Deus mirabilis, fortuna variabilis

Sprawa polska – na którą Prezydent daremnie usiłował zwrócić uwagę świata – za sprawą śmierci Jego i śmierci Tych, którzy z Nim zginęli, stanęła przed światem w takim oświetleniu, że dziś nikt z Wielkich Tego Świata nie ośmiela się jej nie dostrzegać.

– – – – – – – – – – – –

Wiadomo, że kto z ruskim carem raz się zwadził, | Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczyrze, | I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze

Adam Mickiewicz, “Pan Tadeusz”

– – – – – – – – – – – – –

– Ten oto król po trzykroć tron opuszczał i po trzykroć nań wracał.

– Ale wasz Jan Kazimierz, raz wypędzony z tronu, już więcej nań nie wróci.

– Deus mirabilis, fortuna variabilis [=Bóg cudowny, fortuna zmienna]

rozmowa kanonika Szymona Starowolskiego z Karolem Gustawem przy grobie Władysława Łokietka na Wawelu, Anno Domini 1655

– – – – – – – – – – – – –

Ten król nie wróci.

Cokolwiek by nie powiedzieć, Lech Kaczyński miał swoją wizję Polski – nie tylko Polski wolnej i niepodległej, ale także Polski ważnej i poważanej w Europie, i jeżeli nie mocarstwowej, to jednak silnej; wreszcie, może na pierwszym miejscu: Polski silnej patriotyzmem. O taka Polskę zabiegał, taką głosił.

Cokolwiek by nie powiedzieć, na polu walki o te idee ponosił medialne klęski. Organizowane przezeń patriotyczne uroczystości interpretowano jako obciachowe. Jego patriotyczne w tonie wypowiedzi zarówno w Polskich mediach, jak i w wielu Polskich domach (nie w moim domu, żeby było jasne) interpretowano jako: żenujące, tromtadrackie, staromodne, sztywniarskie, szkodliwe, głupie.

Ale cokolwiek by nie powiedzieć, nie było w Polsce ani jednego polityka, który zażądałby, żeby pilot wojskowego samolotu zawiózł go prosto w oko wojennego cyklonu, do Tbilisi, na dodatek na czele innych środkowoeuropejskich prezydentów, na przekór Rosji. I cokolwiek by nie powiedzieć, nie było to rozsądne, owszem. Dlatego (ach, czyżby tylko dlatego?) znaczna część dziennikarzy oceniających działalność Prezydenta pisała i mówiła, że te Jego gruzińskie gesty są na wyrost, albo że niepotrzebnie zaogniają sytuację. Gorzej: że Jego polityka zagraniczna jest fatalna, lub właśnie że jej nie ma, bo do gestów próżnych i manifestacji czczych się ogranicza.

W rezultacie po kilku latach bycia Prezydentem popularność Lecha Kaczyńskiego w Polsce niezwykle zmalała w porównaniu z jego popularnością w momencie, gdy Go Prezydentem wybierano.

Tak więc cokolwiek by nie powiedzieć, powiedzieć by można, iż się wydawało, że Lech Kaczyński szanse swoje zaprzepaścił, i że razem z nimi pogrążył tudzież skompromitował ideę polskiego patriotyzmu; ergo, że wraz z jego ustąpieniem także i wyznawane Przezeń patriotyczne pryncypia znikną z polskiej areny politycznej i z kulturalnego horyzontu.

Wydawało się – a może: sugerowano nam, że się tak wydawało – “ten król już tu nie wróci”.

A w momencie, gdy samolot prezydencki roztrzaskał się – powiedzieć się chciało niektórym: koniec, amen: “Wiadomo, że kto z ruskim carem raz się zwadził, | Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczyrze, | I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze…”

Fortuna variabilis

Tymczasem pani Fortuna w jednej chwili odwróciła wszystko do góry nogami. Śmierć Prezydenta i wszystkich Tych, którzy z Nim zginęli wyzwoliła taką eksplozję patriotycznych uczuć, o jakiej Lech Kaczyński mógł tylko marzyć. I zapewne marzył.

Więcej – ta eksplozja patriotycznych uczuć nie była spowodowana miłością do Niego. Ona tylko została przez Jego śmierć wyzwolona. To była nagła tęsknota do Majestatu Rzeczypospolitej, do Tego Majestatu, który Lech Kaczyński czcił.

Dla mnie wyglądało to tak, jakby Polacy czuli się wcześniej jakoś psychicznie zmuszeni -zmuszeni przez atmosferę panującą w radio, telewizji, prasie – do niwelowania w sobie masowych patriotycznych uczuć. Zmuszeni do okazywania wobec takich uczuć zażenowania. I nagle – okazało się, że długotrwałe, medialne glebienie dało efekt odwrotny, bo nastąpiła nagła uczuć patriotycznych erupcja, i to właśnie w momencie, w którym Ten, który usiłował te uczucia wyzwolić – i który za to właśnie usiłowanie był glebiony i pogardzany – na zawsze swoich usiłowań zaprzestał. Paradoks?

Ale stało się jeszcze coś innego, większego rozmiarami – na niwie środkowoeuropejskiej. Bo oto nagle nie tyle okazało się, co ujawniło, że Polska, tak jak zapewne Prezydent o tym marzył, jest jednak postrzegana jako naturalny “przywódca” krajów wyzwolonych spod sowieckiego panowania. Jako naturalny, choć na razie, niestety, potencjalny tylko zwornik środkowoeuropejskiej, niezależnej od Rosji polityki, a nawet polityki oporu w wobec zakusów odbudowy wielkorosyjskiego Imperium. Bo jeśli w Wilnie powstaje ulica Lecha Kaczyńskiego, to chyba nie z krótkowzrocznego, politycznego koniukturalizmu. Wszak nasze stosunki z Litwą są w tej chwili złe. I wystarczyłyby, zaprawdę, inne gesty: żałoba narodowa, kondolencje. I tak odebralibyśmy je jako gesty duże, ważne i miłe, jako gesty istotnej solidarności z Polską. Tymczasem dokonują się w tym momencie gesty tak jakby na wyrost. Podobnie, jak rzekomo “na wyrost” były gesty naszego Prezydenta. Najwyraźniej były one potrzebne w tej postkomunistycznej Europie Środkowo-Wschodniej.

Ale stało się jeszcze coś innego – w wymiarze ogólnoświatowym. Sprawa polska – na którą Prezydent daremnie, pośród podśmiechiwań i złośliwości usiłował zwrócić uwagę świata – za sprawą śmierci Jego i śmierci Tych, którzy z Nim zginęli, stanęła przed światem w takim oświetleniu, że dziś nikt z Wielkich Tego Świata nie ośmiela się jej nie dostrzegać. Że Putin bezradnie patrzeć musi, jak prawda o sowieckich zbrodniach dociera z największym możliwym natężeniem do całego świata. Dociera skutecznie i nieodwołalnie. Oczywiście, to dostrzeganie i docieranie może trwać będzie tylko przez jedną, jedyną chwilę. Tym niemniej chwila to bezcenna. Nie ze względu na chwałę Polski – ale ze względu na Jej byt, Jej los, Jej teraźniejszość i Jej przyszłość.

Byłem przeciwny

Jeszcze wczoraj byłem osobiście przeciwny pochowaniu Prezydenta na Wawelu. Nie żeby protestować, w żadnym razie, nie. Ale zdawało mi się, że najlepszym miejscem na wieczny spoczynek pary prezydenckiej byłaby katedra warszawska, a w ostateczności – Powązki. Że Wawel – to za wysoko. Przesada. I nagle wczorajszego wieczora zmieniłem zdanie – bo pojąłem. Owszem, oczywiście: katedra warszawska byłaby najlepsza. Ale wtedy, gdyby pogrzeb Prezydenta i Jego Małżonki miał wymiary ściśle polskie. Tymczasem na naszych oczach ten pogrzeb przestaje być pogrzebem tylko tragicznym, przestaje mieć wymiary “tylko” martyrologiczne, tak współbrzmiące z tragicznym losem Warszawy i z grobami Jej męczenników. Staje się wydarzeniem światowym. Takim, którego miejscem właściwym jest wawelskie wzgórze, uosabiające Majestat Rzeczypospolitej i Jej Jagiellońską spuściznę, łącząca chwalebną przeszłość tych krajów, które zostały potem dotknięte sowieckim panowaniem. Tych krajów, które chciał reprezentować Lech Kaczyński, lecąc do Gruzji.

Deus mirabilis

Chciałoby się powiedzieć: tak być musiało. Kiedy zważy się paralele dat, osób, miejsc – tak być musiało. Wątków jest tak dużo i składają się na tak porażające i znaczące koincydencje, że nawet gdyby to nie była prawda, byłaby to literacka fikcja wysokiego napięcia. W okrągłą, liturgiczną rocznicę śmierci Jana Pawła II wyzwolone zostały jakieś moce, które zadają nam straszny cios. Ale ciosy zadawane przez te moce są ślepe. Deus mirabilis, Fortuna variabilis.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply