Armenia-Turcja: pojednanie z posmakiem skandalu

Podpisanie protokołów było konieczne dla dalszego pojednania. Ale bynajmniej nie wystarczające, by stało się rzeczywistością.

Ministrowie Spraw Zagranicznych Armenii i Turcji podpisali protokoły, zgodnie z którymi w najbliższym czasie powinny zostać przywrócone stosunki dyplomatyczne oraz otwarte granice.

W Zurychu w obecności Ministrów Spraw Zagranicznych USA i Rosji oraz liderów Unii Europejskiej szefowie MSZ Armenii i Turcji Edouard Nalbandian i Ahmet Davutoglu podpisali protokoły, które wcześniej nazwano historycznymi. Armenia i Turcja nie tylko przywracają stosunki dyplomatyczne, zerwane w 1993 roku przez Ankarę, w związku z wojną w Nagornym Karabachu, ale także otwierają granice. Faktycznie zaczynają proces historycznego pojednania – po prawie wieku od tragedii 1915 roku, kiedy według różnych danych na terytorium Imperium Osmańskiego zginęło od 800 tysięcy do półtora miliona Ormian.

Jednak sama ceremonia o mało nie została zagrożona zerwaniem. Jeszcze dobę przed jej początkiem nikt nie miał stuprocentowej pewności, że się odbędzie, chociaż data 10 października była anonsowana jeszcze w sierpniu. MSZ Armenii aż do wieczora 9 października nie potwierdziło swojego uczestnictwa w ceremonii, chociaż goście z Moskwy, Waszyngtonu i Brukseli już włączyli ją do swoich planów. Rankiem 10 października sytuacja się nie wyjaśniła i tylko w kuluarach bez szczególnej pewności mówiono o czasie rozpoczęcia uroczystości: około godziny 17 czasu środkowoeuropejskiego.

Wrażenie nieprzygotowania stron do formalnego rozpoczęcia pojednania rozpościerało się dalej nad Zurychem, chociaż na zewnątrz wszystko odbywało się zgodnie z wyznaczonym planem. Prezydent Armenii Serż Sarkisjan, jak oczekiwano, zwrócił się z przesłaniem do narodu, w którym nie kwestionował potrzeby podpisania z Turcją stosownych dokumentów.Ale sam tekst zawierał wątki, mające jak gdyby przekonać rodaków, że po pierwsze tematy Karabachu i ludobójstwa w żaden sposób nie są poruszone w protokołach, a po drugie w przypadku nierzetelności tureckich partnerów, Erewań zawsze może godnie odpowiedzieć na ich ewentualne insynuacje.

O tym, że pojednanie rzeczywiście rozpoczyna się w atmosferze bynajmniej nie przesyconej wzajemnym zaufaniem, wszystkie zainteresowane strony mogły się przekonać dosłownie po kilku godzinach. Minister Spraw Zagranicznych Armenii Edouard Nalbandian o wyznaczonej godzinie nie pojawił się na ceremonii. Wrażenie skandalu było na tyle odczuwalne, że Biały Dom musiał złożyć oświadczenie w imieniu anonimowego źródła, które sprowadzało się do tego, że o odwołaniu podpisania protokołów nie może być mowy. Jednak ceremonia została odłożona na czas nieokreślony. a Hillary Clinton kontynuowała przekonywanie strony ormiańskiej.

Amerykanie prosili, by formalnej przyczyny powstałego napięcia nie szukać w treści protokołów, odwołując się do problemów związanych z “kolejnymi oświadczeniami” głównych sygnatariuszy. Jak się wyjaśniło, za lapidarną formułką ukrywały się emocje wokół wspólnego oświadczenia ministrów spraw zagranicznych Nalbandiana i Davutoglu.

Jak wskazywały źródła amerykańskie, powołując się na tureckie agencje informacyjne, Ankara w ostatniej chwili wniosła do tekstu wzmiankę o Nagornym Karabachu, co było niedopuszczalne dla Erewania. Tymczasem inne źródła zapewniają, że również Erewań chciał wzbogacić swój tekst wzmianką o ludobójstwie, na co w żaden sposób nie mogła przystać Ankara. Oficjalnych wyjaśnień nie było, w każdym razie zarówno uczestnicy ceremonii, jak i pośrednicy, woleli zostawić istotę rozbieżności w tajemnicy. Kompromis został osiągnięty dopiero po prawie czterech godzinach: strony zgodziły się w ogóle powstrzymać się od wspólnego oświadczenia.

Tymczasem ten niemal rozpętany skandal stał się jedynie odbiciem dużo bardziej fundamentalnych problemów, z którymi proces pojednania będzie się jeszcze musiał zetknąć. W opinii socjologów, zarówno tureckich, jak i ormiańskich, po obu stronach linii historycznej konfrontacji jest mniej więcej taka sama liczba tych, którzy są przeciwnikami pojednania: od 60 do 70 procent. Obaj liderzy, i Serż Sarkisjan, i Abdullah Gul doskonale rozumieją, jak bardzo ryzykowną grę rozpoczęli we wrześniu zeszłego roku, kiedy ormiański prezydent zaprosił tureckiego kolegę na mecz eliminacyjny mistrzostw świata w piłce nożnej, kiedy w wyniku losowania oba kraje znalazły się w jednej grupie.

W ubiegłym roku Sarkisjanowi nie udało się przekonać rodaków, że w żaden sposób nie odbije się to ani na losie Karabachu, ani na świętości tematu ludobójstwa. I chociaż najprawdopodobniej te tematy w istocie i tak pozostaną poza nawiasem procesu zbliżenia, Ankara także nie mogła zupełnie ich nie dotykać: dla większości Turków hasło “Jeden naród – dwa państwa” jest wyczerpującym sformułowaniem ich solidarnego stosunku do Azerbejdżanu.

Wyjście z pułapki zostały znalezione, ale nawet zastępca ministra spraw zagranicznych Azerbejdżanu Araz Azimow, kilka lat przed Zurychem przyjmujący w Baku gości z Ankary, przyznał: rozmowa była trudna. Turcy próbowali przekonać Azerów do tego, że mają niemało możliwości, by naciskać na Armenię w kwestii Karabachu – aż do zatrzymania ratyfikacji protokołów w parlamencie. Jednak, jak zauważył Azimow, “wątpliwości mimo wszystko pozostały”.

A w Erewanie dzień przed ceremonią w Zurychu odbył się mityng jej przeciwników, na którym zebrało się około 10 tysięcy osób. Oświadczeń liderów protestu, o tym, że po podpisaniu protokołów rozpoczną walkę o zmianę władzy, Sarkisjan też nie może ignorować.

Wszystko to pokazuje, że wydarzenie w Zurychu na razie jest nie tyle historyczne, ile konieczne po to, by dalszy przebieg procesu historycznego nie zakończył się w jednej chwili. Właściwie mówiąc, dlatego tak forsowano uroczystość w sobotę wieczór w Zurychu, by już w środę Sarkisjan miał możliwość przybycia na mecz rewanżowy Turcji i Armenii w Ankarze. Rezygnacja z tej podróży mogłaby stać się końcem projektu albo przynajmniej długotrwałym uśpieniem. Teraz wspólnemu oglądaniu gry, która zgodnie z turniejowymi zasadami ma dla obu stron wyłącznie znaczenie dyplomatyczne, nic nie przeszkadza.

Potem zaś zacznie się proces ratyfikacji w parlamentach obu krajów. Bardzo trudny dla Turcji i niezwykle niebezpieczny dla obecnej władzy Armenii. Ale teraz przynajmniej wszyscy uczestnicy procesu są pozbawieni konieczności nerwowego spoglądania na wskazówkę zegara. I nawet jeśli w nieodległej przyszłości nie dojdzie do znaczącego przełomu, prawdopodobieństwo zasadniczego wycofania się z porozumienia jest niskie. Co przy takim wydarzeniu, jak historyczne pojednanie, można uważać za niewątpliwy sukces.

Anna Wrońska/svobodanews.ru/Kresy.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply