bartłomiejową Nocą, i na tej podstawie pragnęli, aby władza królewska jak najsłabszą była.

Humań et Warszawa 1794

A w późniejszych latach, jeśli jakaś wizja “stanu wojennego” towarzyszyła Sarmatom, no to chyba stanu wprowadzanego oddolnie, a nie odgórnie – przez bunt chłopski (realizacja: po części podczas ukraińskich rebelii, rzezi humańskiej, potem dopiero podczas rodzimej galicyjskiej Rabacji roku 1846), albo też połączonego z działaniami obcych wojsk. Wspomniałem niegdyś o tym, co mieli pono Rosjanie gotować szykujacej się do powstania Warszawie przed Wielkanocą roku 1794. Mianowicie mieli uprzedzić wybuch “już nie przez chwytanie podejrzanych głów… ale przez wygubienie razem wszystkich, małych i wielkich, morderskim sposobem… miały być na domach pozawieszane tabliczki, które do­my, przyjacielskimi dowodnymi moskiewskimi mieszkańcami na­pełnione, miały być wolne od rzezi”… (jak pisał Kitowicz; trochę więcej zobacz w niegdysiejszym mym felietonie: http://kresy.pl/kresy-dzisiaj,felietony?zobacz/poranek-zmartwychwstania).

Wielopolski

No i wreszcie ostatni bodaj przypadek stanowojenny przed stanem wojennym: niesławna akcja margrabiego Wielopolskiego, “Branka”. O Wielopolskim mówić można różnie, można go i podziwiać, zamiary pochwalać, a metody… no, w każdym razie “Branka” okazała się gorzej niż niewypałem, bo nie tylko wykonano ją bez całkowitego powodzenia, ale tak, że zamiast ugasić pożar, rozpaliła go na dobre i to w chwili, kiedy powstanie nie było gotowe. A więc: przyniosła więcej ofiar, niż mogła była przynieść, gdyby przeprowadzono ją porządnie albo nie przeprowadzono wcale. Zaś zamiarem Wielopolskiego było przecież uchronić społeczność polską od rzezi i klęski. No i nie udało się.

Jaruzel

Jaruzelskiemu za to do pewnego stopnia się udało. Ale przecie podziwiać go za to nie można. Przykładem do naśladowania tak czy siak nie jest. Oskarżać go o to, że zamierzał sprowadzić obcą interwencję – zdaje mi się nielogicznym i głupim u samego początku sprawy. On się przecież z tą interwencją pokornie liczyć musiał i zgadzać na nią z góry, wszak na pasku moskiewskim chodził. Wallenrodem nie był i w razie tej interwencji stanąłby oczywiście po stonie sowietów (co teraz tłumaczyłby chęcią powstrzymania większego rozlewu krwi). I kropka. To określa jego tożsamość.

Czy miał polityczną rację? Nie może mieć racji ten, który od samego początku staje po niewłaściwej stronie i tam trwa. Można go tylko traktować jako przeciwnika mniej niegodziwego, niż mógłby być. Czy to powód do chwały? W żadnym razie. Poza tym wiadomo, że w razie interwencji raczej straciłby swoje stanowisko, jako ten, co sobie nie poradził i zmusił Imperium do kroków międzynarodowo kosztownych tudzież politycznie kłopotliwych.

Rozmawiał wilk z wilkiem

A co do słów, które padały podczas rozmów z sowietami… Doprawdy, sądzę, że ani Jaruzel sowietom, ani sowieci Jaruzelowi nie wierzyli. Jak to na dworach despotów – na czerwonym dworze kremlowskim każde słowo wypowiadane pomiędzy wasalnymi “sojusznikami” a ich moskiewskim zwierzchnikiem miało sens podwójny lub potrójny. Czy więc Jaruzel chciał spacyfikować Polaków sam, czy zamierzał użyć do tego towarzyszy… w zasadzie na jedno wychodzi. Był na ich pasku, zależał od nich, godził się na to. I nie warto chyba tej rzeczy roztrząsać ze ściśle politycznego punktu widzenia. Dla badań historycznych – owszem. Dla zmierzenia winy Jaruzela – owszem. Ale zmierzenia jego niewinności i ewentualnych zasług – nie. I tak nic mu nie pomoże. Sprawa jest przecież w miarę jasna.

Targowica?

Nie, stan wojenny to nie była Targowica. Targowiczanie prosząc o moskiewską interwencję wykazali się całkowitą polityczną głupotą i naiwnością. Cokolwiek by złego o nich gadać. Jaruzel okazał się sprytniejszy od nich, świadomszy, wiedział, co robi. Ale czy to jest jakaś zasługa?

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply