Kobieta od wojny rzekomo stroni. Ale gdzie tam: jeśli wojsko walczy za sprawę szczególnie drogą, narodową, świętą – no, to wówczas pojawiają się również kobiety-wojowniczki i rycerki.
Takie egzemplarze niewieście, obleczone w zbroje i krwawo walczące, “zwalające mężów z siodła” (jak napisał średniowieczny poeta) znamy jednak raczej z dawnej literatury, niż z rzeczywistości. Prócz Amazonek reprezentowała owe waleczne niewiasty Kamilla z Wergiliuszowej “Eneidy” i średniowiecznej “Powieści o Eneaszu”, która to (cytuję własny przekład) –
Na wojnie pędziła życie:
Rycerstwo wielce kochała
I ściśle obserwowała.
Kobiecą pracą gardziła,
Nie przędła, ani nie szyła,
Wolała zbrojne gonitwy,
Turnieje, zbroje i bitwy; […]
Kolczuga, którą nosiła,
W ten sposób utkaną była,
Że włosy złociste swoje
Porozpuszczała na zbroję,
Tak, iż ją całkiem skrywały
I ponad rumakiem wiały.
Można się zakochać, prawda (ale czy ożenić)?… Za Wergiliuszową Kamillą idzie w tropy Klorynda z “Jerozolimy wyzwolonej” Tassa, przełożonej genialnie przez Piotra Kochanowskiego – bohaterka epopei tak drogiej polskiemu rycerstwu, że w dobie Beresteczka jej nowy nakład wydawca posyłał “do teraźniejszego obozu na wyzwolenie ruskich krajów szlachetnym zołnierzom”. Oto Klorynda:
Jeszcze z dziewczyny była nie wyrosła,
A już szalone konie objeżdżała,
Kopiją w ręku, miecz u boku niosła,
Łuk tęgi dziewczą ręką wyciągała.
A jeśli w lasy na łów kiedy poszła,
Nieraz się ze lwy mężnie uganiała
I kiedy w lesiech głuchych mieszkiwała,
Mężem się źwierzom – ludziom źwierzem zdała.
Owe mężne dziewice były jednak całkowicie wymyślone. Zgódźmy się z tym. No bo owszem, we Francji pojawiła się Joanna d’Arc, prawdziwa; no bo owszem, nie brakło w Polsce “wilczyc” kresowych, dowodzących pomniejszymi albo i większymi oddziałami, a nawet władających bronią (jak Basia albo jak kniahini Kurcewiczowa); no, była i pani Chrzanowska pod Trembowlą. To jednak co innego: te panie z pewnością nie były romansowe ani romantyczne, tylko praktyczne, lub też, jak Joanna – święte, zatem wyjątkowe. No a poza tym żaden spośród zacnych rycerzy nie chciałby chyba programowo widzieć swojej własnej córki w kolczudze i z krwawym mieczem w dłoni zamiast wrzeciona i kądzieli (no właśnie – jak taka znalazłaby męża?!), a tym bardziej – szlajającej się po obozie; późniejszy przykład Emilii Plater, “dziewicy-bohatera” był do wychwalania, owszem, do opiewania przez wieszcza, owszem, ale na pewno nie mógł zaistnieć jako wzór, taki prawdziwy wzór wychowawczy, a nie pozostający tylko na obrazku. Jedyne, co przykład mężnych dziewic mógł praktycznie sprawić – to wzbudzać powszechny papierowy podziw i miłosne zapały walecznych mężów, którzy zagrzewali się ich przykładem do walki. Męskiej walki, o męskie sprawy, z mężczyznami.
Natomiast panna z krwi i kości, która przebywała wśród wojska, narażona była na poważne niebezpieczeństwo honorowego uszczerbku, zwłaszcza, że uwielbienie dla zbroi i munduru bywało pomiędzy pannami bezkrytyczne i powszechne (podkreślmy tylko, że: niegdyś). Uchodziła pannom niskiego stanu, bo o te nikt nie dbał. Natomiast w stanach wysokich dobrą generalnie skłonność do mundurowych należało gwoli moralności utrzymać w salonie, a potem ewentualnie przełożyć na ślubny kobierzec. Nie inaczej! Bo inaczej – panna bardzo szybko zamieniała się w nie-pannę i cała sprawa zaraz przestawała wyglądać romantycznie. O czym mówi wprost stara piosenka żołnierska adresowana do panienki:
Jadą wozy za wozami,
Napotkały panieneczkę,
Siadaj z nami.
Siadaj z nami żołnierzami,
Wczoraj byłaś panieneczka,
Dzisiaj pani.
Potem jest o tem, że żołnierze wystawią panieneczce “karczemeczkę za obozem”, w której będzie “szynkowała” i w której oni “miód i wino, gorzałeczkę” będą “spijać”. Oj, nie mówi ta piosenka o damie, tylko o wiwandjerce, markietance, czyli niskostanowej przekupce, będącej często, w razie okazji – […] wojskową.
Piosenka mówi jednak prawdziwie. Prawdziwie, mimo że nie jest jakoś baaardzo starej daty – ma sto pięćdziesiąt, może dwieście lat, no, może nieco więcej. Można ją jednak śmiało do czasów staropolskich przyłożyć. Wtedy też bywali, po prostu musieli być, szynkarze i szynkarki w wojsku, których karczemki właśnie miały stać “za obozem”, jak pisze w “Consilium rationis bellicae” hetman Jan Tarnowski:
Szynkarze… przed obozem tam stawać maią gdzie im mieysce ukażą a nie w obozie. Po wytrąbieniu hasła, szynkować nikomu niemaią, aby wołania, hałasów nie było w karczmach u nich pod srogim karaniem.
A co do kobiet, to wedle tegoż hetmana –
Panie wesołe ktore za woyskiem niegdy chodzą aby za woyskiem nie szły, dla zwad, wołania: a iżby oprocz własnych żon nie śmiał się żadny s tymi niewiastami rospustnymi wozić a w woyszcze ich mieć pod srogim karaniem.
Czemuż więc tyle panien i dam wzruszało się, gdyśmy sobie tę piosenkę o markietance wspólnie śpiewali? Piękna, piękna, piękna melodia? Smutek, żal, nostalgia, co każde serce skruszy? Urok dawnych czasów? A może prawda? Zapewne wszystko razem. I już coś takiego jest w tych dawnych piosenkach, że się człowiek wzrusza, choć ani z piosenką, ani tym bardziej z panienką – na zdrowy, chłopski rozum – wcale się nie identyfikuje. Tym niemniej…
Jacek Kowalski
—————————————————————-
W załączeniu: piosenka “Jadą wozy” z mojej książki z płytą “Niezbędnik konfederata barskiego. Awantury, kuranty, pieśni”, Fundacja Świętego Benedykta, Poznań 2008. Zaśpiewał JK, zaaranżował i na gitarze zagrał Wojciech Winiarski.
Zostaw odpowiedź
Chcesz przyłączyć się do dyskusji?Nie krępuj się!