Bracia ze Wschodu


“Kto powiedział że Moskale są to bracia nas, Lechitów, temu pierwszy w łeb wypalę pod kościołem karmelitów” – nie popieram tej strofy Rajnolda Suchodolskiego, ale akurat teraz, kiedy myślę o Braciach-Sąsiadach ze Wschodu, to faktycznie, nie powiem, że naszymi braćmi są Moskale – tylko że są nimi Litwini, Białorusini tudzież Ukraińcy.

Czyli współmieszkańcy terenów sarmackiej Pierwszej Rzeczypospolitej. Potencjalni Sarmaci, czyli potencjalni Panowie Bracia. Ale coś nas z nimi brata, a coś sprowadza rozbrat. Co?

Temat poruszam wytarty, jednak aktualny. Czasem aktualny jak nigdy. Na usprawiedliwienie powiem, że chyba nigdy o nim nie pisałem, za to często rozważałem w duszy i często obgadywałem. A myśli moje i słowa biegły takim mniej więcej duktem: w chwili obecnej wciąż odczuwamy siebie samych – my, Polacy, ale i Bracia ze Wschodu – przy pomocy kategorii narodowości, połączonej z myśleniem o własnym, narodowym państwie jako rzeczy dla rozwoju i istnienia narodu nieodzownej (pomijam tu tych, którzy taką kategorią nie myślą albo myśleć nie chcą – już czy jeszcze, jak tam chcą – do nich nie mówię i nie piszę).

I dobrze. Mnie to odpowiada. Jeśli ktoś powie, że takie “nacjonalistyczne” myślenie czy odczuwanie jest anachroniczne, bo należy do świata dziewiętnastowiecznych przesądów, zaprzeczę. Bowiem jeśli tak czujemy – to odczuwamy pewną rzeczywistość, która nadal istnieje – dziś, nie tylko w wieku XIX. Odczucia też są rzeczywistością. Zwłaszcza zbiorowe. A nic, co jest aktualne w naszych zbiorowych emocjach, nie może być samo w sobie anachroniczne. Zatem mamy prawo tak właśnie myśleć o narodzie i tak odczuwać. Anachroniczne może być za to rzutowanie naszych odczuć w przeszłość. Bo dawniej, w średniowieczu, czy w XVII wieku, czy w XIX wieku, odczuwano narodowość i państwowość inaczej. Niemniej – uwaga! – odczuwano. I przeważnie nie zapominano o tym, że się mówi językiem takiego czy innego ludu, że tworem tego ludu jest państwo, lub też że lud ten takim czy innym państwem zawładnął… I że język tegoż ludu łączy się z pewną odrębną kulturą… Ale dość. Nie chcę się wgłębiać w dzieje świadomości narodowej w średniowieczu i nowożytności. W każdym razie zjawisko istnieje i istniało.

Otóż tak samo mają prawo myśleć o narodzie nasi Bracia, wspomniani powyżej. Sprawę komplikuje wszakże fakt, że Ich przodkowie stali się naszymi przodkami, bo zaczęli się uznawać za Polaków i Litwinów zarazem, zaś ich “litewskość”, choć ważna, stała się jednak jakby mniej ważna od polskości, bo zyskała regionalną już tylko etykietkę. Albo inaczej mówiąc: potomkowie Ich przodków stali się nami, Oni zaś sami – potomkowie ich własnych potomków – wypadli za burtę historii. Ale, ale, to tak tylko z Naszego punktu widzenia wygląda. Bo My tylko jesteśmy w o wiele lepszej sytuacji od Nich – tych rzekomo wypadniętych. Oni też nadal w historii tkwią. No i Ich myślenie o narodzie połączonym z państwem też musi zakładać dowodzenie, że dany naród ma jakąś historię (albo że nawet “istniał od zawsze”) i że miał swoje państwo. Jeśli w przeszłości narodu znajduje się nie państwo ale głównie brak państwa – to jak naród może być narodem?

Wiadomo, że myśmy takie państwo mieli, i długo, i dobrze; za to reszta naszych Braci powiada czasem, żeśmy im tę narodową państwowość ukradli.

Litwini stwierdzą, że Wielkie Księstwo Litewskie było ich – i że my, Polacy, podstępnie wchłonęliśmy je i spolaczyli, popełniając niemalże zbrodnię odebrania Litwinom ich historii.

Białorusini (czy raczej: ci Białorusini, którzy czują się Białorusinami) powiedzą z kolei, że Wielkie Księstwo Litewskie nie miało wiele wspólnego z Litwinami, bo to było państwo białoruskie, jako że wprawdzie stworzono je z księstw podbitych przez Litwinów, ale kniaziowie litewscy zaraz się zbiałoruszczyli, a obywatele tego Wielkiego Księstwa mówili w przytłaczającej większości po starobiałorusku. Czyli że Wielkie Księstwo Litewskie to państwo białoruskie, które my, Polacy wchłonęliśmy… etc. itd. to samo.

Natomiast Ukraińcy powiedzą, że państwa w zasadzie prawie nigdy nie mieli (za wyjątkiem epoki Rusi Kijowskiej i potem krótkich chwil po I wojnie światowej, i Chmielnicczyzny pomiędzy), a raczej mieli, tylko myśmy to ich państwo po prostu okupowali.

Zasadnicza różnica pomiędzy Braćmi Ukraińcami, a Braćmi Litwinami i Białorusinami jest taka, że Białorusini i Litwini uprą się przy litewskości vel białoruskości wileńskiego baroku i samego Mickiewicza, tłumacząc, że jest litewski vel białoruski. Uprą się przy białoruskości lub litewskości Wielkiego Księstwa (jak widzimy, mają po temu pewne argumenty), zaś wszystkich polskich królów, począwszy od Jagiellonów a na królu Stasiu skończywszy, nazywać będą swoimi Wielkimi Książętami. I nie sposób im będzie odmówić pod tym względem słuszności. Królowie Polski byli wszak Wielkimi Książętami “z metra”. Z Braćmi Litwinami i Białorusinami możemy się więc co najwyżej pokłócić o to, czyje to było państwo – ale samo owo państwo akceptują, tradycję jego hołubią. Bo dla Białorusinów i Litwinów będzie to państwo “własne”. Podczas gdy dla Ukraińców będzie ono zawsze “cudze”: Ukraińcy walczyli przecie nie o to, żeby się przyznać do tradycji Pierwszej Rzeczypospolitej, ale właśnie przeciwko tej tradycji. Chociaż Kozacy z początku chcieli utworzyć Trzeci Naród Rzeczypospolitej.

Spotykam bardzo często ludzi, którzy po wizycie na Kresach mówią mi: “jacy ci Litwini śmieszni… biorą Mickiewicza za Litwina!”; albo: “jacy ci Białorusini niepoważni… Orzeszkowa to dla nich Białorusinka!” Przyznaję, że i mnie wydaje się to… co najmniej… no, wątpliwe. Ale to oznacza, że pomniki Mickiewicza i Orzeszkowej będą na Białorusi stawiane i będą trwały, a barok wileński uważany będzie przez Białorusinów za Ich własny. Na przekór pałacom kultury, które stawiano tu za Sowietów i na przekór postsowieckim cerkwiom, które z funduszy państwowych buduje Łukaszenka.

Nie chcę o niczym wyrokować. Nacjonalizm białoruski ściera się z polskością nie raz i pewnie jeszcze się zetrze. Tak samo litewskość zapiekła nieraz mentalnie poradzić sobie nie może z Polakami i ich obecnością na Litwie, bo przyjąć jej do wiadomości nie chce. Tyle, że Białorusini i Litwini są (no tak: może i mimo woli?) naszymi sojusznikami w hołubieniu tradycji Pierwszej Rzeczypospolitej. Sojusznikami nieodwołalnymi i trwałymi. A to już jest jakaś wielka wartość. Czyż nie?

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply