Grunwald dziś czyli Wojna Światów

Mamy więc pod Grunwaldem konkurencyjne starcie różnych światów polskiej rzeczywistości, napawające zarówno strachem jak nadzieją.

Stereotyp

Stereotyp jest i fajny, i straszny. Regularnie za każdym razem, od lat już dziesięciu, odkąd to jadę na i wracam po grunwaldzkiej imprezie, każdy z moich znajomych pyta z uśmiechem inteligentnego dowcipnisia: “No i co? kto wygrał?” – albo wedle wersji drugiej: “No i co? czy nasi znowu wygrali?” Na tych dwu pytaniach inwencja naszych przyjaciół niezmiennie się kończy. No, za wyjątkiem komentarza numer trzy, którego udzielił kolega niepolityczny, tkwiący pod Grunwaldem w gigantycznym korku (drogi tam wąskie, a Polaków przybyło ponad sto tysięcy): “Czego się cieszyć, jakbyśmy przegrali, toby tu przynajmniej autostrada była”.

Jedyny taki w Polsce

Grunwald kusi Polaków bardziej niż jakakolwiek inna wakacyjna impreza masowa, bo to wydarzenie, o którym wie przysłowiowy KAŻDY Polak, bo każdy kojarzy datę 1410. Dlatego też dawne pole bitwy co roku oferuje COŚ KAŻDEMU Polakowi. W ten sposób dzisiejszy Grunwald jest swoistym przekrojem naszych horyzontów, potrzeb, możliwości i mentalności. I to wcale nie ze względu na samą rekonstrukcję bitwy. To wprawdzie najważniejszy element reklamowy całości, ale i – jak dla mnie – najmniej interesujący i… chyba najsłabszy. Znacznie ciekawsze jest wszystko to, co dzieje się na polach Grunwaldu poza rekonstrukcją bitwy.

Elita

Z jednej strony – obóz bractw rycerskich. Nie twierdzę, że wszyscy zachowują się tam jak elita (jaką rycerstwo było w epoce Grunwaldu), ale to jednak niewątpliwie JEST ELITA. Obóz otoczony palisadą, z ograniczonym dostępem dla turystów. Za parkanami rycerskiego obozu obowiązuje historyczna ścisłość, ubiory, pancerze, namioty średniowieczne. Prawdziwa znajomość średniowiecza jest tu naprawdę w cenie, uproszczenia i stereotypy zbywa się uśmieszkami. Tak zwani “tekstylni” nie maja prawa obywatelstwa, aparaty reporterskie widziane są niemile. Tu się hołduje historii, a na na scenie obok szranków rycerskich występują zespoły muzyczne grające na instrumentach mających ambicję nie być “dzisiejszymi”.

Obóz poprzedzają “historyczne” kramy. Wszystkiego tam dostatek: narodów, zbroi, skór, wytworów złotniczych, książek, płyt, ceramiki. I to wszystko nienajgorszej jakości, co roku coraz lepszej. Przedwczoraj było tych kramów kilkakroć więcej niż w roku zeszłym, całe miasteczko.

Prócz innych zalet – obóz i kramy są, zdaje się, świetną szkołą historii dla przeciętnego i nawet nadprzeciętnego Polaka, nieosiagalną w szkole normalnej.

Centrum

Pośrodku pola – pomnik, bardzo piękny, choć wzniesiony za komuny. Pod pomnikiem estrada, z której oficjalni gospodarze i oficjalni goście witają “oddziały” harcerskie i prawdziwe oddziały Wojska Polskiego. Z głośników płyną pieśni Moniuszki i współczesne marsze wojskowe, a oryginalni wojskowi oddają salwy honorowe z broni maszynowej.

Centrum uboczne

Na prawo od pomnika – enklawa mediów publicznych, czyli w tym roku estrada “Lata z radiem”. Głośno wibruje znana wszystkim polka – hasło audycji. Słychać przeboje od Maryli Rodowicz po Jerzego Grunwalda (dołaczył się do nich w tym roku, acz jako nieprzebojowy tylko historycznie uwarunkowany autochton zaproszony do imprezy – niżej podpisany).

Aleja Polaków Współczesnych

Tuż obok zaczyna się kilkusetmetrowa aleja obstawiona czysto współczesnymi straganami. Tego tu najwięcej, i tu miesza się historia żelazna z plastikową, jarmarczne zabawki z ekologicznymi serami i hotdogami. Oferta potwornie wielka, jakość absolutnie przemieszana – acz często gesto dobra (obkupiłem się w litewskie chleby, kwas z Białorusi i piwo prywatnie warzone w Polsce – pycha). Kończy się jednak strasznie: na ostatnich stu metrach nie można prawie rozmawiać, bo z kolejnej sceny biją jakieś potworne ryki, łyse młodzieńce hasają w niby-pogo czy innym czartowskim wynalazku, a sporej wielkości jadłodajnia na wolnym powietrzu zasyfiona jest prawie tak, że nie wiadomo, czy to ubikacja publiczna, czy jednak nie: atmosfera momentami jak z podziemnego przejścia na warszawskiej Pradze, albo ze średnio-późnego Gierka, kiedy się już wszystko sypało.

Wojna światów

Mamy więc pod Grunwaldem konkurencyjne starcie różnych światów polskiej rzeczywistości, napawające zarówno strachem jak nadzieją. Nadzieja napawa oczywiście Rycerstwo, ale nie miałbym tejże nadziei za wiele, gdyby zabrakło tu czegoś, co poza rekonstrukcję historyczną z jednej, i poza aleję hot dogów z drugiej strony – znacznie wykracza. Tym czymś jest Msza Święta, w rycie trydenckim (a zatem zbliżona do standardów średniowiecznych), odprawiana przed bitwą w obozie. Zdecydowanie nie jest ona elementem “turystycznym”, nie jest to też “kwiatek do kożucha” jako na przykład “rekonstrukcja historyczna Mszy”. To faktyczna Ofiara Eucharystyczna, jak najbardziej prawdziwa i odprawiana na serio. Mimo że dzikie tłumy w niej nie uczestniczą, to jednak w efekcie kilkaset osób do Komunii Świetej przystępuje. Myślę sobie – tego na innych rekonstrukcjach historycznych w Europie chyba nie ma.

Jacek Kowalski

– – – – – – – – – – – – – – – – –

W załączeniu:

Fragment szesnastowiecznej “Pieśni o bitwie pod Grunwaldem” z nowej płyty Jacka Kowalskiego i Klubu Świętego Ludwika “Wojna i miłość” [patrz: http://www.jacekkowalski.pl/index.php?option=com_content&view=section&layout=blog&id=8&Itemid=54]

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply