Góra Dolina za Niemen

Rok 1944, Stołpce, Kresy Puszczy Nalibockiej na przedwojennych Kresach. Dwu nastoletnich chłopców idzie za Niemen po drewnianym moście, do Naliboków.

W Nalibokach i około Naliboków trzy żywioły: Partyzanci czyli Sowieci, Legioniści czyli Polacy, Niemcy czyli Wehrmacht. Partyzantów mnogo, Legionistów niewielu, do tysiąca; Niemców – pełno wkoło, pusto w środku.

Wpierw, po czterdziestym pierwszym, przyszli do Naliboków Sowieci. Potem wychynęli Legioniści. Dziadkowie moi mieszkali przez płot z dawną polską składnicą wojskową; w trzydziestym dziewiątym Sowieci wyrzucali do dołów polskie orzełki i guziki, już niepotrzebne. Mój mały stryj Kazik odgrzebywał, przydały się. Zimą Sowieci łupili wioski z żywności, a Niemcy nie mieli jak temu zaradzić. Aż zrobili białoruską samoochowę, co to miała sama siebie “chować” przed Sowietami, i dali jej karabiny, i amunicję. Też się przydały. Legioniści wzięli broń i mundury, wdziali na się i żeby było wiadomo kto zacz, zdobyli powiatowy Iwieniec. Wycięli garnizon Luftwaffe, zgarnęli kolejną broń i amunicję, znikli. W Nalibokach ułożyli się z Sowietami, kto gdzie ma zapaść i czego bronić.

Sało kak sało, Sowieci jak Sowieci. Przy pierwszej lepszej przepuścili Niemców na tyły Legionistów, ocalałych oficerów wyłapali, szeregowców wcielili.

Wtedy z nieba spadł “Góra”-“Dolina”, cichociemny. Ślązak z urodzenia, Kresowiak z cichociemności, Adolf Pilch z nazwiska i imienia. Jak kokosz pisklęta, Legionistów zgromadził, a od Sowietów się ubezpieczył, zawarłszy cichy rozejm z Wehrmachtem, na czas krótki: na wiosnę czterdziestego czwartego. Wtedy dopiero mój stryj Kazik dorósł i poszedł z domu do lasu. Dostał mundur, broń, konia, został ułanem u Góry-Doliny. Front podszedł pod Naliboki: Centrala kazała Legionistom iść na Wilno. Tylko że front odciął Wilno; odciął się i kontakt z Centralą. “Góra”-“Dolina” zdecydował, że pójdą na Warszawę. Ułani, piechota, wozy z cywilami, ponad tysiąc ludzi, długa, długa, długa kolumna, polami, lasami, miedzami. Exodus.

Mali bracia Kazika – Gienio i Czesiek – dowiedzieli się, że ułani wychodzą z Naliboków; poszli pieszo, na bosaka do legionowego obozu, dać bratu na drogę specjalny, wyszabrowany z niemieckiego transportu pakunek z medykamentami pierwszej pomocy. Doszli, dali, wrócili. Jak szli przez most, niemiecka straż poganiała ich dobrotliwie – ledwie przeszli, most poszedł w powietrze, przed frontem.

“Góra”-“Dolina” też poszedł. Pod Połoneczką, na pierwszym puszczańskim postoju zaczaili się Sowieci. Kazik dostał odłamkami, biegł półprzytomny, wpadł na pędzący wóz, spłoszony koń pognał w las, znaleźli go bez czucia. Rannych nie brało się, byli balastem niebezpiecznym; ale była zakochana sanitariuszka i drodzy koledzy, uparli się zabrać. Może dlatego, że obiecał im buty w spadku? Buty w wojsku, to wielka pokusa.

Tymczasem ułani, piechota i tabory szli, szli i szli. Rzecz niebywała, jak szli, aż doszli nad Wisłę. Pod Modlinem oszukali Niemców i jako “polskie UPA” po wojskowym moście dostali się na lewy brzeg. Zafasowawszy od Wehrmachtu kolejną porcję amunicji, wsiąkli w Kampinos.

Dopiero wtedy odezwała się Centrala; i wpadła we wściekłość. Mieli być pod Wilnem! Na nic tłumaczenia. “Góra”-“Dolina” dostał rozkaz karnego marszu na Puszczę Notecką. Odmówił wykonania. Został zdjęty, ale i rozkaz odwołano. Wtedy wybuchło Powstanie Warszawskie; ułani z Naliboków okazali się potrzebni. Nowy dowódca, niedoświadczony w partyzantce, wyprowadził ich na Warszawę – wprost pod pancerny pociąg. Rozproszeni częścią pogalopowali w Kieleckie, częścią się zagubili. Stryj Kazik, ranny, zagubił się u ciotki pod Warszawą, już na całe życie.

Wszystko to przypomina “Złoto dla zuchwałych”, tylko że jest prawdziwe. I dlaczego nikt jeszcze tego nie nakręcił, nie puścił w eter, na sławę i chwałę? To ostatnie lata. Na domach byłych sowieckich partyzantów na Białorusi wciąż wiszą czerwone gwiazdy, a Legionistów, którzy tam zostali, wciąż nazywa się faszystami. Nie ma już mostu na Niemnie, nie żyje “Góra”-“Dolina” (umarł w Anglii), nie żyje mój stryj Kazik, ale ważniejsi od niego, młodzika, ułani wciąż chyba żyją; i to ostatnie lata, kiedy “jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”.

Jacek Kowalski

——

W załączeniu: moja osobista piosenka o moim stryju Kaziku, “Górze”-“Dolinie” i exodusie za Niemen. Nagranie nieoficjalne szufladowe, przy gitarze.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply