Gad powszedni domowy czyli świnia mała

To jeszcze nic złego – uznać rzeczywistość. Ale co innego: dać jej się zakorzenić w sobie.

Anegdota wstępna

Anegdota – pewno prawdziwa – rzecze o Antonim Słonimskim, że jak go komuchy pozbawiali szefostwa Związku Literatów, to uczynili tę rzecz ustami Artura Sandauera. Tenże przemówił, dowodząc, że wszem złem reakcyjnem jest rzeczony Antoni Słonimski. Po przemówieniu musiał jednak zasiąść obok tegoż Antoniego Słonimskiego w pierwszym rzędzie. Głupio mu się zrobiło i powiada mu – “Pan sobie teraz pewnie myślisz o mnie, że ja jestem wielka świnia”. – “Ależ, drogi panie” – rzekł rzeczowo Słonimski – “o wielkości nie ma mowy”.

Anegdota przednia, choć Sandauer jest mało dobrym przykładem. Świnią był dużą, zaszedł wysoko, acz zapewne w swym przekonaniu popełnił świństewko małe, które nic nie znaczyło, bo i tak ktoś musiał je zrobić, więc “czemuż nie ja?” Ale mnie chodzi tutaj o fakt istnienia świń i świństw chamskich, czyli niskich, czyli takich gminnych, powszednich, które widziane w narodzie, bolą najbardziej, i które popełniane są przez gmin prosty i uprzejmy zazwyczaj, i pobożny. Trzy kolejne przykłady powiedzą dokładniej, o co biega.

Co zrobić dla bolszewików raz

Siostra rodzonej babki mej małżonki ukończywszy po pierwszej wojnie seminarium nauczycielskie, objęła posadę jednoosobową – dyrektorki i jedynej nauczycielki – w polskiej szkole wiejskiej na wschodniej ścianie, żeby było jasne: we wsi całkowicie polskiej. Jak w 1920 szli bolszewicy, gromada struchlała i radzić poczęła, co robić? Jak tych bolszewików przekonać, żeby łaskawi byli? I uchwaliła gromada: najlepiej, nejbezpieczniej i bez szkody będzie, jak się powiesi nauczycielkę, jako przedstawiciela starego porządku. Na szczęście ktoś przyzwoity przestrzegł i siostra babki mej małżonki ukryła się. Jak bolszewicy odstąpili, dawaj poszła specjalna delegacja od gromady, żeby się nie obrażała, bo oni tylko tak, z konieczności i ze strachu, i że proszą, żeby dalej ich dzieci uczyła. Ale oczywiście jak najszybciej stamtad znikła.

Co zrobić dla bolszewików dwa

Dziadek mój w 1939 uciekał na wschód, a właściwie ewakuował się z Grudziądza na Kresy bardzo porządnie, w doborowej ekipie, sam tę “ewakuację II rzutu” organizując (patrz poprzednie felietony). Jechali: prezydent, wiceprezydent, starosta – “w dwa samochody osobowe i samochód gospodarczy, coś w rodzaju dzisiejszej półciężarówki”. Oczywiście żaden z panów nie prowadził sam – byli trzej funkcyjni szoferzy. Wszystko szło świetnie, póki się nie okazało, że pasażerowie są już nikim – czyli że przestali być władzą. A kiedy na dodatek szofer Dziadka zorientował się pod Lwowem, że teraz to już bolszewicy rozdają karty – zmienił front. Dlaczego? Może chciał nadal być szoferem, teraz choćby bolszewickim, a inaczej by się nie dało? Nie wiem, dość, że wyrzucił pasażerów za burtę pod jakimś dworem i nastepnie naprowadził na dwór patrol bolszewików, że niby jest tam poszukiwany, ważny, kapitalistyczny VIP (co było zresztą prawdą, bo Dziadka poszukiwali Giermańcy, stojący o miedzę od swoich przyjaciół bolszewików). Więc mogło się skończyć bardzo źle, ale skończyło się tak, jak opisałem w felietonie z 17 września. Potem Dziadek uciekł i zatarł ślady.

Co zrobić dla bolszewików trzy

Gosposia moich Dziadków, Pani Zosia, była osobą prostą, pobożną i po swojemu bohaterską. Kiedy Dziadek z rodziną znikli w 1939 z Grudziądza, ona zaopiekowała się porcelaną i kryształami, pozostawionymi w mieszkaniu. Całkiem porządnie i uczciwie to zrobiła, bo zaraz po wojnie, dowiedziawszy się, że “Państwo” są w Poznaniu, odwiozła te wszystkie precjoza i oddała im do rąk własnych. Po czym zamieszkała z nimi, już nie jako służba, tylko serdeczny sublokator, choć stosunki wzajemne pozostały po części dawne, przedwojenne. I mnie potem nawet lulała, i wspólnie z moją Babcią kucharzyły w jednej kuchni.

I tu właśnie, w tej kuchni, tkwi problem. Otóż Pani Zosia musiała pracować – każdy musiał – i zaangażowała się w poznańskiej fabryce perfum tudzież wód kolońskich “Lechia”. I co powiecie? Stała się jedną z najbardziej zasłużonych pracownic-przodownic i zapisała się do Partii. Była nawet w tej Partii kimś (co prawda po iluś latach wywalili ją, bo się okazało, że chodzi do Kościoła, a nie chciała zadeklarować, że tego robić nie będzie – ale to inna historia).

Clou sprawy w tym, że jak mego Dziadka w końcu lat 40. wsadzili do paki, była całym sercem z rodziną. Tyle że jak raz z moją Babcią pokłóciły się o coś w tej wspólnej kuchni przy garach, to się Pani Zosi wyrwało coś w rodzaju: “No, żebym ja tylko nie doniosła w Komitecie, o czym się w tym domu rozmawia!” Poszło przerażenie po rodzinie, ale na szczęście nic się nie stało.

Gad powszedni

Skrzywdziłbym Panią Zosię, świeć Panie nad Jej duszą! gdybym chciał ją źle określić. Była prostą Polką i Katoliczką, i mam szczerą nadzieję, że Pan Jezus Ją zbawił. Ale niestety, jak w każdej osobie mało skomplikowanej, tkwił w niej bakcyl posłuszeństwa wobec… No właśnie – wobec czego? Bo przecie potrafiła się niektórym żądaniom komuny śmiało oprzeć. Ale przodownictwo pracy przyjęła za dobrą monetę, a potęga i autorytet Władzy wtłoczyły w Nią pewien dla tej władzy szacunek i uznanie. Kto miał w sobie mniejsze poczucie sprawiedliwości, a był człekiem prostszym od Niej w złym tego złowa znaczeniu – jak ów szofer, jak wcześniej jeszcze owa gromada wiejska – ten czasem bliski był popełnienia nawet i zbrodni. Zbrodni w majestacie pewnego prawa i w imię dostosowania się do rzeczywistości: bolszewii, zaborcy, Hitlera, silniejszego.

Nie udawajmy (My – czyli ci, którzyśmy żyli za Komuny świadomie): choć w wielu osobach tlił się bunt, w wielu palił, choć wielu się buntowało – to jednak: a) bunt otwarty i powszechny nastąpił dopiero za Solidarności; b) codzienność komunistyczna epatowała pewną “normalnością” i niemal wszyscy ten ogólny porządek akceptowali, załatwiali sobie w urzędach co trzeba i jak było trzeba, z urzędasami dobrze żyli. I na tym tle w niektórych zakiełkował gad powszedni domowy: uznanie tej rzeczywistości za słuszną, bo oczywistą.

Zastrzeżenie

Ale, żebym był dobrze zrozumiany, zastrzegam i zawarowuję, i odczyniam! Nie mówię tu jak Michnik, fuj, fuj. Fakt jest faktem – ale komuny nic nie usprawiedliwia i rehabilitować PRL-u nie można, ani Kiszczakowi ręki podawać. Chodzi mi o coś innego. O to, że choć większość opowiadała antykomunistyczne i antyrosyjskie dowcipy, to jednak szła na wybory ówczesne i przymilała się urzędasom, żeby załatwić coś w urzędzie. Że powszechnie akceptowało się zasady gry, dawano komunistom mandat do rządzenia – de facto. “Oto jest władza, owszem, nie do końca przyzwoita, ale tak to jest urzędowo i tak być musi, bez tego się nie da, a jak trzeba – to trzeba…” To jeszcze nic złego – uznać rzeczywistość. Ale co innego: dać jej się zakorzenić w sobie. Bo ta akceptacja zwłaszcza w ludziach prostych szła głęboko i potrafiła zmieniać pokłady świadomości. W ten sposób popełniane były świństwa, które zaprzeczały naszemu poczuciu narodowej solidarności i sprawiedliwości. Dlaczego? Bo większość przeważnie idzie za gorszym, wybiera szeroką bramę.

I nie chodzi tylko o gmin. Jeszcze gorzej wyglądało to wśród inteligencji, a wcześniej śród szlachty. Przypomnijmy: pod ruskim zaborem polscy posesjonaci wyrzucali masowo polską niemajetną szlachtę z dóbr swoich, sprowadzając herbownych rodaków i współbraci w klejnocie do poziomu gminu pogardzanego – po to, żeby majątki utrzymać i dlatego, że tak pozwolił zaborca i mówił, że to słuszne, bo takie prawo wydał, a wydał – żeby nas skundlić, co się w wielu wypadkach udało.

I nie była to często wielka zdrada, tylko właśnie gad powszedni domowy. Właśnie dlatego temat to bolesny – bardziej bolesny niż “hańba domowa”, bo bardzo powszedni i powszechny. Tym niemniej, byli tacy – i to wcale nie najmniej liczni – którzy gada piętnowali.

Tendencje obecne

Teraz mamy dwie tendencje, wynikające z nieświadomości historycznych realiów i/lub z manipulacji. Jedna tendencja – do usprawiedliwiania tamtego świata historyczną koniecznością, tak żeby stworzyć wrażenie, że wszyscy kolaborowali, że gad powszechny domowy wszystkich ukąsił – no, bo tak było trzeba, bo tak się robiło i właściwie to ujmy to nie przynosiło. Co oczywistym kłamstwem jest.

Druga tendencja – dąży do przedstawienia tamtego świata jako ostrej opozycji My-Oni, jako rzeczywistości dualistycznej, jako stałego starcia Narodu z Komuchami. Co jest kłamstwem o tyle, o ile pojęcie Narodu jest wieloznaczne i pojemne. Naród walczył i opierał się… ale tylko poprzez swoich wyjątkowych i nadzwyczajnych przedstawicieli i proroków – aż do czasów masowego zrywu “Solidarności”.

Zatem żadna z tych tendencji nie jest słuszna ani prawdziwa. Cały naród nie walczył. Cały naród nie kolaborował. Świnie i Bohaterowie stali na przeciwległych krańcach tamtego świata. Znaczną część zachowań reszty dyktowała chęć zwykłego istnienia, nie dająca się ani porwać zapałowi, ani skundlić – ale nader często i w wielu odzywał się też ów gad powszedni domowy.

Ale to jest takie prawo powszechne w różnych narodach. Zawsze bagno ma skłonność do rozlania się szeroko.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply