Bo do siostry można przyjść

W ciągu swojej prawie piętnastoletniej posługi w Wierzbowcu, Siostry ze Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego mocno wrosły w krajobraz tej uroczo położonej podolskiej wioski.

– Mamy tu doskonałe warunki do realizowania podstawowego zadania zgromadzenia jakim jest szerzenie Dobrej Nowiny o Chrystusie – mówi przełożona placówki Werbistek s. Elżbieta Rosińska – przyczyniamy się do jej rozkrzewiania wszędzie tam, gdzie jeszcze nie głoszono Chrystusa, lub czyniono to w sposób nie wystarczający i gdzie Kościół lokalny nie jest w stanie funkcjonować o własnych siłach. W Wierzbowcu współpracujemy z ojcami werbistami: z o. Grzegorzem Konkolem i o. Luisem Talaczem, który parę miesięcy temu przyjechał z Brazylii. W porozumieniu z nimi prowadzimy katechezy, spotkania modlitewne, rekolekcje oraz inne posługi pastoralne. Dojeżdżamy z Wierzbowca także do innych miejscowości, w których istnieją założone przez nich katolickie wspólnoty.

Siostry po raz pierwszy przybyły do Wierzbowca w marcu 1990 roku, tuż po otwarciu granicy z Ukrainą, zaproszone do pracy przez ks. Jurija Nagornego, który został proboszczem Wierzbowca pod koniec choroby ks. Józefa Kuczyńskiego. W rekonesansie wzięły udział cztery siostry, jedna po ślubach wieczystych oraz trzy nowicjuszki. W czerwcu tego samego roku zastąpiła je kolejna grupa. Wraz z nią po raz pierwszy odwiedziła Wierzbowiec kończąca wówczas nowicjat s. Elżbieta. Spodobało jej się od razu. Dopiero jednak w kwietniu 1993 roku, już po ślubach wieczystych, zwierzchnicy skierowali ją na Podole do pracy. Po kilku miesiącach uczyniono ją przełożoną domu.

– Początki naszej posługi w Wierzbowcu były bardzo trudne – wspomina – mieszkałyśmy w starym, liczącym 150 lat zniszczonym budynku, w którym niegdyś mieściła się plebania, a po jej konfiskacie przez władze sowieckie cały szereg instytucji m.in. szkoła, przedszkole czy biuro kołchozu. Tuż przed naszym przybyciem stanowił on już własność prywatną. Nasi przełożeni wykupili go od właścicieli, dzięki czemu mogłyśmy zorganizować naszą placówkę.

Gdy s. Elżbieta przybyła do Wierzbowca, zbudowany z kamienia 150 letni dom był po wstępnym remoncie. Jego szybkie przeprowadzenie wymusił pożar. Ktoś podpalił rzeczy sióstr złożone w jednym z pokoi, w wyniku czego utraciły cały dobytek przywieziony z Polski.

– Remont wykonany przez miejscową ekipę dał jednak niewiele – wspomina s. Elżbieta – budynek był dalej w kiepskim stanie technicznym. Zimą, gdy siostry szły spać, ubierały na siebie wszystko co miały. Centralne ogrzewanie było wprawdzie założone, jednak przez wadliwe wykonanie nie działało. Nie miałyśmy też wtedy własnych pokoi i mieszkałyśmy razem w jednej izbie podzielonej parawanami. W domu często brakowało wody, donosiłyśmy ją z niżej położonych wiejskich studni. Mnie oczywiście te niedogodności zbytnio nie przeszkadzały. Pochodzę z biednej, wiejskiej, wielodzietnej rodziny i byłam do nich przyzwyczajona. Jednak jedna z naszych starszych sióstr, która przyjechała z Argentyny, cierpiała na reumatyzm przez co źle znosiła ówczesne warunki.

###strona###

Słuchając opowieści siostry Elżbiety można się zorientować, iż to nie tylko fakt, że urodziła się w leżącej 10 km od Brzegu Pogorzeli sprawił, że tak łatwo zaaklimatyzowała się w podolskiej ziemi. Ogromny wpływ miała na to niewątpliwie historia rodziny, która przechowana została na taśmie magnetofonowej pod postacią wspomnień jej matki, Emilii Rosińskiej. A rodzina była to kresowa i zacna, przechodząca różne koleje losu. Jeden z pradziadów zmarł na Sybirze. Dziadek był oficerem armii carskiej. Chciał, by rodzina osiedliła się w Rosji, gdzie ziemi było pod dostatkiem. Wytrzymali tam jednak tylko do 1922 roku, uciekłszy następnie w okolice Łucka na Wołyniu. Zamieszkali w Dąbrowie, którą zmuszoną byli opuścić w 1940r. Zostali deportowana najpierw w rejon Wołogdy, a później do Kazachstanu. Ciało dziadka s. Elżbiety, zmarłego w czasie transportu, pozostawione przy torowisku najprawdopodobniej rozwleczone zostało przez psy. Gdy ciotka s. Elżbiety, Marysia zapytała, co się z nim stało, usłyszała „sobaku pokarmili”.

Na zesłaniu rodzina s. Elżbiety przebywała do 1946 roku. W Polsce tułała się po kilku miejscowościach zanim ostatecznie osiadła w Pogorzeli, wsi zasiedlonej całkowicie przez wygnańców z Wołynia. Tu matka s. Elżbiety wyszła za mąż za Jana Rosińskiego. W 1955 roku na świat przyszły bliźniaczki: Zosia i Urszulka, które niestety wkrótce zmarły. W następnych latach urodziło się jeszcze czworo dzieci.

– Nasza wieś zawsze była bardzo zżyta – wspomina s. Elżbieta – jej mieszkańców łączyła przede wszystkim pamięć o tragicznych losach Wołynia. Gdyby nie schronili się w ośrodku polskiej samoobrony w Przebrażu, wszyscy zginęliby z rąk Ukraińców. Wielu mężczyzn walczyło również w partyzanckiej brygadzie „Grunwald”, broniącej Polaków. Wieczorami sąsiedzi spotykali się, rozmawiając o tamtych wydarzeniach. Słuchając ich ukradkiem już jako dzieci poznaliśmy tragedię Wołynia. Mieszkańcy Pogorzeli byli dla siebie rodziną. Wszyscy byli ze sobą spokrewnieni. Obok klanu Rosińskich mieszkały w niej jeszcze dwie wielkie rodziny.

– Moi rodzice żyli ze sobą wyjątkowo zgodnie – wspomina s. Elżbieta. – Nie pamiętam, by kiedykolwiek się kłócili. Oboje byli oczywiście bardzo religijni i duchu religijności nas wychowywali. Wraz z najstarszą siostrą wstąpiłyśmy do zgromadzenia. Ja zrobiłam to w 1983roku. W naszym domu w Raciborzu przeszłam całą zakonną formację, cztery lata miałam też okazję pracować w Nowicjacie Ojców Werbistów w Chludowie. Po ślubach wieczystych Pan Bóg zadecydował , żebym pracowała na Ukrainie…

###strona###

Władze Polskiej Prowincji Zgromadzenia wysyłając siostry na Wschód nie zapomniały jednak o placówce w Wierzbowcu. Dzięki ich pomocy został w niej przeprowadzony generalny remont połączony z rozbudową poddasza i jego adaptacją do celów mieszkalnych. W przydomowym ogrodzie wywiercono studnię o głębokości prawie 30 metrów, dzięki czemu skończyły się problemy z wodą. Obecnie ich dom spełnia wszystkie przewidziane regułą zgromadzenia wymogi. Wraz z pobliskim kościołem pełni nie tylko funkcje duszpasterskie, ale również szerzące kulturę. Przechodząc obok każdy mieszkaniec wsi może się przekonać, że w obejściu niekoniecznie musi panować bałagan, nie tylko bowiem sam dom werbistek prezentuje się gustownie, ale również całe jego otoczenie. Latem wszystko tonie w kwiatach.

– Tutejsi mieszkańcy mówią, że zrobiłyśmy „jewroremont” – śmieje się siostra Elżbieta – Wieści o nim rozniosły się po całej okolicy. Gdy go zakończyłyśmy, ktoś w Nowej Uszycy zapytał się, czy to prawda, że w Wierzbowcu siostry zbudowały klasztor. Odpowiedziałam mu, że nie zbudowały, ale wyremontowały. Był bardzo zdziwiony.

Obecnie w placówce werbistek mieszkają trzy siostry. Oprócz siostry Elżbiety posługują jeszcze dwie: s. Doris – Dorota Gawryłek i s. Daria – Iwona Skowlaczyńska. Pracy im oczywiście nie brakuje. Siostra Elżbieta prowadzi dom i zajmuje się ludźmi chorymi oraz starszymi wymagającymi pomocy. Siostry Doris i Daria uzupełniają jeszcze wykształcenie, a ponadto wykonują inne funkcje. S. Doris jeszcze niedawno dojeżdżała do Nowej Uszycy, gdzie zajmowała się katechizacją młodzieży i dzieci. Obecnie większość czasu spędza w domu, objęła bowiem funkcję mistrzyni mieszczącego się w nim postulatu. Opiekuje się kandydatkami, które chcą zasilić szeregi zgromadzenia, by następnie wstąpić do nowicjatu w Chmielnickim. Nie ma ich niestety zbyt wiele.

– Obecnie pod moją opieką swych sił próbuje tylko jedna dziewczyna pochodząca z Dunajowiec – mówi s. Boris – dziewczyna szczęśliwie przetrwała postulat i jest obecnie w nowicjacie. Pochodzi z rodziny, po której nikt się nie spodziewał, że może zrodzić się w niej powołanie. Była formalnie prawosławna, rozbita i patologiczna. Matka dziewczyny nie stroniła od alkoholu. Nawet słyszeć nie chciała, że jej jedyna córka chce wstąpić do klasztoru. Dopiero po jej nagłej śmierci mogła zrealizować swój zamiar. Pan Bóg widocznie chce, by została misjonarką w naszym zgromadzeniu.

Siostra Daria wraz z ojcem Luisem , dojeżdża do parafii w Nowej Hucie i Wilchowcu. W pierwszej wsi ma spotkania z młodzieżą, w drugiej katechizuje dzieci.

W okresie letnim siostry organizują dla dzieci „Wakacje z Bogiem”, w których co roku bierze udział kilkaset dziewcząt i chłopców. Pierwsze z nich odbyły się w iście pionierskich warunkach. Siostry zorganizowały je wspólnie z księdzem z Winnicy. Wzięło w nim udział sześćdziesiąt dziewcząt i chłopców . Mieli do dyspozycji tylko świątynię, toteż spali na jej podłodze i chórze a posiłki sporządzali w kuchni polowej. Pomimo, iż pod względem materialnym były one dość ubogie, to przyniosły bogaty duchowy plon. Z relacji wiemy, że zrodziło się na niej wiele powołań, zarówno żeńskich, jak i męskich.

###strona###

Dziś siostry dysponują dużo lepszą bazą. Składa się z dwóch domków letniskowych, mieszczących po 25 osób. Jeden z nich to zaadaptowana stara chałupa, drugi to obiekt złożony z gotowych elementów przywiezionych z Polski. Na każdym dziesięciodniowym turnusie przebywa w nich pięćdziesiąt dziewcząt i chłopców.

– Początkowo zapraszałyśmy na nie dzieci z „naszych” czyli obsługiwanych przez ojców werbistów parafii – wspomina siostra Elżbieta – szybko jednak ich grono się powiększyło. Okazało się bowiem, że do babć przyjeżdżają na wypoczynek wnuki z różnych regionów Ukrainy, czy nawet Rosji. Prosiły, byśmy je też przyjęły „bo przy Kościele nauczą się czegoś dobrego”. W następnych latach dołączyły do nich grupy z innych parafii na Ukrainie, w których także posługują siostry werbistki, m.in. ze św. Mikołaja w Kijowie. W tym roku chcemy wspólnie z klerykami z Wyższego Seminarium Duchownego w Gródku zorganizować wypoczynek dla dzieci z sierocińca. Opiekują się nimi na co dzień, bo ich sytuacja socjalna jest bardzo trudna. Rodzice w ogóle się nimi nie interesują. Latem, gdy sierociniec jest zamykany, dzieci są przenoszone do Szpitala Psychiatrycznego. Jak na nie wpływa pobyt w takiej „przechowalni”, nie muszę chyba mówić…

Około setka dzieci z okolic Wierzbowca przyjeżdża też, korzystając z zaproszenia sióstr, na nocne czuwania.

– Zżyłyśmy się już z tutejszymi ludźmi – podsumowuje siostra Elżbieta.- Są nam bardzo wdzięczni, że osiedliłyśmy się wśród nich i im posługujemy. Starają się dzielić z nami tym, co mają: chlebem, który sami wypiekają, mlekiem, serem czy kawałkiem mięsa. Przychodzą do nas także, by podzielić się swoimi troskami. Rozmawiają z nami bardzo szczerze, jak na spowiedzi.

– Bo do siostry można przyjść i pogadać- tłumaczą – jako typowi ludzie Wschodu są bardzo uczuciowi i szybko przywiązują się do konkretnej siostry. Źle znoszą przeniesienie na inną placówkę, co w naszej posłudze jest przecież nieuniknione.

Chodząc po Wierzbowcu nietrudno przyznać, że siostry lokując w nim swój ośrodek dokonały słusznego wyboru. Ta miejscowość ma swój klimat, jakieś duchowe genius loci.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply