Czystość ataropolska nasza

Czy czystość jest tylko kagańcem narzuconym ogółowi przez Kościół?

“Duchy niebieskie, czyste,

Zwierzchnie kręgi i biegi

I wy, niebieskie, przejźryste kryształy

Które, ognie wieczyste

Miarkując, w kresiech brzegi

Macie i władze, skąd wszystkie powstały

Rzeczy, co się poznały

W świecie: słońce świecące,

Wszech żywiołów przeskoki,

Wiatry, gromy, obłoki,

Zimny i ciepły czas, i dżdże moczące,

Lody, śniegi i rosy –

Ku wiecznej chwale pańskiej nieście głosy!”

Z “Rymu” Sebastiana Grabowieckiego tchnie czystością. Aczkolwiek pisał go chyba jeszcze jako człowiek świecki, mężczyzna z doświadczeniem małżeńskim i rodzicielskim. Pożądał swojej własnej czystości wedle wiary w niepokalaną czystość Maryi Panny, czystość nieskazitelnych duchów, ale i czystość ludzi świętych, osiągniętą na przekór brudnemu ciału.

Czystość na cenzurowanym

Niestety, wiara w osiągniecie czystości zazwyczaj chyba nie skutkowała w staropolszczyźnie realnym osiągnięciem takowej. Czyż bowiem w ogóle jest osiągalna? Powołam się tu na Boya. Ów znawca literatury, bohemowy lekarz i zielonobalonikarz zarazem uważał czystość za rzecz dziwaczną i nienaturalną, która jeśli nawet się u kogoś objawia, to “mija z wiekiem”, a głoszona jako postulat moralny jest z gruntu fałszywa i szkodliwa. Na propagowanej przez Kościół czystości ujeżdżał więc jak na łysej kobyle – i to zarówno pisząc o swojej epoce, jak i o staropolszczyźnie. Powołałem się akurat na niego, Boya, on to bowiem przetarł szlaki i oczy krytykom, którzy oceniali wiele utworów i postaci z punktu widzenia subtelności, zacności, czystości – a Boy publicznie obnażył tychże postaci (Sobieski & Marysieńka) i utworów (Fredrowskich na ten przykład) nie do końca niewinność i nieczystość. Co nie znaczy, że przestały mu się te postaci i utwory podobać: przeciwnie, potwierdzały właśnie Boyowski światopogląd wolnomyśliciela, który fałszywą moralność odnajdywał już nie tylko w swojej epoce, a wolności seksualnej sprzyjał we wszech czasach…

Nieczystość Zemsty

…No bo taka “Zemsta”, która wedle niektórych krytyków miała być zwierciadłem dobrych, staropolskich obyczajów (jako że pada w niej piękne hasło: “Niech się dzieje wola nieba, | Z nią się zawsze zgadzać trzeba”) – o czym w gruncie rzeczy poucza? O tym, że starzy szlachcice rządzą się wyłącznie pieniędzmi, młodzi zaś – nieokiełznanym seksem (z “Zemsty” niedwuznacznie wszak wynika, że amant Klary, młody Wacław, będąc uprzednio w stolicy, brylował w towarzystwie i gził się notorycznie z namiętną Podstoliną).

Nieczystość Pana Tadeusza

A “Pan Tadeusz” – też staropolski, choć romantyczny – o czym mówi? Stawia wprawdzie przed oczy publiczności Zosię, która niewinnością swoją wzrusza ogół i jest najwyższym kobiecym ideałem. Ale niestety, choć jest ideałem niewątpliwie ślicznym, to zarazem papierowym i zdawkowym. Najkrwistsza i w zasadzie tak naprawdę jedyna damska bohaterka “Pana Tadeusza” godna tego miana to Telimena, która “i rozum, i wielkie doświadczenie miała”, skąd zaś nabyła tego doświadczenia – łatwo odgadnąć. Dlatego też Norwid wyrzucał Mickiewiczowi brak porządnej, wielkiej postaci kobiecej w jego arcyepopei. Bolało go, że miejsce należne Matce Polce zajęła pierwsza lepsza kokietka, by nie użyć właściwszego słowa (użył tego słowa Słowacki, wypominając wieszczowi Adamowi, w pewnym wierszu, towarzystwo ” … odeskich”, czyli pań pochodzących z wyższych sfer, które były pierwowzorami Telimeny i zarazem – jak się dziś okazuje – agentkami carskiej bezpieki). Wszak Telimena nie zakochuje się, tylko rozważa, kogo i jak miłośnie upolować. W jej oczach Tadeusz to zwierzyna-“chłopczyna” co to “raz pierwszy kochać się zaczyna”. Że nie chodzi jej bynajmniej o miłość platoniczną, o tym dowiadujemy się między wierszami, ale za to aż nazbyt wyraźnie. Doświadczona dama woli młodego chłopczyka, bo młodzi mężczyźni “chociaż w gustach zmienni”, są w kochaniu lepsi od “dziadów” – “bo sumienni”. Pada też i morał, że “stary pjanica, kiedy spali trzewa, | Brzydzi się trunkiem, którym nazbyt się zalewa”. Mickiewicz spożytkował tu własne doświadczenia miłosne; niestety, on też był takim “starym pjanicą”, który nie gardził nawet molestowaniem własnej służącej.

Czystość nieistniejąca

Odwołałem się tutaj wyłącznie do dwu przykładów literackich, ale przecie skądinąd wiemy, że staropolska czystość była rzeczywiście dość zszargana. Czystość malowana przez staropolską literaturę i żywoty świętych & pobożnych ludzi wydaje się za to często-gęsto całkowicie oderwana od rzeczywistości, zamknięta we wieży z kości słoniowej, ergo nierealna. No bo któż uwierzy, że święty Stanisław Kostka rzeczywiście zemdlał podczas uczty, usłyszawszy “grube słowo” – jako że aż tak był “niewinny” i czysty? Dla człowieka współczesnego logicznym zdaje się wniosek, że jeśli Kostka faktycznie zemdlał, to albo musiał być niezwykle naiwny i nieuświadomiony (czytaj skrzywdzony przez wychowanie w złym duchu), albo chory psychicznie… W odniesieniu do ogółu Staropolan prawdziwe jest raczej przedśmiertne wyznanie Wespazjana Kochowskiego:

“…ciało: wiezienie dusze, masa zgniełości, instrument grzechu i ceber plugastwa; to, ponieważ z ziemie poszło, ziemi je oddaję: niechajże się skazitelna materyja rozsypie w proch, pierwszego początku swego istotę…”

A zatem Kochowski rzecze, iż tu, na ziemi, czystość jest w gruncie rzeczy nieosiągalna; dopiero po śmierci można o niej marzyć – tak też czytamy w “Obleżeniu Jasnej Gory Częstochowskiej” –

“…Ciała do nieba będą przeniesione,

Które acz teraz w trumnach rozsypane

I w grobach leżą, z prochem pomieszane,

Będą tu znowu piękne i tak czyste,

Jak te kryształy stoją przeźroczyste…”

Czystość jako narzucony mit

Tak rozumując, doszlibyśmy do wniosku, że czystość to jakiś mit, narzucony ogółowi przez Kościół i moralność publiczną niczym aprioryczny kaganiec, w celu zniewolenia społeczności za pomocą groźby kary wiecznej. I że każdemu lubo się było spod dyktatu czystości wyzwolić, i że każdy ewentualnie respektował go całą gębą, zaprzeczał zaś półszeptem pod wąsem oraz innymi częściami ciała. Bo oficjalnie mało kto się przeciw czystości burzył, ale już w półoficjalnych, towarzyskich rozmowach czystość okazywała się wadą, przypadłością, dodatkiem do nieśmiałości, przyprawiającym o śmieszność. Tak działo się w praktyce. I to nawet w pruderyjnym wieku XIX, a zwłaszcza wcześniej. Osiemnastowieczne powieści francuskie pełne są niemoralnego erotyzmu i udowadniają, że moralność przedrewolucyjnych, arystokratycznych elit wołała o pomstę do Boga i o szybką rewolucję. Bo skoro utrzymywanie ancienne regime’u przez arystokrację motywowano pewnym Boskim Porządkiem i moralnością – to nieproporcjonalna negacja tego samego porządku i moralności przez tejże arystokracji rozpustę musiała mieć wydźwięk rozgrzeszający tegoż porządku burzycieli … Niemniej rozpasany okazował się polski wiek XVIII.

Czystość jako odrzucony mit

No i pewnie wskutek tych wszystkich zaszłości chętnie się obecnie ideał czystości odrzuca. Dziś Magdalena Ś. publicznie i bezkarnie może wygłaszać zdanie, że coś takiego jak grzech w kwestiach seksualnych nie istnieje, względnie że kopulacja z kimkolwiek gdziekolwiek grzechem nie jest. Wypowiedziała to bodaj w telewizyjnej debacie; ton jej głosu sugerował, że kto by twierdził inaczej, naiwnym jest i dziecinnym. Aczkolwiek mówiąc tak i w ten sposób, nie powiedziała niczego, czego by wolnomyśliciele staropolscy wcześniej już nie mówili; bo i pisali, i chętnie marzyli –

“Byśmy byli po malutkiej chwili

Zupełnej z sobą rozkoszy zażyli,

Bo już i ręka ważyła się śmiele

Tam i sam biegać po nadobnym ciele” –

Ale jednak sytuacja była nowa – bo Magdalena Ś. gadała w ten deseń dzięki społecznemu przyzwoleniu na głoszenie podobnych słów i to nie w ramach kabaretu, tylko debaty tak zwanej poważnej. Zmianę owego publicznego nastawienia wobec podobnych głosów potwierdza zachowanie innych osób publicznych, już nie teoretyczne, lecz praktyczne: aktorka, która pięknie (należę do tych, co uważają, że pięknie) zagrała Zosię, ma ostatnio, jak donosi prasa kobieca, nowego i oficjalnego konkubenta. Obok fotografii tej szczęśliwej pary reprodukowane są fotki poprzednich tegoż konkubenta konkubentek, z których co jedna to bardziej znana, zdzirowata i nieczysta. Rozumiem, że zarówno aktorka, jak jej konkubent i wcześniejsze konkubentki są zadowolone z takowego występowania w kobiecej prasie. Jak pomyślę, że patrząc na grę tejże aktorki papież Jan Paweł II uronił łzę – to i mnie się łza w oku kręci, choć naturalnie z innego powodu.

Czystość – trwająca

A przecież obok tych wszystkich przytłaczających zjawisk idea czystości, czy jest ona, czy nie jest mitem – trwa nadal. Dlaczegóż to? Cóż jeszcze nakazuje czcić Najświętszą i Przeczystą Pannę – Bogarodzicę, do której wołał Sarbiewski: “O Panno wolna od wszelakiej zmaze”? Cóż każe szerokiej publiczności wzruszać się postacią Zosi, a śmiać z Telimeny, Magdaleny Ś. & aktorki grającej Zosię “po przejściach” i czuć do nich to, co czuł nakoniec Tadeusz do Telimeny: że ją sobie “zbrzydził”, podczas gdy o Zosi nawet “pomyślić się wstydził”? Czy tylko jakieś wstrętne stereotypy zmuszają nas do takich reakcji? Czy zatem wkrótce może te stereotypy pod wpływem feministyczno-gejowsko-kulturowej ofensywy zmienią się, a z nimi i nasz stosunek do Zosi tudzież Telimeny oraz Magdaleny Ś. i aktorki grającej Zosię “po przejściach” ulegnie zmianie?

A może owa literacka i teologiczna czystość potrzebna jest wszystkim nam tylko jako zwyczajny kontrast – to znaczy, jako biała kartka, na której każdy człowiek musi rysować czarnym atramentem swoją własną moralność? Tak pomyślana kartka istnieć musi, choć sama w sobie sensu nie ma, jako niezapisana i biała (czytaj: niezaszargana). No tak, ale tu dochodzimy do paradoksu. Bo w tym świetle życie pisane “na czarno” ma w gruncie rzeczy sens tylko wówczas, gdy istnieje owo “białe”, owo normalne, czyli czyste – choćby jako czyste nigdy ono w czystym stanie nie zaistniało naprawdę, a jedynie w idei.

Skoro tak, czystość ma swoją wartość. Jak sól i pieprz, które dodają życiu smaku. Bez pieprzu byłoby źle, mdło. Ale jeść sam pieprz – toż to gruba przesada. Niech sobie go zajada Magdalena Ś. tudzież aktoreczka, która tak ładnie zagrała Zosię, “po przejściach”. Ja nie mam ochoty – mimo żem grzesznik – bo czuję, że takie danie “pali trzewa”. Zdecydowanie wolę za berdyczowskimi godzinkami rzec:

“Niech Duch moy czysty mieszka w skażytelnym ciele

Uczyń to TROYCY Swiętey nayczystszy Kościele”

– – – – – – – – – – – – –

Jacek Kowalski

W ZAŁĄCZENIU

“Pieśń o czystości” JK, w wykonaniu JK i nagraniu doszufladnym.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply