De oratoribus

Gadanie a towarzyska rozmówka

Sztukę pięknego mówienia, czy, więcej, przemawiania – zawsze ceniono. We Francji wieku klasycznego modnym było słuchanie kazań, na które chadzało się nieomal jak na koncerty. A potem robiło się towarzyski ranking dobrych i złych kaznodziejów. Rzecz niekoniecznie do pochwalenia, lecz znamienna. Tym niemniej obycie towarzyskie, które zapanowało u nas w modnych salonach pod koniec Sarmacji – zasadzało się nie tyle na samym gadaniu solo, co na gadaniu przeplatanym, czyli zachodniej sztuce konwersacji. Prowadzenie rozmowy, wymiana zdań, taka, podczas której następują jedna po drugiej celne, inteligentne riposty, zręczne zmiany tematu dla uratowania sytuacji albo na odwrót: wspieranie określonego kierunku rozmowy – o, to, to, takie właśnie zdolności powinien wykazywać człowiek, mający ambicję być nazwanym duszą towarzystwa. Towarzystwa w stylu zachodnim i modnym oczywiście.

Fałsz w konwersacji…

W rewelacyjnym “Listopadzie” Henryka Rzewuskiego, powieści niesamowitej, która była pamfletem na wiele zjawisk, ale przede wszystkim chyba na sfrancuziałych ex-Sarmatów, mamy dwu bohaterów głównych, rodzonych braci. Jeden jest zgniło-sfrancuziały, drugi szczero-staropolski. Ów sfrancuziały przybywa na prowincjonalną Litwę z wizytą i przy stole prowincjonalnego dworu zabawia prowincjonalne towarzystwo nowomodną konwersacją. Wszyscy, a zwłaszcza panie, oczarowani są jego warszawsko-francuską ogładą i światowością. Nie sprzeciwia się nikomu, z każdym za to potrafi znaleźć wspólny temat i każdemu się przypochlebić, bez uniżoności, przeciwnie, zachowując nadrzędną pozycję głównego sternika rozmowy.

Najbardziej został przezeń udelektowany miejscowy kapłan, któremu zdarzyło się kiedyś opublikować jedno pobożne dziełko. Gość nie tylko wiedział o dziełku (na widok księdza wykrzyknął z zaskoczenia, iż tak zacnego i znanego Autora ogląda), ale i o tym wiedział, że sam Najjaśniejszy Pan nie kładzie się spać, nie przeczytawszy z wiekopomnej publikacji Autora kilku akapitów.

Brat bohatera, ów idealny Sarmata, daleki od Warszawy – trwał w szoku. Dopiero wieczorem, znalazłszy osobną chwilę, zapytał zdumiony, jak to możliwe, aby dziełko prowincjonalnego księdza trafiło do królewskiej sypialni? Autor tej sensacji wyznał wówczas bez żenady, że wcale nie trafiło, bo on tę całą historyjkę zmyślił po prostu, a książki wcale nie znał – zauważył ją chwilkę wcześniej na półce i skojarzył nazwiska. Brat-Sarmata i zgorszył się, i zaniepokoił. Co to będzie, jak Autor, z którego zakpiono, dowie się prawdy? Nic nie będzie – replikował twórca dowcipu – bo wszyscy Autorzy są tacy sami: łykają publiczne pochlebstwa z ochotą, a w razie odkrycia fałszu – są jak najdalsi od publicznego ich negowania.

Tak więc w zachodniomodnej konwersacji taił się fałsz. Któż wiedział o tym lepiej, niż wieszcz Adam, który zarówno staropolszczyzny, jak ogłady zachodniej łyknął sporo, a potem w “Panu Tadeuszu” dokonał syntezy i konfrontacji obu tych światów – wydając swego bohatera na pastwę konwersacji z Telimeną, fałszywą kokietką. Ważniejsze jednak jest to, cóż wieszcz przeciwstawił konwersacji?

…Prawda w przemowie…

– Oczywiście przeciwstawił konwersację przemowom, jakie wygłaszają Podkomorzy, Sędzia i Wojski. Młodzież słuchając owych przemów uczyła się ogłady prawdziwej, zamiast niebezpiecznie gaworzyć o nowinkach i skrzywiać sobie ideowy kręgosłup. Wieszcz Adam nie wymyślił tych przemów, bo jak się rzekło, sam miał okazję za młodu się ich nasłuchać. One właśnie stanowiły oś staropolskiej kultury towarzyskiej. Już dwa stulecia wcześniej pisał Szymon Starowolski w dziełku “De claris oratoribus Sarmatiae” (cytuję przekład Ewy Jolanty Głębickiej):

“W Polsce bowiem, gdy wśród szlachty ktoś przychodzi na świat lub umiera, schodzą się sąsiedzi i wobec niezwykle licznego grona słuchaczy wygłaszają mowy, czy to winszujące, czy żałobne. Podobnie, gdy świętuje się zaślubiny albo wzywa skłóconych, by powrócili do dawnej przyjaźni, gdy trwa proces sądowy albo ktoś obejmuje urząd, gdy wita się powracających z wojny lub długiej podróży, gdy nad dobrem publicznym obradują sejmiki, gdy posłowie ziemscy wysyłani są na sejm koronny, gdy obiera się sędziów trybunału w którymkolwiek roku i z jakiegokolwiek okręgu – wszędzie tam wygłaszane są oracje.”

…zabawka w gawędzie…

Oczywiście przemowy przechodziły koniecznie w gawędy. To była ponoć główna językowa rozrywka Sarmatów. W wiekach XVI i XVII pisywano o mistrzach towarzyskiej zabawy, którzy rozrywali zebrane grono długimi opowieściami. Podobnie czyni w “Panu Tadeuszu” pan Wojski. Także i gawędzie, jak przemowie, należała się uwaga, gawędził przecie często gęsto człowiek godny, ale też w niej właśnie było prawdziwe miejsce na koloryzowanie i na dowcipasy. I właśnie w takiej gawędzie Henryk Rzewuski (sam gawędziarz par excellence) widział ongi esencję polskiego, towarzyskiego i literackiego zarazem obyczaju:

“Opowiadacze polscy są rzeczywistymi poetami. W ich opowiadaniach łączy się zapał bardów z bogatą wyobraźnią bojarów Arabskich… Gdyby ich opowiadania zebrane były w książkach, można by w nich obeznać się z prawdziwą poezją narodową…”

…dziś?

Dziś przemowa i gawęda upadły. A przecież to one (tak zresztą, jak i sztuka dobrej konwersacji, którą źle opisawszy – bynajmniej nie pogardzam, godna jest kultywowania) tworzą życie towarzyskie. Tymczasem tendencja puszczania muzyki tak głośnej, że rozmawiać się nie da – stworzyła już, a może tylko przypieczętowała istnienie nowej kultury “macanto-grymasińskch” (czyli posługujących się wyłącznie grymasami twarzy, okrzykami nieartykułowanymi i łapskami). Ale przykład idzie z góry, wsparty naszą wzgardą: bo przemówienia polityków traktujemy przeważnie z założenia jako wypowiedzi doraźne i z gruntu “niepoważne”, a przede wszystkim sztuczne i niewarte uwagi. A to błąd właśnie, dający pojęcie o mierze politycznego i kulturowego upadku obyczajów. Nie cenimy dobrych wypowiedzi, bo sam fakt komponowania mowy politycznej widzimy jako przedsięwzięcie sztuczne, z założenia “fałszywe”. Zdaje się to niby winą polityków, jako że zniżyli się w swoich wypowiedziach do poziomu, jaki sami reprezentują, nie umiejąc ani starając się “dociągnąć” do wzorów wyższych. Nie we wszystkich krajach tak się dzieje, ale u nas dzieje się tak na pewno. Niestety: podbudowę pod to zjawisko dało zaniedbanie u podstaw. Znam ojców, którzy postanowili zadość uczynić tradycji i wygłosić na weselu mowę – taką, jaką powinien mieć senior rodu tudzież rodzic, wydający córkę za mąż – ale jeśli takową wygłosić im się udało, to przeważnie tylko przy dezaprobujących uśmieszkach teściów i młodego pokolenia.

Tak “domy i narody giną”.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply