Po kilkunastu latach niepodzielnej władzy Alaksandra Grigoriewicza Łukaszenki jej podstawy korodują. Stworzony przez niego system polityczno-ekonomiczny, który w ubiegłej dekadzie zapewnił Republice Białoruś okres względnej prosperity, ze względu na swoją ekonomiczną niewydolność i strukturalną niesuwerenność wraz ze zmianą zewnętrznego kontekstu politycznego traci stabilność. Jednocześnie trudno wyobrazić sobie taki scenariusz reform gospodarczych, który nie skutkowałby zmianami układu politycznego w tym zakwestionowaniem pozycji obecnego prezydenta.

Alaksandr Łukaszenka stworzył system w znacznej mierze konserwujący rozwiązania socjalistyczne – ziemia pozostała w rękach państwowych de facto kołchozów, niewydajnych i obciążających budżet państwa bo suto dotowanych. Przemysł, również w większości państwowy, przestarzały i energochłonny na którego produkty zbyt można znaleźć przede wszystkim na mało perspektywicznym rynku wschodnim, często sterowanym – w zeszłym roku w ramach konfliktu politycznego między Mińskiem a Moskwą, rosyjscy klienci publiczni odrzucili ofertę Mińskich Zakładów Samochodowych (MAZ). Energochłonność i ukierunkowanie białoruskiej produkcji na rynek wschodniego sąsiada ma ogromne znaczenie polityczne. Cechą systemu jest niska wydajność pracy, ze względów politycznych usiłuje się utrzymywać politykę pełnego zatrudnienia, maskującego jedynie bezrobocie, czasem także poprzez takie posunięcia jak przymusowe urlopy, skracanie tygodnia pracy z proporcjonalną redukcją pensji lub poprzez zastępowanie pensji deputatami – praktykowane czasem w kołchozach. Mimo socjalistycznej formy na treść społeczną Białorusi składają się wielkie dysproporcje materialne między stolicą i większymi miastami, do których skierowana jest zdecydowana większość nakładów inwestycyjnych a pogrążoną w cywilizacyjnej wręcz zapaści prowincją.

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia i na początku bieżącej dekady słaba politycznie Rosja skłonna była dotować gospodarkę białoruską, wspierać Łukaszenkę po to tylko aby Republika Białoruś nie związała się ze strukturami zachodnimi. Sam Łukaszenka pod koniec lat dziewięćdziesiątych parł do integracji w ramach powołanego umową z 1999 r. (na bazie porozumień z 1996 i 1997 r.) Związku Państwowego Rosji i Białorusi sądząc, że zrobi karierę w owym organizmie politycznym, wydaje się że poważnie liczył na objęcie fotela przywódcy tej konfederacji. Miał zresztą po temu podstawy gdyż cieszył się poparciem niektórych rosyjskich prowincjonalnych gubernatorów, wówczas jeszcze wybieranych nie mianowanych przez Kreml. Sympatykiem Łukaszenki był chociażby wieloletni, swego czasu potężny mer Moskwy Jurij Łużkow. Rosja sprzedawała Białorusi strategiczne surowce – gaz i ropę „po kosztach”. To dzięki tym nadzwyczajnym preferencjom białoruski prezydent mógł utrzymać nakazowo-rozdzielczy system ekonomiczny z przewagą własności państwowej (również dziś 70 proc. PKB wytwarzane jest w sektorze państwowym), sztuczny system pełnego zatrudnienia i świadczeń socjalnych nie spotykanych w innych krajach postsowieckich, które jednak od dwóch lat są konsekwentnie ograniczane. Koniec „smuty” w Rosji i jej putinowska „konsolidacja” oznaczała koniec marzeń Łukaszenki o karierze poza Białorusią. Oznaczała także zmianę polityki Moskwy wobec swojej poradzieckiej „bliskiej zagranicy”. Rosja stopniowo odstępowała od różnego rodzaju preferencji ekonomicznych co miało na celu nie tylko racjonalizację własnego bilansu handlowego ale i wytworzenie presji politycznej na kraje znajdujące się w tej strefie, w kierunku ściślejszej integracji całej strefy postsowieckiej, oczywiście pod przywództwem Kremla. Polityka ta okazała się szczególnie dotkliwa dla Białorusi. Cena za 1000 metrów sześciennych rosyjskiego gazu ziemnego dla odbiorcy białoruskiego wzrosła z 46,7 dolara w roku 2005 do 183 dolarów w roku 2010 i około 220 dolarów w roku 2011. W dodatku Białorusini musieli zgodzić się na przejęcie przez Rosjan 50 procent akcji Biełtransgazu – operatora białoruskiego odcinka rurociągu jamalskiego. Z kolei w przypadku ropy Rosjanie zdecydowali się na początku 2010 r. na obłożenie eksportowanej na Białoruś surowej kopaliny pełnym cłem wywozowym, poza bezcłowym kontyngentem 6 milionów ton, tym samym podnieśli stawkę celną o 200 procent. Spowodowało to poważne problemy w białoruskim państwowym sektorze naftowym, funkcjonującym dzięki reeksportowi rafinowanego rosyjskiego surowca. Bezcłowe 6 mln. ton ledwie pokryło własne zapotrzebowanie, tymczasem oclono dalsze 15 mln. ton. Przemysł naftowy ma kluczowe znaczenie dla białoruskiej gospodarki: w 2009 r. podatki z rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku zapewniały 10 procent wpływów budżetowych, zaś poprzez krzyżowy system własności między przedsiębiorstwami państwowymi rafinerie w praktyce dotowały inne nierentowne branże. Według polskiego „Dziennika – Gazety Prawnej” w połowie ubiegłego roku aż 77 procent białoruskich przedsiębiorstw państwowych straciło rentowność. Sytuacji nie mogły uratować dostawy surowca z Wenezueli – ich koszt (ponad 640 dolarów za tonę) był jeszcze wyższy niż koszt oclonej ropy rosyjskiej (około 550 dolarów za tonę), gdyż była transportowana koleją z litewskiej Kłajpedy. Dopiero w styczniu 2011 r. władze zdołały wynegocjować porozumienie z Ukrainą w sprawie transportu azerskiej ropy (w ramach transakcji z Białorusią, Azerowie odbierają z kolei surowiec z Wenezueli) ropociągiem Odessa-Brody, rewersowanym w tym celu przez Ukrtransnaftę, co zredukowało koszty dywersyfikacji dostaw ropy. Od kwietnia trwa jej przerób w rafinerii z Mozyrze.

Generalnie seria białorusko-rosyjskich „wojen gazowych” i „ropnych” (w międzyczasie inne pomniejsze jak „wojna” o cukier) skończyła się kolejnymi porażkami strony białoruskiej. Wraz z objęciem władzy na Ukrainie przez Wiktora Janukowycza i co za tym idzie polubownym załatwieniem rosyjsko-ukraińskich niesnasek w kwestiach gazu ziemnego oraz postępami w budowie po dnie Bałtyku gazociągu North Stream, białoruskiemu prezydentowi wypada z ręki ostatni argument w postaci możliwości blokowania poważnej części rosyjskiego tranzytu gazu na zachód. Potwierdzeniem przegranej jest niedawne przystąpienie Białorusi do Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej tworzonej wraz z Rosją i Kazachstanem, poza zapisaniem bezcłowych dostaw rosyjskiej ropy przystąpienie na warunkach podyktowanych przez Moskwę. Mimo iż prezydent Miedwiediew uznał sfałszowane wyniki grudniowych wyborów i wysłał gratulacje białoruskiemu dyktatorowi z Rosji na zachodniego sąsiada nadal wywierana jest presja propagandowa. Nie ustaje trwająca od wielu miesięcy ofensywa informacyjna rosyjskich mediów skierowana osobiście przeciw białoruskiemu prezydentowi. 26 grudnia, tydzień po wyborach i brutalnym stłumieniu opozycyjnej demonstracji w Mińsku, należąca do Gazpromu telewizja NTV wyemitowała program w którym pokazane zostały brutalne sceny bicia demonstrantów i zdjęcia prowokatora, który pod potłuczonymi drzwiami budynku rządu mówił do mikrofonu ukrytego w rękawie. Zapis jego rozmowy przez milicyjną krótkofalówkę został upubliczniony a także ujęcia nakręcone podczas podliczania głosów, na których widać, że do urn wrzucano poskładane po kilka sztuk karty wyborcze. To właśnie NTV wyemitowała wcześniej trzy części programu „Kriestnyj baćka” („Ojciec chrzestny”) bezpardonowo krytycznego wobec A. Łukaszenki, obciążającego go odpowiedzialnością za mordy polityczne i kwestionującego jego kondycję psychiczną. Białoruskie wybory i to co działo się w Mińsku bezpośrednio po ich zakończeniu są ostro krytykowane przez wszystkie niemal media rosyjskie. Eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich podsumowali podpisanie umów o Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej, że jedynie „odsuwa w czasie konfrontację z Moskwą” jednocześnie zaś „Łukaszenka będzie miał znacznie bardziej ograniczone pole manewru i tym samym będzie zmuszony zrealizować przynajmniej część żądań Moskwy, od lat dążącej do przejęcia kontroli nad białoruską gospodarką.”

Kryzys

Znaczący wzrost cen rosyjskich surowców w połączeniu z światowym kryzysem w 2009 r. doprowadził do znacznego spowolnienia wzrostu gospodarczego Białorusi, przejawiającego się między innymi spadkiem produkcji przemysłowej o 2,8%, spadkiem obrotów handlu zagranicznego o ponad 30% w tym eksportu o 35% a importu o 28%, wzrost produkcji rolnej wyniósł zaledwie 1,3%. Ogólny wzrost PKB spadł do 0,2%. W roku 2010 wskaźniki uległy wyraźnej poprawie: odnotowano wzrost PKB na poziomie 7,6 % (do 163 bilionów rubli białoruskich) czyli nieco mniej niż średnia za ubiegłą dekadę. Wskaźnik ten napędza centralnie planowana produkcja przemysłowa (w tym sektorze aż 27 proc. PKB). Jej wzrost nabrał dynamiki do 11,3 proc. w porównaniu do poprzedniego roku. Jest ona niezależna od uwarunkowań popytowych i wciąż utrzymuje się w tym kraju wysoki poziom magazynowania produkcji. Wzrost produkcji rolnej utrzymał się na niskim poziomie 2 proc. (do 30,8 bln rubli białoruskich) .

System gospodarczy niesprzyjający zachodnim inwestycjom i produkujący dobra niezbyt atrakcyjne dla zachodnich rynków jest siłą rzeczy strukturalnie związany z gospodarką rosyjską. Do Rosji trafiało 32,3 proc. białoruskiego eksportu, a z Rosji 58,5 proc. białoruskiego importu w roku 2009. W roku ubiegłym całość obrotów w handlu zagranicznym równa była około 60 miliardom dolarów co oznacza wzrost o 20 proc. w stosunku do roku 2009, ciągle jednak nie osiągnęła poziomu z 2008 r. (72,3 mld dolarów). Odnotowano bilans ujemny na poziomie 9,6 miliarda dolarów (z tego 8,3 mld przypada na Rosję), co stanowi przyrost ujemnego salda o 20 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim i jest to najwyższy deficyt w historii niepodległej Republiki Białoruś. Napływ kapitału również następuje głównie od wschodniego sąsiada: za trzy pierwsze kwartały roku 2010 wartość inwestycji zagranicznych w rozbiciu na kraje pochodzenia przedstawiała się następująco: Rosja 4 570 milionów dolarów, Holandia – 265 milionów dol., Wielka Brytania – 187,3 mln dol., Chiny – 49 mln dol., Niemcy – 41 mln dol. Ogólna wartość inwestycji zagranicznych według Narodowego Komitetu Statystycznego RB wyniosła w całym ubiegłym roku 9,1 miliarda dolarów czyli o 2,3 proc. mniej niż w 2009 r., ostatecznie 72,1 proc, tej wartości przypada na inwestorów rosyjskich, z tego aż 625 mld dolarów na kolejną transzę wykupu akcji Biełtransgazu przez Gazprom. Atrakcyjność inwestycyjna Białorusi zmalała jeszcze bardziej po tym jak dekretem z 3 stycznia br. przywrócono zniesioną w 2008 r. instytucję „złotej akcji”, czyli prawo interwencyjnego zarządzania przez państwo nawet w tych przedsiębiorstwach w których jest ono mniejszościowym akcjonariuszem lub nawet nie posiada żadnych akcji (jak to się stało w przypadku spółki z kapitałem polskim PINSKDREV wobec której jako pierwszej zastosowano nowe-stare prawo). Fakt, że dekret przywracający „złotą akcję” został ogłoszony niemal jednocześnie z Dyrektywą Prezydenta nr 4 mówiącą o nietykalności własności prawnej jest kolejnym potwierdzeniem praktycznego nihilizmu prawnego w Republice Białoruś.

Rząd białoruski gospodaruje na kredyt. W ciągu ostatnich dwóch lat Białoruś pożyczyła od Międzynarodowego Funduszu Walutowego 3,5 mld miliarda dolarów. W ubiegłym roku wyemitowano euroobligacje na łączną sumę miliarda dolarów oraz obligacje na łączną sumę 7 miliardów rubli rosyjskich. Pięcioletnie obligacje zostały wyemitowane na wysoki procent (8,75%) co zdaniem niezależnego białoruskiego ekonomisty Leanida Złotnikaua pokazuje rzeczywisty, marny stan białoruskiej gospodarki i niewielki poziom zaufania do białoruskich papierów skarbowych. Potwierdzeniem tego jest obniżenie w marcu br. przez agencje Moody’s i Standard & Poor’s ratingu kredytowego Białorusi z poziomu B1 do B2 – gorszego niż pogrążonej w kryzysie Grecji. Agencja Fitch obniżyła ocenę niezawodności siedmiu największych białoruskich banków. Do tego zadłużenia doliczyć trzeba miliard dolarów kredytu zaciągniętego w Chinach i kolejne 2 miliardy dolarów uzyskane w zeszłym roku z Rosji.

Pogłębił się deficyt budżetowy – do 2,6 proc. PKB, wartości od dawna nienotowanej. Szczególnym obciążeniem dla budżetu okazały się populistyczne posunięcia władzy w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej kiedy to skokowo podniesiono zarobki sfery budżetowej – ze średniej około 370 dolarów do 500 dolarów. Gwałtownie skurczyły się rezerwy walutowe. Tylko w ciągu dwóch pierwszych miesięcy bieżącego roku zmalały one o 20 proc. do około 4 miliardów dolarów czyli znacznie poniżej wartości kwartalnego importu (9 mld dolarów). W rezultacie poziom białoruskich zapasów złota i walut w 2010 roku stanowił jedynie 9,5 ptoc. PKB dla porównania w Rosji 32 proc, na Ukrainie 25 proc. Inflacja w roku 2010 utrzymała się na poziomie 9,9 proc. W tym roku będzie najpewniej jeszcze wyższa – za okres styczeń-kwiecień wyniosła ona 10,9 proc. czyli przekroczyła pułap zaplanowany przez władze na cały rok. Próbowano utrzymać kurs rubla białoruskiego i zapobiec wypływowi dewiz poprzez wprowadzeniu ograniczeń w nabywaniu walut dla podmiotów gospodarczych (importerów) i osób indywidualnych. Kantory zaczęły dawkować sprzedaż walut, w krótkim czasie rozwinął się szeroko czarny rynek handlu walutą na którym kurs dolara jest ponad 30 proc. wyższy niż oficjalny. 11 maja br. Bank Narodowy uwolnił ceny walut w kantorach (pozostawiając oficjalny kurs na niezmienionym poziomie) które natychmiast osiągnęły poziom około 4000 rubli białoruskich za dolara i 7500 za euro. W praktyce dokonywała się więc stopniowa dewaluacja rubla, kolejna w krótkim okresie czasu po tej z pierwszego stycznia 2009 r., kiedy to niespodziewanie dla obywateli władze skokowo zdewaluowały walutę o 20,5 procenta. Tym razem dewaluacja wymknęła się jednak spod kontroli władz. Dopiero 22 maja zdecydowano się na dewaluację oficjalnego kursu o 56 proc. – do 4930 BYR za dolara. W ocenie większości jest posunięcie nie tylko spóźnione ale i niedostateczne. Mimo dewaluacji nadal trwa ucieczka od rubla, a kantory reglamentują sprzedaż walut. Na czarnym rynku po 22 maja kurs dolara przekroczył 8000 BYR za dolara. Mimo to władze próbują utrzymać jego nowy kurs – od 24 maja kursy walut w kantorach mogą się różnić tylko o 2 proc. w stosunku do oficjalnego kursu – ogłosił bank centralny Białorusi.

Nastąpił szybki wzrost cen konsumpcyjnych nakręcany w dodatku przez panikę na rynku. W prywatnych transakcjach obywatele preferują używanie dolara. Według danych Narodowego Komitetu Statystycznego RB podanych w marcu br. w ujęciu regionalnym poziom średniej płacy w styczniu 2011 r. przedstawiał się następująco: Mińsk 1834,4 tys. rubli białoruskich, obwód miński – 1358,8 tys. BYR, obwód homelski – 1356,7 tys. BYR, obwód witebski – 1284,01 tys. BYR, obwód mohylewski – 1279,5 tys. BYR, obwód grodzieński – 1253,8 tys. BYR i obwód brzeski brzeski – 1248,6 tys. BYR. Równocześnie podano, iż realnie, to jest z uwzględnieniem wzrostu cen konsumpcyjnych, średnia płaca w styczniu 2011 r. zmniejszyła się o 12,9% w porównaniu do grudnia 2010 r. Tymczasem już w kwietniu br. w sklepach w Mińsku okresowo brakowało niektórych podstawowych towarów konsumpcyjnych (cukier, olej roślinny, masło) i nastąpił dalszy wzrost cen (np. w kwietniu br. kilogram cukru kosztował równowartość 7 zł), nawet o 100 proc. w stosunku do zeszłego roku. Również sytuacja wielu przedsiębiorstw pogorszyła się do tego stopnia, iż 29 kwietnia br. Uładzimir Zinouski szef Narodowego Komitetu Statystycznego, zwykle bardzo wstrzemięźliwego w podawaniu negatywnych danych, stwierdził „że ostatnio 600 tysięcy pracowników w realnym sektorze gospodarki zawiesiło swoją działalność z inicjatywy pracodawców i kierowników przedsiębiorstw z powodu braku surowców do produkcji”.

System ekonomiczny będący przez kilkanaście lat nieodzowną podstawą dyktatury Alaksandra Łukaszenki strukturalnie wiąże Białoruś z Rosją i nie może tego zmienić dyplomatyczna ekwilibrystyka białoruskiego prezydenta, szukającego sojuszników w Wenezueli i Iranie. Łukaszenka nie przejawia inicjatywy do jego gruntownej reformy. Na razie białoruski prezydent wybiera drogę zadłużania kraju, próbując odsunąć moment kryzysu systemu jednocześnie pogłębiając jego przyszły wymiar. Cytowany już Złotnikau określił na łamach gazety “Biełarusy i rynok” rządową politykę nakręcania zadłużenia jako „budowanie piramidy finansowej”. Pojawia się pytanie czy strukturalne reformy w ogóle są z punktu widzenia dyktatora możliwe. Próba przyciągnięcia zachodnich inwestycji i nawiązania z zachodem, w tym Polską, silniejszych więzi gospodarczych musi wiązać się z bolesną dla ludności racjonalizacją, przynajmniej częściową prywatyzacją i deregulacją gospodarki. To z kolei oznaczałoby wymówienie przez prezydenta niepisanego kontraktu między nim a wielkimi grupami społecznymi, do tej pory w zamian ze pewien minimalny poziom bezpieczeństwa socjalnego biernie akceptującymi jego dyktaturę. Nie wspominając o liberalizacji politycznej na którą naciskają państwa zachodnie a która musiałaby podważyć pozycję prezydenta. Najprawdopodobniej jednak także Moskwa i rosyjski kapitał będą wymuszały wycofywanie się państwa z niektórych sektorów gospodarki i ograniczanie systemu nakazowo-rozdzielczego, czego więc Łukaszenka raczej nie uniknie. W związku z sytuacją polityczną po ostatnich wyborach i załamaniem się relacji z zachodem jedynym potencjalnym poważnym kredytodawcą jest właśnie Rosja. Moskwa już pokazuje, że nie będzie łatwym wierzycielem – 11 maja br. rosyjski minister finansów Alekskiej Kudrin ogłosił iż miliarda dolarów rosyjskiego kredytu dla Białorusi nie będzie oraz że Białorusini mogą liczyć jedynie na miliard dolarów rocznie (zamiast 2 mld o które prosili) z funduszu antykryzysowego Związku Euroazjatyckiego. Minister Kudrin niedwuznacznie zasugerował białoruskim władzom pozyskanie waluty przez prywatyzację „atrakcyjnych aktywów” do wysokości 3 miliardów dolarów. Wiadomo, iż Rosjanom zależy szczególnie na pozostałej połowie akcji Biełtransgazu i mińskich zakładach samochodowych MAZ. Ostatecznie 19 kwietnia przy okazji mińskiego szczytu Wspólnoty Niepodległych Państw i wizyty premiera Putina zdecydowano o przyznaniu w ciągu trzech lat aż 3 miliardów dolarów kredytu właśnie z funduszu Związku Euroazjatyckiego, wypłacanych warunkowo w corocznych transzach.

Władza

Przez kilkanaście lat swoich rządów Alaksandr Łukszenka skutecznie zapobiegał emancypacji nomenklatury. Nigdy nie sformalizował obozu władzy – próby organizowania rządowej partii Biełaja Ruś w latach 2007-2008 ostatecznie zostały zarzucone. Łukaszenka w wyborach startował jako kandydat niezależny. Nie dopuszczał do zbytniego umocnienia się żadnej z frakcji obozu władzy w czym pomagał bałagan prawny i nakładające się kompetencje poszczególnych agend państwowych. Łukaszenka początkowo opierał się na dawnych biurokratach sowieckich nazwanych grupą szkłowsko-mohylewską (wywodzącą się w dużej części z obecnego obwodu mohylewskiego w którym prezydent zaczynał karierę). Istotną rolę odgrywała „grupa siłowików” gen. Wiktara Szejmana sprawującego kuratelę nad szeroko rozumianym resortem bezpieczeństwa, odpowiedzialna za ostre represje, w tym zabójstwa polityczne z końca lat dziewięćdziesiątych. Jednak począwszy od 2007 r. „grupa siłowików” była marginalizowana czego początkiem było powołanie w styczniu 2007 r. prezydenckiego syna Wiktara Łukaszenki do Rady Bezpieczeństwa a uwieńczeniem zdymisjonowanie z niej Szejmana, do czego pretekstem był zamach bombowy jakiego dokonano w Mińsku 4 lipca 2008 r. (54 ranne osoby). Część komentatorów oceniało zamach jako możliwy przejaw walki frakcji w obozie władzy. Stanowiska w strukturach bezpieczeństwa zajęli ludzie związani z Wiktarem Łukaszenką. Również obecny szef administracji prezydenta Uładzimir Makiej początkowo należał do frakcji najstarszego prezydenckiego syna. Jednocześnie w rządzie i administracji ukształtowała się stosunkowo pragmatycznie nastawiona „grupa technokratów” skupiona wokół sprawującego od 2003 r. funkcje premiera Siarhieja Sidorskiego i pierwszego wicepremiera Uładzimira Siemaszki odpowiedzialnego m.in. za szczególnie ważne kwestie importu surowców strategicznych. Obie frakcje podzieliły strefy wpływów i działały bez większych konfliktów. Z perspektywy czasu wydaje się, że wyeksponowanie pragmatycznie nastawionych polityków młodszego pokolenia, niezwiązanych z dawną biurokracją sowiecką i szczególnie represyjnymi praktykami reżymu było obliczone na etap prób normalizacji stosunków z zachodem oraz ożywienia relacji ekonomicznych, przypadający na okres od jesieni 2008 do grudnia 2010. W tym czasie władze próbowały, ostatecznie bez poważnych konsekwencji, wprowadzać reformy systemu ekonomicznego. Cezurą kończącą ten okres stało się brutalne stłumienie opozycyjnych demonstracji 19 grudnia 2010 r. i kampania represji jaka po nich nastąpiła. Jeszcze na jesieni ubiegłego roku W. Szejman aktywnie działał przy organizacji kampanii wyborczej urzędującego prezydenta, co już wówczas niektórzy niezależni komentatorzy uznali za zapowiedź zmiany kursu. Wkrótce po wyborach (28.12.2010) Sidorskiego na stanowisku premiera zastąpił pozbawiony zaplecza Michaił Miasnikowicz. Natomiast swoją pozycję w strukturach bezpieczeństwa utrzymała frakcja Wiktara Łukaszenki. W tym kontekście doszło do zamachu bombowego jaki miał miejsce 11 kwietnia bieżącego roku na głównej stacji mińskiego metra (13 zabitych, ponad dwustu rannych). Pozycję Wiktara Łukaszenki określa też fakt niedwuznacznego promowania w ciągu ostatnich dwóch lat jego pochodzącego z niesformalizowanego związku, siedmioletniego brata przyrodniego Nikołaja, który uczestniczy wraz z ojcem w oficjalnych wystąpieniach i wizytach zagranicznych (m.in. u papieża Benedykta XVI i premiera Rosji W. Putina). To właśnie Nikołaj pojawił się wraz z prezydentem przybyłym na stację metra „Oktiabrskaja” wkrótce po zamachu.

Nowym czynnikiem w obecnych przetasowaniach na szczytach władzy jest to, iż zarówno „grupa technokratów” jak i ludzie związani z najstarszym synem prezydenta wykorzystali okres liberalizacji do ograniczonego uwłaszczenia się i podjęcia działalności w sektorze budowlanym i handlowym, tym samym po raz pierwszy tworząc autonomiczne podstawy dla swojego funkcjonowania.

Opozycja

Pogorszenie się sytuacji ekonomicznej spowodowało wzrost napięcia społecznego. Jednocześnie jednak opozycja polityczna jest bardzo słaba. Od czasu wyborów prezydenckich w 2006 r., kiedy to reprezentowało ją dwóch kandydatów (Alaksander Milinkiewicz i Alaksander Kazulin) scena opozycyjna uległa dezintegracji. Liberalna jak na warunki białoruskie procedura rejestracyjna przed wyborami prezydenckimi w roku 2010 zaowocowała startem dziewięciu kandydatów, poza urzędującą głową państwa, z tego siedmiu reprezentujących różne struktury opozycyjne. Po względnie liberalnej, choć z pewnością nie równoprawnej, kampanii wyborczej w której komitety kandydatów opozycyjnych mogły prowadzić ograniczoną agitację na ulicach a oni sami wystąpili w debacie telewizyjnej transmitowanej przez państwową telewizję (bez udziału A. Łukaszenki), wielki wiec wyborczy opozycji (od 20 tys. do 30 tys. demonstrantów) na Placu Niezależności jaki odbywał się w Mińsku w wieczór powyborczy stał się detonatorem kampanii ostrych represji. Wiec brutalnie rozpędził OMON. Aresztowano 689 osób w tym siedmiu kontrkandydatów Łukaszenki (jeden z nich Uładzimir Niaklajeu został ciężko pobity w drodze na wiec i zabrany do aresztu już ze szpitala). Brytyjska kancelaria prawna H2O Law pragnąca reprezentować poszkodowanych w skutek represji twierdzi, że według uzyskanych przez nią zeznań co najmniej 205 spośród aresztowanych zostało skazanych w trybie doraźnym bez udziału adwokata, 148 było bitych przez funkcjonariuszy. Władza wysunęła pod adresem liderów zgromadzenia poważne zarzuty „organizacji masowych niepokojów”, dla których pretekstem są wspomniane akty wandalizmu pod gmachem rządu Republiki, uważane przez opozycjonistów a także rosyjskie media za prowokację służb specjalnych. 14 maja br. na 5 lat „kolonii karnej o zaostrzonym rygorze” skazany został sam Sannikau. 20 maja na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata sąd skazał dwóch innych kandydatów Uładzimira Niaklajeua i Witala Rymaszeuskiego. Obiektem postępowania jest w tej chwili jego żona, dziennikarka Irina Chalip dla której prokurator zażądał 2 lat pozbawienia wolności. Mikołę Statkiewicza i Źmiciera Wusa skazano na 6 i 5,5 roku kolonii karnej. Jeden z kandydatów – Aleś Michalewicz uciekł z Białorusi nie czekając na koniec postępowania – uzyskał azyl w Czechach. Uciekł wkrótce po swojej konferencji prasowej na której informował o torturach stosowanych w areszcie KGB. Łącznie skazano już ponad 35 osób: poza kontrkandydatami Łukaszenki współpracowników opozycyjnych kandydatów i działaczy młodzieżowych organizacji opozycyjnych, szeregowych uczestników demonstracji z 19 grudnia, w większości na kary od 2 do 4 lat kolonii karnej. Jednocześnie od maja br. toczy się postępowanie w sprawie zamknięcia czołowych opozycyjnych pism „Naszej Niwy” i „Narodnej Woli”. Trwa też procedura eksmisji Białoruskiego Frontu Narodowego z jego mińskiej siedziby.

Trudno określić jakie jest realne poparcie społeczne dla opozycji. Wydaje się, że Alaksandr Łuakszenka nadal cieszy się poparciem większości obywateli, aczkolwiek w proporcji zdecydowanie innej od oficjalnych wyników ostatnich wyborów w których miał on zdobyć 79,7 proc. poparcia przy frekwencji 90,7 proc. uprawnionych. Według grudniowego sondażu Niezależnego Instytutu Badań Społecznych Gospodarczych i Politycznych (NISEPI) z Wilna na Łukaszenkę głosowało 51,1 proc. Spośród kandydatów opozycji najwięcej głosów zebrali: Uładzimir Niaklajeu – 8,3 proc. i Andrej Sannikau – 6,1 proc. Rywale Łukaszenki otrzymali łącznie 28,4 proc., przeciwko wszystkim kandydatom głosowało 5,1 proc. – oszacował ośrodek. 3,8 proc. ankietowanych nie odpowiedziało, na kogo głosowało. Według sondażu w wyborach wzięło udział 87-88 proc. uprawnionych. 54,4 proc. ankietowanych uznało, że wybory były „wolne i sprawiedliwe”, a przeciwnego zdania było 32,3 proc. (sondaż przeprowadzono metodą wywiadu face to face wśród 1511 badanych). Opozycja ciągle ma więc problemy z pozyskiwaniem poparcia społecznego, trzeba jednak podkreślić że zdobyła sobie silne wpływy w środowiskach wielkomiejskich, szczególnie wśród inteligencji i młodzieży, szczególnie w stolicy, zamieszkiwanej aż przez około jedną piątą ludności kraju. Skala niedawnych spacyfikowanych protestów z 19 grudnia przewyższyła te z okresu poprzednich wyborów prezydenckich z marca 2006 r. Tendencje te mogą nabrać siły wraz z pogarszaniem się sytuacji ekonomicznej i socjalnej kraju. W tym kontekście demonstracja brutalnej siły jakiej reżym dokonał na Placu Niezależności, może być objawem obaw władzy co do nastrojów społecznych, w perspektywie prawdopodobnych niepopularnych posunięć ekonomicznych i działaniem prewencyjnym.

Podstawowym problemem opozycji jest jej dezintegracja, która w wyniku obecnej kampanii represyjnej uległa pogłębieniu. Opozycja jest podzielona pod względem ideowym: od konserwatywno-narodowych partii Białoruskiego Frontu Narodowego (lider Alaksiej Janukiewicz, kandydat R. Kastosiou) i niesformalizowanej Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji (lider i kandydat W. Rymaszeuski) poprzez centrową Zjednoczoną Partię Obywatelskiej (lider Anatol Labiedźka, kandydat Jaroslau Romańczuk) po lewicową Białoruską Partię Socjaldemokratyczną „Hramadę” (lider i kandydat M. Statkiewicz) i opozycyjnych komunistów (lider Siarhiej Kalakin). Znacznie ważniejsze jednak od względów ideologicznych dla stosunków między organizacjami opozycyjnymi są kwestie taktyki politycznej. Na tym tle dochodzi do wyraźnych rozdźwięków między opozycjonistami nie wahającymi się przed radykalnymi wystąpieniami i nawołujących do zmian rewolucyjnych a środowiskami bardziej umiarkowanymi, unikającymi eskalacji i nie wykluczającymi rozmów z niektórymi przedstawicielami władz, popierającymi w latach 2008-2010 normalizację stosunków Republiki Białoruś z UE i USA. Biegunami są dla tych dwóch opcji szersze platformy polityczne stworzone przez czołowych opozycyjnych liderów: Kampania „Europejska Białoruś” A. Sannikaua (opcja bardziej radykalna) i Ruch Społeczny „O Wolność” A. Milinkiewicza (opcja bardziej umiarkowana). Spór między tymi dwoma stanowiskami prowadzi nawet do napięć wewnątrz organizacji opozycyjnych. W lutym 2011 r. doszło do rozłamu w Białoruskim Froncie Narodowym – niewielka liczebnie, ale kierowana przez byłych liderów Frontu W. Wiaczorkę i L. Barszczeuskiego grupa stołecznych działaczy odeszła zarzucając współpracującemu z Milinkiewiczem kierownictwu partii zbytnią „ugodowość”. Na ten generalny podział nakładają się sprzeczności w innej poważnej kwestii – kontekstu zewnętrznego białoruskiej polityki. Podczas gdy Milinkiewicz sprzeciwiał się izolowaniu kraju przez zachód i przestrzegał przed bezpardonowymi atakami na władze w czasie gdy te pozostawały w ostrym konflikcie z Moskwą, radykałowie nawoływali USA i kraje UE do konsekwentnej polityki sankcji. R. Kastusiou z BNF i szef tej partii A. Janukiewicz w czasie kampanii wyborczej sugerowali że Niaklajeu i Sannikau (ściśle ze sobą współpracujący) to kandydaci prorosyjscy. Obaj oni pozytywnie wypowiadali się o ewentualnej roli Moskwy w przemianach na Białorusi, Sannikow określił zaś Rosję jako „strategicznego partnera” i wzywał do otworzenia kraju na rosyjski kapitał. Niaklajeu w czasie październikowej konferencji prasowej ogłosił, iż jest gotów sprzedać Rosji białoruskie rafinerie i resztę udziałów w białoruskich rurociągach. „Istnieje wiele faktów potwierdzających, iż kampania [Niaklajeua] została sfinansowana z Rosji” – stwierdził w grudniu ubiegłego roku na potrzeby „Dziennika Gazety Prawnej” politolog z mińskiego Centrum Edukacji Politycznej Andrej Lachowicz.

Polska mniejszość narodowa

Ubiegły rok, wbrew publicznie wyrażanym nadziejom polskiego ministerstwa spraw zagranicznych, od jesieni 2008 r. będącego jednym z głównych promotorów odprężenia w stosunkach UE z Republiką Białoruś, nie przyniósł przełomu w sprawie Związku Polaków na Białorusi. Związek działający nielegalnie od 2005 r., czyli od unieważnienia wyników jego VI Zjazdu i powołania pod nadzorem urzędników państwowych prorządowej struktury pod tą samą nazwą, kolejny rok był obiektem szykan i represji. W lutym ubiegłego roku milicja zajęła i przekazała prorządowej strukturze Dom Polski w Iwieńcu – tym samym nielegalny ZPB może korzystać już tylko z jednego takiego obiektu, Domu Polskiego w Baranowiczach (Domy Polskie były budowane ze środków Wspólnoty Polskiej). W czerwcu z funkcji Prezesa Zarządu Związku ustąpiła Andżelika Borys, na mocy decyzji Rady Naczelnej organizacji zastąpiła ją Andżelika Orechwo. Po wydarzeniach z 19 grudnia obiektem represji stał się aresztowany na placu, przebywający tam w charakterze korespondenta prasowego Gazety Wyborczej przewodniczący Rady Naczelnej ZPB Andrzej Poczobut. Za udział w demonstracji został skazany na 15 dni aresztu. Po wyjściu na wolność aresztowano go ponownie 5 kwietnia. Poczobut wciąż przebywa w areszcie. 12 maja postawiono mu oficjalnie zarzuty znieważenia oraz zniesławienia głowy państwa (w związku z działalnością publicystyczną Poczobuta) za co grozi do czterech lat pozbawienia wolności. Postępowanie przeciw Poczobutowi wpisuje się nie tylko w kampanię przeciw Związkowi Polaków, w którym od czasu ustąpienia A. Borys Poczobut był wiodącą osobowością, ale także ogólną kampanię represyjną po wyborach prezydenckich.

Istotnym ciosem było doprowadzenie przez władze do upadłości spółki „Polonika”, której prezesem była A. Borys. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłość polskich szkół społecznych prowadzonych przez nielegalny ZPB bowiem to właśnie firma „Polonika” była podstawą instytucjonalną ich istnienia (i rozliczania dotacji finansowych pozyskanych od instytucji RP). Na chwilę obecną prawie trzystutysięczna społeczność Polaków na Białorusi ma do dyspozycji dwie polskojęzyczne szkoły, powstałe jeszcze na mocy decyzji przedłukaszenkowskich urzędników w Grodnie i Wołkowysku – powstanie trzeciej, w Nowogródku, tamtejsza administracja zablokowała jeszcze na początku mijającej dekady. Oprócz dwóch regularnych szkół istnieje na Białorusi jeszcze kilka szkół społecznych, pracujących w trybie popołudniowym lub weekendowym, prowadzonych przez Związek Polaków, także przez Polską Macierz Szkolną na Białorusi. Pozytywnym faktem jest zakończenie z początkiem tego roku budowy nowej siedziby Liceum Społecznego PMS w Grodnie co umożliwi rozwój tej prestiżowej placówki (corocznie więcej niż połowę stypendystów rządu polskiego z grodzieńskiego obwodu konsularnego stanowią absolwenci tego liceum).

Pokłosiem znacznego ochłodzenia relacji między władzami białoruskimi i polskimi po 19 grudnia 2010 stało się ponowne podjęcie przez te pierwsze kwestii Karty Polaka. Charakterystyczne, że w lutym bieżącego roku kampanię przeciw niej rozpoczął szef reżymowego „Związku Polaków” Stanisław Siemaszka, który zaatakował władze polskie za „dzielenie Polaków” (Siemaszka ma zakaz wjazdu na teren RP). W odpowiedzi na jego list deputowani Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego zwrócili się do białoruskiego Sądu Konstytucyjnego o zbadanie „jej legalności”, mimo iż kwestia dotyczy prawa innego państwa określającego jego własne zobowiązania. Mimo to 7 kwietnia bieżącego roku Sąd Konstytucyjny uznał Kartę Polaka za „niezgodną z prawem międzynarodowym”. Choć oczywiście orzeczenie nie ma znaczenia prawnego to może być zachętą dla urzędników terenowych do utrudniania zainteresowanym pozyskaniem Karty obywatelom RB dostępu do dokumentów potrzebnych przy procedurze aplikacji w polskich konsulatach, tak jak to miało miejsce w przeszłości, szczególnie w okresie bezpośrednio po ustanowieniu Karty przez polski Sejm.

Probierzem sytuacji mniejszości polskiej na Białorusi mogą być ogłoszone w zeszłym roku wyniki spisu powszechnego przeprowadzonego w roku 2009. Wykazał on w ciągu dziesięciu lat (od spisu z 1999 r.) spadek liczby obywateli deklarujących narodowość polską o 25 procent – z 396 do 295 tysięcy. Jest to spadek bez precedensu, który trudno przypisać naturalnym procesom asymilacyjnym (poprzednie spisy wykazały: 1959 r. – 539 tys. narodowych Polaków, 1979 r. – 403 tys. narodowych Polaków, 1989 r. – 418 tys., 1999 r. – 396 tys. Działacze polscy sygnalizowali liczne nieprawidłowości w trakcie ostatniego spisu ze strony przeprowadzających takie jak presja na deklarowanie narodowości białoruskiej, pomijanie pytania o narodowość w czasie wywiadu, wpisywanie polskiej deklaracji narodowej ołówkiem. Zaniżanie liczby Polaków ma na Białorusi długą tradycję jeszcze z czasów sowieckich, jednak odnotowanej tendencji nie można sprowadzać tylko do administracyjnych manipulacji danymi spisowymi, należy ją postrzegać na tle całego politycznego backgroundu. Choć oficjalna frazeologia i formalne rozwiązania prawne zapewniają mniejszościom narodowym prawa do swobodnego podtrzymywania i wyrażania swojej tożsamości, praktyka polityczna omnipotentnego państwa sprowadza się do wtłaczania działań organizacji mniejszościowych w formę koncesjonowanej, całkowicie kontrolowanej przez urzędników działalności folklorystycznej. Jednocześnie, jak wynika z szeroko zakrojonych badań dr hab. Zdzisława J. Winnickiego z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, funkcjonuje na poziomie programów szkolnych i nauki akademickiej całościowa doktryna, także historiograficzna, kwestionująca istnienie autochtonicznej polskiej mniejszości narodowej na Białorusi (używa sformułowań „opolaczeni”, „okatoliczeni” Białorusini) i ukazująca, nawiązując do historiografii radzieckiej, oddziaływania polskie na historyczne ziemie białoruskie niemal wyłącznie w kategoriach negatywnych. Podkreślić trzeba, iż podobne stanowisko pojawia się także w niektórych środowiskach opozycyjnych, aczkolwiek dużo rzadziej niż latach dziewięćdziesiątych. Poza polityką państwa, istotnym problemem z punktu widzenia polskich działaczy na Białorusi staje się praktykowana przez Kościół katolicki przyspieszona białorutenizacja liturgii i działalności katechetycznej, często bez uwzględniania stanowiska parafian.

Prognoza

Sytuacja ekonomiczna Białorusi będzie się pogarszać, co pociągnie za sobą zmianę nastrojów społecznych. Trudno jednak oczekiwać by mogła to wykorzystać demokratyczna opozycja, podzielona i przetrzebiona przez ostrą kampanię represyjną. Łukaszenka będzie prawdopodobnie próbował odbudować relacje z zachodem używając kwestii więźniów politycznych jako karty przetargowej. Wątpliwe by przyniosło to poważne rezultaty nie tylko ze względu na bardzo niską obecnie wiarygodność białoruskiego przywódcy wśród elit zachodnich ale i ze względu na fakt, iż rządy kluczowych państw zachodnich zaczynają traktować Republikę Białoruś jako strefę „uprzywilejowanych interesów” Federacji Rosyjskiej. Wobec izolacji białoruskiego prezydenta i jego niechęci do wdrożenia gruntownych reform gospodarczych, które zresztą z jego punktu widzenia mogą być postrzegane jako niezwykle ryzykowne politycznie, szeroką gamą pozytywnych i negatywnych bodźców wpływających na jego decyzje będzie dysponować Moskwa. Wraz z pogarszaniem się sytuacji ekonomicznej Białorusi coraz bardziej prawdopodobne staną się polityczne i gospodarcze koncesje władz białoruskich na rzecz Moskwy (ściślejsza integracja euroazjatycka, penetracja rosyjskiego kapitału). To z kolei może ale nie musi sprzyjać emancypacji białoruskiej nomenklatury. W dłuższej perspektywie to właśnie z tych kręgów mogą wyjść inicjatywy trwałych przekształceń państwa.

Karol Kaźmierczak, maj 2011.

Autor jest redaktorem kwartalnika „Myśl.pl”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply