Gruzja: między wojną a pokojem

Od przyjazdu do Tbilisi mimowolnie porównuję zastany obraz miasta z tym sprzed roku, kiedy pierwszy raz miałem okazję odwiedzić Gruzję. Pozornie nic się nie zmieniło, miasto dalej tętni życiem, wszystkie znajome restauracje otwarte i czekają na gości. Cudzoziemców jest prawie tyle samo, co rok temu, jednak w większości są to nie turyści, a dziennikarze i przedstawiciele międzynarodowych organizacji.

W Tbilisi o wojnie przypominają mityngi, plakaty, napisy na ścianach, a przede wszystkim telewizja i rozmowy z ludźmi. Na gruzińskich kanałach telewizyjnych w przerwach między filmami i programami emituje się krótkie filmy, niekiedy w formie teledysku, pokazujące sceny z niedawnej wojny. Jeszcze bardziej wstrząsający obraz niedawnych wydarzeń wyłania się z rozmów z mieszkańcami Tbilisi i z uchodźcami, a tych jest w stolicy i okolicach ponad 60 tys.

W hotelu, w którym mieszkałem, żyła również uciekinierka z Gori. Słucham jej krótkiej opowieści razem z przedstawicielem Amnesty International. Opowiada, że w Gori na ulicy, gdzie znajduje się jej dom pozostało tylko dwoje mężczyzn, reszta mieszkańców uciekła. Jej budynek, podobnie jak wiele innych, został uszkodzony w wyniku ostrzału. I tak znalazła się ona w nienajgorszej sytuacji, ponieważ pomagają jej organizację żydowskie, które od samego początku otoczyły opieką, również finansową osoby pochodzenia żydowskiego.

Ania, poznana w Tbilisi młoda gruzińska dziennikarka, mówi, że w czasie tej krótkiej wojny życie w stolicy pozornie toczyło się normalnie, jednak w psychologicznej warstwie ludzie bardzo ciężko przechodzili ten okres. Ania opowiada, jak odbierała ukraińskich dziennikarzy z lotniska. W momencie lądowania ukraińskiego samolotu ogłoszono na lotnisku alarm przeciwlotniczy, a później, kiedy już jechali taksówką do centrum, nisko nad nimi przelatywał samolot bojowy i nie było wiadomo, czy nie zrzuci w pobliżu bomb. Dla Ani ważnym w tych dniach było wsparcie ze strony przyjaciół z innych państw, którzy dzwonili i wysyłali smsy.

Rzeczywiście wsparcie dla Gruzji ze strony wspólnoty międzynarodowej było i jest niezmiernie ważne. Ja sam przekonałem się o tym wielokrotnie, kiedy w rozmowach z Gruzinami w Tbilisi i na prowincji mnie i moim ukraińskim kolegom dziękowano za to, że przyjechaliśmy, że jesteśmy razem z nimi. Niejednokrotnie przyszło wysłuchiwać toastów za przyjaciół z Polski i Ukrainy, którzy w trudnych momentach nie pozostawili Gruzji samej.###strona###

W niedzielę wraz z znajomymi Ukraińcami postanowiliśmy pojechać za Tbilisi, zobaczyć jak wygląda sytuacja w miejscowościach na zachód od stolicy, w kierunku Gori. Do samego Gori dojechać udaje się nielicznym. Jeszcze do wczoraj (poniedziałek, 18 sierpnia), mimo zapowiedzi ze strony dowództwa rosyjskiego, czołgi i żołnierze armii rosyjskiej blokują dostęp do miasta. My ruszamy marszrutką do Kaspi. To w okolicach tej miejscowości dzień wcześniej (16 lipca) miał miejsce możliwe ostatni głośny akord tej wojny – nieznani sprawcy wysadzili w powietrze most kolejowy, odcinając w ten sposób bezpośrednie połączenie na wybrzeże.

Marszrutka zapełniona do granic możliwości. Wszyscy podenerwowani. Kilka kilometrów za Tbilisi ze względów bezpieczeństwa skręcamy z głównej trasy i jedziemy dalej polnymi drogami. Około 30-35 kilometrów za Tbilisi widzimy ostatnie wysunięte pozycje wojsk gruzińskich z zamaskowanymi pojazdami opancerzonymi. Wielkie wojskowe lornety są skierowane na rosyjskie pozycje zajmowane na centralnej drodze do Gori. W rosyjskich kanałach telewizyjnych mówiono o uciekających w popłochu żołnierzach gruzińskich. To, co widzę potwierdza raczej słowa znajomego, który współpracuje z Radą Bezpieczeństwa Gruzji. Tak, Gruzini doznali silnych strat, jeśli weźmiemy pod uwagę jej niewielki potencjał militarny, jednak wycofanie miało charakter zaplanowanej operacji. Strona gruzińska pragnie uniknąć prowokacji, a Rosjanie okupując terytorium gruzińskie sami dyskredytują się w oczach opinii międzynarodowej.

Po drodze mijamy niewielkie miejscowości, które, mimo że znajdują się na obszarze działań wojennych, funkcjonują tak jak wcześniej. Otwarte są małe sklepy, dzieci bawią sie na ulicy. I tylko mijający się kierowcy, którzy przekazują sobie informacje o bezpiecznych drogach przypominają, że sytuacja nie jest normalna.

Docieramy w okolice Kaspi, dalej trzeba iść pieszo. Dostajemy chłodną wodę od miejscowych mieszkańców, a po chwili zatrzymuje się samochód terenowy i kierowca proponuje podwiezienie. Wydaje się, że nie ma szansy byśmy się zmieścili, w samochodzie są już pasażerowie. Okazuje się jednak, że jest jeszcze… bagażnik, a my, jako goście otrzymujemy miejsca w salonie i w ten sposób docieramy pod sam most.###strona###

Wokół mostu, który został wysadzony 24 godziny wcześniej trwają już prace. Brygady remontowe starają się ustanowić tymczasowe połączenia przez stary most, który znajduje się nieopodal. Odremontowanie wysadzonego mostu według inżynierów powinno zająć ok. 14 dni. 300 metrów dalej znajdują się budynki mieszkalne. Od wybuchu powylatywały szyby, niekiedy z ramami, uszkodzone zostały dachy. Mieszkańcy na nasz widok nalegają byśmy dokładnie sfotografowali uszkodzenia. Mówią, że tuż przed wybuchem w pobliżu mostu widziano dwóch mężczyzn. Te terytorium nie jest kontrolowane przez gruzińskie siły porządkowe. Sielankowy obraz otaczających gór psuje rosyjska technika bojowa, niewidoczna gołym okiem, a rozlokowana na szczytach wzgórz. Mieszkańcy pokazują miejsca, gdzie stoją rosyjskie transportery opancerzone, mające w zasięgu ognia całą dolinę wokół mostu.

Spotykamy znów poznanego wcześniej kierowcę. Gia proponuje podwiezienie nas do Kaspi, gdzie będziemy mogli przesiąść się na marszrutkę do Tbilisi, jednak wcześniej chce nam pokazać swoją posiadłość. Gia dzierżawi niemal 20 hektarów ziemi, na której rosną brzoskwinie, a w przyszłym roku zamierza zasadzić orzechy. Na naszą cześć gospodarz wydaje zaimprowizowane przyjęcie. Pijemy białe wino produkcji jego przyjaciela, też Gii, jemy gruziński biały ser i wznosimy toasty za pokój. Kolejny raz słyszymy podziękowania za poparcie ze strony Polski i Ukrainy. Padają słowa o wzajemnej przyjaźni. A jednocześnie nasi rozmówcy mówią, że wojna to dzieło polityków i nie można winić za to zwyczajnych Rosjan. To ważne, podczas każdej rozmowy z Gruzinami padają te słowa. Gruzini mimo wojny pozostają tak samo gościnni, jak przed wojną, i tak samo jak wcześniej są przyjaźnie nastawieni do Rosjan.

Kiedy wydaje się, że już jedziemy w kierunku Tbilisi, nasz gospodarz zawozi nas do swojego domu, w którym odbywa się druga część przyjęcia, tym razem wraz z sąsiadami wznosimy toasty czerwonym winem i jemy chleb z miejscowym miodem. Jest 21.30, i gdyby nie to, ze nasza gruzińska koleżanka Ania ma o drugiej w nocy samolot do Symferopola, pewnie nie wypuszczono by nas. Gospodarz postanawia odwieźć nas do samego Tbilisi. I znów jedziemy bocznymi drogami, tym razem w nocy. Zatrzymujemy się by napełnić bak. Spotkany gruziński policjant mówi, ze jeszcze dzisiaj w Kaspi stały rosyjskie czołgi. Po drodze znów mijamy zamaskowane pozycje gruzińskiej armii. Docieramy do Tbilisi, i tylko trudno się rozstać. Ania dociera na czas na samolot i jest już na Krymie. Jura z Kijowa pojechał w kierunku granicy z Turcją, a ja pozostaję nadal w Tbilisi.

Z Tbilisi – Kaspi Michał Oleszko / Kresy

Zobacz więcej zdjęć z Gruzji

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply