Gołe kości na Kresach

Sienkiewicz ponoć nienajlepiej oddawał realia kresowych Dzikich Pól, dlatego po prostu, że je nienajlepiej znał. I nic nie szkodzi.

Jego ogniomieczowe opisy są doskonałe same w sobie i czytać je można na zupełnie innym poziomie niż tylko na poziomie archeologicznej zgodności z rzeczywistością. Poza tym poczęły one żyć w polskiej kulturze życiem własnym, osobnym. Jest w nich oddech tak szeroki, że aż oddech w piersiach zapierają, mam więc nadzieję, że już się od nich nie oderwiemy, że będą wiecznotrwałym eksponatem naszego muzeum wyobraźni. Pośród owych sienkiewiczowskich opisów są i te straszne, makabryczne (no nie, zrobię korektę: były straszne i makabryczne dla dziewiętnastowiecznych czytelniczek, a dla nas, osaczonych przez filmy wojenne i fantasy, są już tylko szerokie i genialne), jak ów umieszczony u samego początku “Ogniem i mieczem”, a odnoszący się do Dzikich Pól:

…Ile tam walk stoczono, ilu ludzi legło, nikt nie spamiętał. Orły, jastrzębie i kruki jedne wiedziały, a kto z daleka dosłyszał szum skrzydeł i krakanie, kto ujrzał wiry ptasie nad jednym kołujące miejscem, to wiedział, że tam trupy lub kości nie pogrzebione leżą…

Czy opis ten jest prawdziwy? Cóż, Sienkiewicz może i nie widział walających się po Dzikich Polach niepogrzebionych kości, ale z pewnością o nich czytał. Kości rozsypane w polu należały do stałych motywów staropolskiej, kresowej literatury – i w tym sensie Sienkiewiczowski opis jest prawdziwy aż za. Myślę tu oczywiście nie tyle o literaturze powstającej na Kresach, co tej o Kresach mówiącej, zwłaszcza o poezji.

Otóż obrońcy Kresów, niezależnie od swojego stanu, byli faktycznie nieustannie zagrożeni zgniciem w polu lub/i przetrawieniem w wilczych czy psich kiszkach (tych, co do których pan Zagłoba wyrażał obawę, iż “osiedzieć się w nich trudno, a wychodzić niepolitycznie”). Tym samym mieli szansę na to, że pozostaną po nich co najwyżej ich własne, gołe kości, walające się po stepie.

Rzecz to faktycznie straszna, bo ciało pozbawione pochówku – to zewłok odarty z czci. Odmówienie grobu zmarłemu – jest czynem godnym potępienia. Wiadomo powszechnie, że na niepochowanie swoich ciał zasługiwali dawniej jedynie zbrodniarze, których trupy gnijące na szubienicach zostawiano krukom, aby straszyły widokiem swoim innych złoczyńców. I z tego też powodu Czarniecki kazał wyrzucić z grobu szczątki Chmielnickiego.

A przecież obrońcy Kresów, których ciała zgniły na Dzikich Polach, jak najbardziej na cześć zasługiwali. Byli “czcigodni”. Jak więc pogodzić ich zasługi z brakiem pochówku? Czy to nie straszny dysonans? Czy tak powinna była wyglądać nagroda za oddanie życia dla Ojczyzny? Oczywiście, że dysonans jest straszny, a nagroda powinna była wyglądać inaczej. Anonimowy “Dobremu żołnierzowi nagrobek” głosił:

Mój to trup na tym polu od psów rozwleczony,

Na którym za Ojczyznę jestem położony.

O, jako żeś niewdzięczna ma Ojczyzno miła,

Żeś mię przynajmniej ziemią trochę nie przykryła.

Temat ten musiał Polaków fascynować, zwłaszcza w epoce baroku, który i do makabry, i do wzniosłości miał pociąg niewymowny. W popularnej dumie zgnicie na polu bitwy stanowiło oczywistość, jakby rodzaj fatum, na które należało przystać z melancholijną rezygnacją, czy też z wisielczym humorem. “Rozdzióbią mnie kruki, wrony” – mówi rycerski rumak w pieśni o żołnierzu tułaczu, które to słowa Stefan Żeromski zmienił na: “rozdzióbią nas kruki, wrony”. Logicznie zresztą – rumak wygłaszał wszak swoją kwestię nad trupem rycerza, leżącego “w czystem polu na Podolu”, którego usiłował pochować, “grzebiąc nóżką” – i z którym najpewniej sam rozdziobany został. Więc należała się liczba mnoga.

Z tym niepochowaniem bohateskiego ciała trzeba było sobie jakoś poradzić. Zaczęto więc tworzyć paradoksy. Dzięki nim śmierć i zgnicie bez pochówku zaczęły się okazywać rzeczą właśnie że najchwalebniejszą z chwalebnych. Mołdawski chłop Galez, ujrzawszy na polu “Szyszaki mężów rdzawe i puklerze / I stosy kości, zbielałych na poły” (cytuję przekład księdza Tadeusza Karyłowskiego) – wygłasza nad nimi wzniosłą pochwałę polskiego rycerstwa; tak zaczyna się jedna ze znanych ód Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, napisana w Wilnie na wieść o chocimskim zwycięstwie. A same gołe kości, świecące na dawnym pobojowisku, opisywano – zapewne za wzorem antycznych epopei, zwłaszcza “Wojny domowej” Lukana – jako pochowane najgodniej, bo okryte najwznioślejszą zasłoną – niebem:

Nie z marmuru w mauzolu,

Nie w ceglanym grobie,

Ale w otwartym polu

Odpoczywasz sobie,

O mężny, o serdeczny,

Z wojskiem twym, hetmanie,

Pamiątki godny wiecznéj,

Poko Polski stanie…

To epigramat Kochowskiego o poległych pod Batohem. Kędy indziej ten sam autor napisał o dobrym żołnierzu:

Nie pod żadnym marmurem, lecz pod niebem w polu

Spoczywam: tego sława życzy mi mauzolu.

Trudno już wymyślić coś wznioślejszego. Ale wymyślono: wznioślejsza myśl odczytamy w epigramacie, wedle którego gołe kości rycerskie na Dzikich Polach po to zostały bez pochówku, aby “nieba obroty” mogły zawsze patrzeć na “tak wielkie cnoty”.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply