Często powiada się, że Krzyż jest znakiem sprzeciwu.

Wszak nie na darmo wyrazem opozycji wobec komuchów było w latach 80. układanie na placach i ulicach kwietnych Krzyży. Ale ów znak sprzeciwu rychło nabrał nowego znaczenia, gdy kilku Posłów zawiesiło w naszym wolnym Sejmie Krzyż – co wywołało sprzeciw innych Posłów, już nie komuchów. Krzyża jednak nie usunięto. Idąc dalej, przypomina mi to oczywiście sprawę oświęcimskiego żwirowiska, a jeszcze wcześniej – duży konflikt wokół Krzyży zawieszonych w szkole we Włoszczowej, konflikt z czasów grubo wyprzedzających powrót Wolności w roku 1989. Pamiętam do dziś, jak mnie, żółtodzioba w takich sprawach, komuniści po prostu wkurzali swoim stosunkiem do Krzyży. Kolega ze studiów – starszy ode mnie drugofakultetowiec i opozycjonista, obecnie wzięty Profesor i jeden z Pierwszych Młodych (no, już nie tak) Autorytetów Literackich III Rzeczypospolitej – zadał mi wtedy pytanie w przygodnej dyskusji, czy rzeczywiście uważam, że te Krzyże we Włoszczowej powinny być zawieszone… Po czym wyraził pogląd, że takie czynności jak zawieszanie Krzyży w klasach szkolnych budzą jego obawy, bo mogą prowadzić do wszechwładzy Kościoła, czy też (o ile dobrze sobie przypominam) mogą czyjeś uczucia obrażać i godzić w wolność sumienia. Jakieś bardziej publiczne wyrażanie tego rodzaju poglądów i kwestionowanie słuszności powieszenia Krzyży wtedy – wtedy, gdy przecież tymi Krzyżami wkurzano komuchów i udowadniano im ich zamordyzm (schyłkowy, bo schyłkowy, ale istniejący) – otóż takie kwestionowanie potraktowano by wtedy wewnątrz opozycji raczej jako rodzaj zdrady lub prowokację. Jednak prywatne zadanie takiego pytania dawało do myślenia – i zapowiadało mi w zawoalowany sposób zawirowania wokół Krzyża (pod wielkim kwantyfikatorem) i wokół Wiary, jakie nastąpiły już po upadku komuny. Mój kolega jest obecnie szczerym przyjacielem działań Szczuki, Środy i Nieznalskiej et consortes, co więcej, czuje się zwycięzcą w zapasach z odchodzącym Starym Światem Tradycji – a jakby nie czuje, że i jego tudzież jego znajomych działania też w kogoś i coś godzą. Nie, inaczej: on godzi się z tym, że w Kogoś i Coś godzą, retorycznie twierdząc zapewne, że nikomu szkody nie czynią, przeciwnie, szczęśliwość powszechną sprowadzają.

**

Sprawa jednak nie tylko, że nie jest nowa – jest na dodatek bardzo stara. Przecie zwłaszcza staropolanie konflikt wokół Krzyża i w ogóle wokół manifestowania swojej wiary mieli co jakiś czas przed oczami. Kiedy w roku 1638 niesforni uczniowie ariańskiego gimnazjum w Rakowie pod Kielcami zniszczyli, o ile pomnę, przydrożny katolicki Krzyż – bo wystawianie takich krzyży było przez ariańską wiarę zabronione – sąd sejmowy nakazał zamknięcie szkoły i drukarni, zaś nauczyciele chłopców zostali ukarani. Za arianami nie stała wtedy żadna wielka siła, byli dysydentami wśród dysydentów. Dlatego też z kolei w protestanckim mieście Kiejdany, należącym do księcia Janusza Radziwiłła – i miasto, i osobę znamy z kart “Potopu” – działo się na odwrót: katolickie procesje Bożego Ciała nie miały prawa wychodzić poza obręb kościoła, aby nie drażnić niekatolickiej wiary mieszkańców i księcia. Ale tylko aż do czasu sławetnej afery, jaka miała miejsce w dobrach książęcych w miejscowości Świadość w powiecie wiłkomirskim województwa wileńskiego.

***

Otóż miejscowy, katolicki proboszcz ustawił tam naprzeciwko dworu księcia Janusza dwa Krzyże. Książę wściekł się, kazał je wykopać i rzucić pod plebanię. W tamtych czasach kwalifikacja takiego czynu w całej Europie była jasna: świętokradztwo, obrazoburstwo, zbezczeszczenie znaku Wiary. Proboszcz powiadomił biskupa wileńskiego Abrahama Woynę, który z księciem-kalwinem żył dotąd dobrze – ale teraz uznał za swój obowiązek interweniować. Nadał więc sprawie rozgłos i księcia pozwał. Na najbliższym Sejmie Janusz Radziwiłł został publicznie oskarżony. Był to jednak potężny magnat i cała sprawa stanowiła dlań co najwyżej polityczny kłopot, nie zagrożenie. Konflikt księcia z biskupem nie przeszkadzał też układnym, litewskim jezuitom drukować w tym samym czasie panegiryków na cześć tego potężnego innowiercy, katolickim księżom zasiadać u jego stołu, a szlachcie zebranej na sejmikach – też po większej części katolickiej – przeważnie nie poprzeć oskarżenia. I tak autorytet Radziwiłłów na Litwie okazał się równie wielki, albo i większy niż autorytet wileńskiego biskupa. Rzecz się przewlekała, ostatecznie po roku nastąpiła ugoda, za sprawą której książę Janusz zobowiązał się w zamian za usunięte Krzyże wymurować dwa inne, zezwolić na przechodzenie procesji Bożego Ciała przez miasto Kiejdany i zapłacić proboszczowi w ramach odszkodowania cztery tysiące złotych (przy czym od razu ustalono, że proboszcz natychmiast odda tę sumę księciu jako pożyczkę, a książę będzie ją spłacał w ratach).

****

Co naprawdę nastąpiło w Świadości? Janusz Radziwiłł bronił się, że proboszcz traktował krzyże jako fałszywe znaki graniczne, wkopując je nagle w miejscu niewłaściwym. Jeśli nawet tak było, to jednak, rzecz znamienna – książę nie nakazał Krzyży przestawić z powrotem, lecz w ogóle je usunąć. Nie ulega bowiem wątpliwości, że traktował czynność podjętą przez proboszcza przede wszystkim jako prowokację religijną, a dopiero potem tłumaczył postępowanie tegoż kapłana walką o granice kościelnej posiadłości.

Jakkolwiek by było, wydarzenia świadoskie tchną pewną otuchą. Po pierwsze – najpierwszy magnat Rzeczypospolitej, który do pokory nie przywykł, musiał tłumaczyć się ze swojego stosunku do Krzyża. Podczas obrad Sejmu podział na oskarżycieli i obrońców nie nastąpił jednak bynajmniej ściśle według wyznań, a zarówno oskarżenie, jak obrona przebiegały wedle demokratycznych procedur, którym poddały się i poddać musiały obie strony sporu. I tak Krzyże do Świadości powróciły, ale zdaje się, że nie na to miejsce, na które przestawił je proboszcz, tylko na pierwotne (choć tu ustalenia zostały spisane w sposób wybitnie zagmatwany).

*****

Zauważmy, że w tej właśnie epoce – u końca pierwszej połowy wieku XVII, czyli u końca “srebrnego wieku” Rzeczypospolitej – stanęły naprzeciw siebie w jawnej sprzeczności: deklarowana swoboda wyznania (szlachty) – i swoboda postępowania wedle zasad własnego wyznania, a zatem sprzeciwiania się zasadom cudzego wyznania; oczywiście mowa tu o przestrzeni publicznej. Dziś stoimy przed bardzo podobnym konfliktem, tyle że obecnie z jednej strony stoją w ogóle chrześcijanie, a z drugiej wyznawcy – jakbym to określił – religii “tolerancji”, ale “tolerancji” w cudzysłowie, bo oznacza ona nie tyle “znoszenie z przykrością nieakceptowanych przez siebie poglądów i zachowań” (definicja plus minus słownikowa), co odwrotnie – oznacza wrogość wobec przejawów wiary w przestrzeni publicznej, przy teoretycznym założeniu obojętności wobec tejże wiary, a nawet propagandowej “otwartości” wobec niej.

Dlatego też obecnie jest to konflikt – jak sądzę – nierozwiązywalny na zasadzie porozumienia stron. Tak jak raczej nierozwiązywalny był konflikt pomiędzy żądaniami Hitlera a interesem Drugiej Rzeczypospolitej w roku 1939. Tu i tam żądania ustępstw zdają się tylko wstępem do eskalacji roszczeń.

Spójrzmy: w epoce kłótni o świadoskie Krzyże wiara w Rzeczypospolitej była podzielona, istniały różne wyznania, ale też istniał konsensus co do pewnej hierarchii wyznań i wyznawanych wartości. Ten konsensus zakładał istnienie moralności publicznej, którą mierzono zarazem szlachecką wolnością wyznania, jak i – jednak – normami religii katolickiej jako głównej religii w Królestwie Polskim. Ostatecznie, choć król koronowany był przez arcybiskupa w katolickiej katedrze, to jednak innowiercy mieli poważny wpływ na jego wybór. I tym samym uznawali prawo religii katolickiej do bycia “główną”, czy też, by tak rzec, “przewodnią” religią w tej Rzeczypospolitej.

Mniemanie, że da się ustanowić obojętną równowagę wszystkich możliwych opcji religijnych – a przede wszystkim dwu: opcji religijnej i antyreligijnej – jest mym zdaniem błędne. Można oczywiście uzyskać ich pokojowe współistnienie i to właśnie jest wartość nieoceniona, ku której dążyć należy. Jednak w dawnej Rzeczypospolitej consensus ten możliwy był dzięki dwóm ważnym założeniom. Po pierwsze, obie strony sporu uznawały, iż “Krzyż trwa choć zmienia się świat” – były chrześcijańskie i miały w zasadzie identyczny pogląd na moralność w ogóle. Po drugie – nikt nie negował już, że bezcześcić katolickiego Krzyża nie wolno (nawet, jeśli w zborach wolno było głosić pastorom, że oddawanie czci “kawałkowi drewna” jest niewłaściwe) – bo religia katolicka uznana została za panującą, za tę, która tworzy zasady moralności publicznej.

To nie jest zły wybór. Użyjmy tu prostej argumentacji à la ksiądz Piotr Skarga: jeśli hierarchia pośród załogi jest jasna, okręt żegluje bez przeszkód, nawet podczas burzy. Tam, gdzie załoga kłóci się, albo pozostaje obojętna na problem właściwego kursu – okręt prędzej czy później tonie.

Jacek Kowalski

————————————————–

O Krzyżach świadoskich można przeczytać szerzej w dziele Henryka Wisnera: “Rzeczpospolita Wazów. Czasy Zygmunta III i Władysława IV”, Warszawa 2002

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply